Historie osobiste

Czy facet musi być silny? Dwie szczere opowieści o mężczyznach w kłopocie. Różni je... podejście żon

Czy facet musi być silny? Dwie szczere opowieści o mężczyznach w kłopocie. Różni je... podejście żon
Fot. Launchmetrics/Spotlight

Jedne z nas uważają, że mężczyzna musi utrzymać rodzinę i poradzić sobie w życiu. Inne uznają, że równouprawnienie polega na tym właśnie, że każdy może mieć gorszy czas. Ważne, by się starał. Sami mężczyźni źle znoszą porażki i to oni najbardziej hołdują zasadzie, że facet ma być podporą domu.

Sandra, lat 39, wiem, że i tak mu nie wyjdzie

Mój mąż wrócił do domu w podejrzanie dobrym nastroju. Wiedziałam, że ostatnio w jego firmie nie dzieje się najlepiej, co… w ogóle mnie nie zdziwiło. To była chyba szósta czy siódma „działalność”, która mu nie wypaliła.

– Jest dobrze – oświadczył. – Zamieniłem się z kolegą. On przejął moją firmę projektową, a ja dostanę jego agencję reklamową. Oczywiście czekają nas formalności, przepisywanie udziałów i tak dalej, ale…

– Ale przynajmniej nie zostaniesz z pustymi rękami, jak w przypadku poprzednich interesów.

Obraził się. A potem uronił łzę. Zapomniał, że na mnie to już nie działa? Czułam co najwyżej zażenowanie. I zmęczenie, i irytację. Marzył mi się mężczyzna silny i odnoszący sukcesy. Może wtedy ja mogłabym być słaba, choć czasami.

Pracuję w dużej korporacji, awansuję zgodnie z planem, zarabiam coraz więcej i rozwijam swoją karierę w sposób konsekwentny. Robert tak nie potrafił. Zawsze był niespokojnym duchem i ciągle szukał nowych wyzwań. Raz na trzy-cztery lata zakładał kolejną spółkę, bo poprzednia w jakiś niewytłumaczalny dla niego sposób padała. Cieszyłam się, jeśli obywało się bez długów.

Próbowałam z nim rozmawiać, bo ja zdiagnozowałam jego problem już po drugiej upadłości. Gdy urok nowości mijał, należało zgłębiać szczegóły branży, ale Robert zdążył już się znudził i szukał czegoś innego, na czym się znał co najwyżej powierzchownie. Racja, zgadzam się, zawsze mógł zatrudnić specjalistów z danej dziedziny, a sam zająć się rozwojem, reklamą i nadzorem. Tyle że dobrze specjaliści nie są tani, poza tym Robert zwyczajnie nie nadawał na szefa.

Gdy pojawiały się trudności, siebie nie umiał zmobilizować, a co dopiero innych. Nie umiał płacić i wymagać, chciał, by pracownicy go lubili. Tyle że szef nie jest od tego, by go lubić. Gdy zakładał swoją pierwszą firmę szczerze mu kibicowałam. Kiedy poniósł porażkę, pomyślałam, że nie miał pecha. Przy trzeciej klęsce zaczęłam dostrzegać coraz więcej jego winy, a teraz… byłam pewna, że za co się nie weźmie, skończy się klapą. Nie był pechowcem, tylko uparcie nie dostrzegał swoich ograniczeń. Nie analizował swoich słabych i mocnych stron.

Bardzo często się o to spieraliśmy. Robert zarzucał mi, że zamiast wspierać, tylko go krytykuję i podcinam mu skrzydła. Być może, ale coraz częściej myślałam, że taniej by wyszło, gdyby nic nie robił. Niestety, tego też nie potrafił. Rzucał się na nieznane wody tak, jakby wskakiwał na główkę do basenu, nie sprawdzając, czy w środku jest woda. Pierwszy rok szalał z entuzjazmu, w drugim zaczynał się nudzić, w trzecim żalił się, że bóg biznesu go nie lubi, a w przeciągu czwartego zamykał firmę albo sprzedawał komuś udziały. I nie dawało mu do myślenia, gdy z nowym właścicielem upadająca firma nagle ożywała.

Nie, on ma z upływem lat coraz większe pretensje… do mnie. Bo nie zamierzam mu pożyczać pieniędzy ani brać ich z domowego budżetu. Bo nie wspieram go chociażby duchowo, skoro nie chcę finansowo. Bo umiem się tylko wtrącać z nieproszonymi radami. W porządku, przestałam w ogóle reagować. Nie przywiązuję się też do jego nowej firmy, za trzy lata już jej nie będzie.

 

Aleksandra, lat 47, ma prawo do potknięć

Mikołaj ma niezaprzeczalny talent malarski. W czasach studenckich wystawiał swoje obrazy na wernisażach i zbierał bardzo dobre recenzje, od znawców i zwykłych widzów. Nawet sprzedał kilka prac za całkiem niezłe pieniądze. Potem kupił pierścionek z brylantem i oświadczył mi się podczas jednej z wystaw. Było wzruszająco i romantycznie. Wierzyłam, że razem góry przeniesiemy, dlatego nie wahałam się powiedzieć „tak”. Mimo zastrzeżeń rodziców, którzy uważali, że małżeństwo z artystą to fatalny pomysł. Albo mnie będzie zdradzał, albo będę musiała go utrzymywać. Nie docenili go.

Gdy po obronie Mikołaj zauważył, że jego obrazy gorzej się sprzedają, nie załamał się, tylko za resztę pieniędzy założył firmę i zatrudnił w niej kilku innych magistrów sztuki. Wykonywali portrety na zamówienie i artystyczne dzieła sztuki użytkowej. Na początku był spory ruch w interesie, ale z czasem zainteresowanie opadło. Szukali nowych rynków, form dotarcia do klienta, uruchomili sprzedaż internetową. Raz było lepiej, jak było gorzej, ale wciąż działali. Niestety, okres pandemii im nie pomógł. Mój maż starał się nie okazywać niepokoju, ale widziałam, jak bardzo się martwi.

Wychowano go w przeświadczeniu, że mężczyzna musi być silny, musi zbudować dom, zasadzić drzewo, spłodzić dziecko i oczywiście zarobić na to wszystko. Z tego powodu Mikołaj pozostawał w konflikcie ze swoimi rodzicami, którzy chcieli, by studiował coś praktycznego, chociażby architekturę. Na szczęście miał mnie, żonę, która w niego wierzyła i go wspierała. pracowałam w dziale marketingu u dużego producenta stolarki budowlanej i odnalazłam się w tej pracy. Wraz z kolejnymi awansami zarabiałam coraz więcej i bywało, że praktycznie ja nas utrzymywałam.

Mikołaj bardzo się tym gryzł. U niego w pandemii pracownicy się zwalniali, podczas gdy my mieliśmy istną hossę w stolarce. Tamtego niedzielnego ranka obudziłam się bardzo wcześnie. Mikołaja nie było obok mnie w łóżku. Znalazłam go w kuchni. Siedział nad zimną kawą, zgnębiony, z zaczerwienionymi oczami. „To nie tak miało wyglądać”, westchnął ponuro. „Miałem ci zapewnić świetlaną przyszłość, zarobić na dom i gromadkę dzieci, a tymczasem to ty utrzymujesz mnie. Nie masz pojęcia, jak mi wstyd”. Zwiesił głowę, chyba by ukryć kolejne łzy. Serce mi się ścisnęło.

Przytuliłam go i głaskałam go po tej głowie, jak małego chłopca. Jak naszego syna, choć on natychmiast się uchyla, bo jako nastolatek nie przepada za takimi czułościami. Mąż pozwalał się głaskać, a ja tłumaczyłam mu i radziłam. Niech na jakiś czas zawiesi działalność, nabierze dystansu, zastanowi się, co można poprawić, dopracować, zmienić… „Nie wiem, czy dam radę”, usłyszałam. „Czy mi się chce, jestem zmęczony swoimi porażkami”. Oburzyłam się, bo przesadzał. Jakie porażki? Raczej przejściowe trudności. „Więcej wiary w siebie, kochanie. Jestem pewna, że coś wymyślisz. Jak zawsze. A teraz wracaj do łóżka i pośpij trochę. Pamiętaj, dziś niedziela idziesz z synem na tenisa”.

Kochałam męża i nie przeszkadzało mi, że czasem jak słaby i pogubiony. Dlatego ludzie kojarzą się w pary, by wspierać się, gdy to drugie osłabnie, zachwieje się. Każdy, bez względu na płeć, ma prawo do gorszych dni, do łez, do zwątpienia. Stereotyp, że prawdziwy mężczyzna nie płacze i zawsze być silny, włóżmy między szkodliwe bajki.

 

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również