Portret

Czy te oczy mogą kłamać? Portret Andrzeja Chyry

Czy te oczy mogą kłamać? Portret Andrzeja Chyry
Fot. Ottavia Da Re/Photoshot/East News

„Dług”, „Komornik”, „Samotność w sieci”,  „Carte Blanche”, „Ach śpij, kochanie” - duże role można mu wyliczać długo. Zagrał w ponad sześćdziesięciu filmach, reżyseruje. Najwyższą aktorską półkę okupuje od lat, choć w gruncie rzeczy nie jest gwiazdą. Mówi o sobie bez egzaltacji, nie podnieca go sława. Życie prywatne ukrył. Nie ma w nim napięcia, a gra w drugim planie sprawia mu przyjemność. Dziwny człowiek... 

Zobaczymy go u Szumowskiej w „Śniegu już nigdy nie będzie”, polskim kandydacie do oskarowej nominacji. Znów błyśnie, zobaczycie. Porywający, choć oszczędny w środkach wyrazu. Gdy w ubiegłym roku reżyserował „Carmen” w Teatrze Narodowym, podczas prób na scenie wrzało. Spokojny był tylko on. Spokój wziął się z dojrzałości? Może. A może z faktu, że on zawsze potrafił stanąć obok siebie, przyjrzeć się, nie oszaleć z tremy albo od sukcesów. Jakby najbardziej odpowiadała mu rola outsidera. Małgorzata Sikorska-Miszczuk, dramaturg w Carmen, współpracowała z nim także przy dwóch poprzednich operach, które reżyserował: „Graczach” w Operze Bałtyckiej i „Czarodziejskiej górze”  granej na Festiwalu Malta. Mówi: „Andrzej polega na intuicji, nie boi się mówić „nie wiem” i ma zaufanie do tego, co przyniesie nowy dzień. Nie boi szukać, przede wszystkim w sobie, bo opowiada przez siebie. Więc ryzykuje, ma odwagę bezczela, jak sam o sobie mówi”. Jaki naprawdę jest Chyra? Z czego się składa? Przyglądamy się jego anatomii.

Twarz

W „Ostatniej rodzinie”  (reż. Jan P. Matuszyński) gra Piotra Dmochowskiego – menedżera Zdzisława Beksińskiego. Ryże wąsy, fryzura „na rondel”. Kuba Wojewódzki mówi w swoim programie: „Rozpoznałem cię dopiero w dwudziestej minucie” - i to jest komplement. Fizjonomia Chyry jest plastyczna, choć na starcie jego kariery Tadeusz Łomnicki, mentor w akademii teatralnej, wypowiedział się dwuznacznie. Oglądał Chyrę w „Krzesłach” Ionesco. Główne role grali Zofia Kucówna i Henryk Bista, Andrzej wszedł prawie na koniec i dukał jedynie: „Gu... gu...”. Po spektaklu Łomnicki uznał: „Stary, ty to masz twarz jak... kozia dupa”. Chyra wziął to za dobrą monetę.  Wiele lat później Małgośka Szumowska ocenia: „On ma twarz prawdziwie filmową, która w soczewce kamery mieni się różnymi kolorami emocji”. Ładne. Nie tak jak sama twarz. Chyra nie jest oczywistym typem przystojniaka. Publicznie pokazuje się poczochrany i niedogolony, choć czasem zadbany na granicy metroseksualności. Z twarzą lekko nabrzmiałą, lub pociągłą, raz z zarostem, raz bez (któremu to faktowi zespół Video złożony z fanów aktora poświęcił piosenkę z entuzjastycznym refrenem: „Andrzej Chyra nie nosi wąsów!”). Jednak udzielając wywiadów prawie nie robi min, nie jest nadmiernie ekspresyjny. Może w tym jest moc jego uwodzenia? W intrygującym spokoju rysów, powściągliwości mimiki, kiedy nie gra? Chyra nie umie opowiadać anegdot. Tę o „koziej dupie” przytacza mimochodem, a opowieść o pierwszym dniu w wojsku, gdy w jednostce w Gubinie wybucha panika, bo jeden z żołnierzy uprowadzonym czołgiem ucieka forsując granicę z NRD, wydaje się wręcz nudna. Jednak wszyscy się śmieją. Chyra ma ekspresję nienachalną. Może dlatego tak dobrze wychodzą mu role drugoplanowe.

Kwiatek w zębach

Konrad Niewolski, u którego zagrał w „Symetrii” i „Palimpseście” mówi (w wywiadzie dla Polityki): „Andrzej posiada unikatową w naszym kinie zdolność: potrafi siedzieć z boku, w kącie, w trzecim planie i milczeć, ale ma to taką moc, że patrzymy na niego, a nie na kogoś, kto stoi z przodu i macha rękami.” Zanim Chyra w 1999 roku błysnął w „Długu” i wszedł do aktorskiej ekstraklasy, w dziesięciu filmach zagrał postaci z tła. Reżyserzy, którzy z nim pracowali podkreślają, że on nie boi się ról drugoplanowych, nigdy się ich nie wstydził i nie unika asyst do dziś. Sam tłumaczy: „Czasem robię to, żeby nie wylecieć z biznesu. Jeśli scenariusz i ludzie, z którymi mam grać mi odpowiadają - biorę małą rolę. Czasem trzeba się powściągnąć, w tym też jest coś kręcącego”. Trzyma się zasady, którą usłyszał w 1993 roku na planie debiutanckiego filmu „Kolejność uczuć” Radosława Piwowarskiego. Obserwujący go Wojciech Siemion, jeden z głównych bohaterów, poradził: „Nawet, jak masz taką małą rolę i nic nie gadasz - musisz zagrać tak, żeby ludzie cię skojarzyli. Na przykład wsadź sobie kwiatek w zęby, a oni już będą myśleć: Ach, Chyra, ten z kwiatkiem...”. I Chyra to pamięta. Nie boi się grać „cicho”, woli do minimum redukować dialogi. Jak wyzwanie i przygodę traktuje sceny, w których gra sam, lub z rekwizytem. W filmie Małgośki Szumowskiej „W imię” , jako ksiądz, tańczy z portretem papieża. Wydaje się, że właśnie wtedy wychodzi z niego reżyser. Xawery Żuławski rozważając, czy mamy w Polsce aktora, który potrafiłby udźwignąć trudną rolę sam, nie prowadzony przez nikogo, podaje tylko jedno nazwisko: Chyra. Andrzej skończył reżyserię w roku 1994, siedem lat po otrzymaniu dyplomu na wydziale aktorskim. Aktorstwo to nie było jego marzenie. Miał zostać górnikiem.

Nos

Jego nos pamięta kilka zapachów, które zostały na całe życie. Kościany klej do drewna i zapach słodu z browaru to Boguszów-Gorce, miasteczko, w którym przez trzy pierwsze lata życia wychowywała go babcia. Była krawcową, dziadek – stolarzem. Zajmowali się wnukiem, gdy rodzice – potem inżynierowie w kopalni miedzi Lena, studiowali jeszcze w Krakowie. Złotoryja to zapach poziomek, które Andrzej z młodszą o pięć lat siostrą Joanną zbierali na obrzeżach miasta. W Złotoryi (potem w Polkowicach) zamieszkali z rodzicami. Najpierw w pracowniczej poniemieckiej willi zajmowali pomieszczenie podzielone parawanem, za którym mieszkał kolega ojca. Potem dostali lepsze mieszkanie, gdzie dzieci miały własny pokój. Andrzej trzymał się z siostrą, kumpli miał niewielu. W podstawówce lubił się włóczyć. Będąc u babci, zaliczał stary poniemiecki cmentarz i stadion, w Złotoryi pryskał z domu na okoliczne pagórki, nad rzekę Kaczawę, a przede wszystkim na stację kolejową. Pociągi go magnetyzowały, myślał, żeby nie dać się rodzinnej presji i zamiast górnikiem zostać kolejarzem. Po maturze (w liceum w Lubinie, gdzie dziś uczy Joanna, a jej mąż jest dyrektorem, chodził do klasy mat-fiz.-chem.) przygotował papiery na krakowską AGH. Myśl o aktorstwie przyszła nagle. Chociaż?... W przedszkolu umiał na pamięć „Stefka Burczymuchę” - gdy pani sadzała go przed resztą dzieci z książką, udawał, że czyta. W liceum popisywał się interpretacją „Lokomotywy”. Ale żeby tak od razu szkoła aktorska? Ojciec był przeciw. Jednak Andrzej złożył papiery i korzystając z pobytu w Warszawie kupił bilet na „Parawany” Jerzego Grzegorzewskiego. To był jego pierwszy raz w teatrze, naprawdę. Nigdy wcześniej nie widział aktorów na scenie. Był rok 1982. Czternaście lat później Andrzej będzie wdychał zapach teatralnych kotar szykując się do wyjścia na scenę Teatru Narodowego w sztuce „Sen nocy letniej”. Wyreżyseruje ją ten sam Grzegorzewski... Kojarzymy go z filmem, ale tak się złożyło, że to w teatrze zdarzyły się rzeczy najważniejsze dla zwrotów akcji w jego życiu. 

Włosy

Jasny blond, loki jak u Marylin Monroe. „Dyskretny Urok Faunów” Marta Crowleya na Scenie Prezentacje, rok 1993. Młody Chyra gra homoseksualnego chłopaka o imieniu Emory – w sukience, zalotnie. To w tym przedstawieniu widzi go Krzysztof Krauze, który wkrótce zaproponuje mo rolę w „Długu” i to będzie przełom, Chyra wyjdzie z cienia. Czy go nie lubił? Nigdy nie powiedział o okresie „sprzed Długu”, że była to strata czasu, albo trwonienie talentu. Zanim zadebiutował w „Kolejności uczuć”, pracował w telewizji i PR, pisał scenariusze eventów dla firm wszelkiej maści, pracował przy produkcji pierwszego polskiego talk show „Wieczór z Alicją”. W roku 1994 skończył reżyserię, bo końcówka lat osiemdziesiątych była słabym czasem dla aktorów. Alicja Resich-Modlińska tak go pamięta z okresu współpracy: „Nie był jeszcze tak znany, ale przybył do nas z opinią utalentowanego. Ustawiał scenki z aktorami, był niezwykle koleżeński, bezpośredni. Świetny kompan, miał poczucie humoru. Przychodził ubrany w długi płaszcz, z teczką. Można już było pomyśleć, że to artysta pełną gębą. Kiedyś zachorował jeden z aktorów i Andrzej go zastąpił w sekwencji tzw. żywego obrazu – trzeba było ukazać się w otworku wyciętym tam, gdzie bohaterowie Śniadania na trawie mieli głowę. I już tylko on skupiał na sobie uwagę, w tej dziurze liczył się tylko Chyra”. Po „Długu” sypią się liczne propozycje filmowe, ale aktor tęskni za teatrem cały czas. (W 2010 roku zamieszka na dłuższy czas w Paryżu, gdzie – po francusku! - zagra 50 z rzędu przedstawień „Tramwaju zwanego pożądaniem”). Wraca do niego w roku 2000 i tym razem maluje włosy na płomienny rudy. W „Barbarzyńcy” Gorkiego w reżyserii Agnieszki Glińskiej wystawianym w Teatrze Współczesnym, gra inżyniera Czerkuna i ma świetne recenzje. Zaraz potem przyjmuje rolę  Dionizosa w „Bachantkach” Eurypidesa. Spektakl reżyseruje Krzysztof Warlikowski, ale nie ze względu na wielkiego reżysera jest to ważny moment. W „Bachantkach” gra także Magda Cielecka. W następnym spektaklu - „Uroczystości” Vintberga i Rukova spotykają się znowu i wybucha uczucie. Cielecka jest wtedy z reżyserem tej sztuki Grzegorzem Jarzyną, Chyra pozostaje mężem Marty Kownackiej, aktorki i reżyserki kastingowej. Rozpoczyna się miłość i dramat. Ponad dziesięć lat fascynacji i przeciągania struny.

Serce

„To najbliższa mi osoba. Jest niezwykła. Z nikim nie jestem tak szczery jak z nią. (...) Myślę, że jestem jej tak samo oddany, jak ona mnie” - wyznał w jednym z wywiadów. Tylko raz w ten sposób wypowiedział się o kobiecie. I chodziło mu o siostrę. Andrzej nie mówi publicznie o swoich związkach. Pierwszą żonę znał ze studiów, zaiskrzyło, gdy razem wracali z wesela znajomych, z gór. Mieszkali w domu, który wybudowali w Starej Miłosnej. Joanna Kos-Krauze, żona Krzysztofa Krauze wspomina: „Poznaliśmy jego i Martę, kiedy zaczynaliśmy być z Krzysiem parą. Oni nas przechowywali, przygarnęli do swojego domu, bardzo się kumplowaliśmy. Stanowili bardzo fajne małżeństwo, do dziś są w dobrych relacjach.” Z Martą nie byli bohaterami skandali, nie uganiali się za nimi paparazzi. Kryzys ich związku nie był pożywką hejterów. Rozwiedli się w roku 2002. On komentuje: „Coś mnie uwierało, czułem chaos, niepokój, uciekałem od tego w alkohol, trawkę.” Związek z Cielecką był jak torpeda odpalona w niespokojnym morzu. Szybko stali się najbardziej pożądaną parą show biznesu – wszyscy chcieli ich gościć, znać i fotografować. Nie schodzili z okładek, poruszali się po atrakcyjnej dla mediów sinusoidzie: rozstanie – powrót – rozstanie. Dla niego to był czas życiowej balangi. Podobno Magda miała postawić ultimatum: albo wyhamujesz z alkoholem i kobietami, albo koniec z nami. Pozostaje faktem, że to ona pierwsza skorzystała z drzwi wyjściowych i wiązała się z innymi mężczyznami. 

Dziś wydaje się, że Andrzej zatęsknił do spokoju wokół prywatności, do cienia. Związek z Pauliną Jaroszewicz konsekwentnie chroni przed mediami. Obecną partnerkę – asystentkę kierownika produkcji, poznał na planie filmu „W imię...”. Różni ich ponad dwadzieścia lat, ale może rola odpowiedzialnego opiekuna pomaga aktorowi wpasować się we własny wiek – 53 lata. Media, które mimo wpadek, zawsze go lubiły, piszą dziś o ustatkowaniu i spełnianiu się w roli ojca. Wcześniej nie było tak różowo. Tylko... czy jemu aż tak zależało na nieskalanej reputacji? Raczej – wzorem outsiderów – było mu uroczo wszystko jedno.

Za uszami

„Czy odbiła mi woda sodowa? Nie, ja po prostu próbuję czasem zachowywać się normalnie. Tak, jakbym nie był rozpoznawalny” - powiedział w jednym z wywiadów. Gdy miał 45 lat, sfotografowano go pijanego na ulicy, całującego się z dwoma dziewczynami. Była też fotografia Chyry załatwiającego się w metrze i portret jego sinej twarzy podczas festiwalu Camerimage. Po Gdyni opowiadano historię, jak to aktor baluje w klubie „Piekiełko”, po Warszawie – że tuż przed spektaklem musiano mu podać kroplówkę, bo przepity nie miałby siły wyjść na scenę. Chyra nigdy nie komentował swoich wyskoków, a poziom hejtu, z którym się spotkał można uznać za umiarkowany. Jakby był człowiekiem, którego lubi się mimo wszystko. Czy dlatego, że nie „gwiazdorzy”, woli siedzieć na tylnej kanapie i czekać na dobre role, niż wydzwaniać do reżyserów i pchać się na ścianki? A może dlatego, że potrafi auto-cyniczne zdystansować się od swoich „grzechów”? Skomentował je tak: „Mam taki plan, żeby zapić się na śmierć” - i co mu zrobicie? Zresztą „grzech” nie jest słowem a propos. Chyra jest niewierzący, chociaż zna trzy modlitwy, których nauczyła go babcia: Ojcze Nasz, Zdrowaś Mario i Aniele Boży... Póki mieszkał u niej, chodził do kościoła regularnie, potem był jednym z dwóch uczniów, których rodzice nie zapisali na religię. Jednak Andrzej podkreśla, że z domu wyniósł najtrwalsze, jasne zasady. Ojciec był prawy i honorowy, mama spokojna i dająca poczucie stabilizacji. Dziwne, że z tym słowem nie kojarzył założenia rodziny. Powiedział, że wyobraża to sobie jako otworzenie „nowej przestrzeni”, a nie jako „stabilizację”. Czyli bardziej eksperyment niż zobowiązanie. Teraz ten pogląd się weryfikuje. Od blisko pięciu lat na świecie jest Tadzio. 

Geny

Wielokrotnie grał ojca, jak sam podkreślał: coraz starszych dzieci. W „Magicznym drzewie” - kilkulatka, we „Wszystko, co kocham” - nastolatka, w jednym z ostatnich dużych filmów, „Między słowami” - dorosłego mężczyzny. O posiadaniu dzieci w „realu” wypowiadał się tylko w takim kontekście: jego dziadek miał pierwsze, gdy skończył 48 lat. Czyli – on też ma czas. Dziś się zmienił. „Doświadczam emocji, których dotąd nie znałem. Między mną i synem jest bezwarunkowa bliskość” - deklaruje w wywiadzie. Jego przemianę potwierdza Joanna Kos-Krauze: „Przez ostatni rok często spotykaliśmy się na festiwalach, przegadaliśmy parę nocy. Znalazłam Andrzeja, jakiego dotąd nie znałam. Zawsze był bardzo kulturalny i miły, ale nie można powiedzieć, że był ciepły. A teraz taki się stał – ciepły i szalenie serdeczny. Myślę, że tak na niego wpłynęło urodzenie się Tadzia. Mam wrażenie, że dla Andrzeja to cudowny czas.” Czas męski? Chyra chyba nigdy nie był tak poukładany jak dziś. Ale zadziorny gen indywidualisty pulsuje w nim mocno. Niedawno w internecie szumiało po jego wywiadzie dla Onetu, z którego wyłuskano zdanie „Nie mówię, że jestem Polakiem” - jakoby nie przyznawał się do pochodzenia i ojczyzny. Przelała się fala komentarzy. Mniej zauważono wystąpienie Chyry na festiwalu filmowym w Wilnie, które zaczął słowami „Mam złą wiadomość, w Polsce skończyła się demokracja” - to w okresie walki o niezależność sądów. Nie kryje sympatii politycznych, chociaż wytykają mu że kiedy popierał przed kamerą kandydaturę Bronisława Komorowskiego na prezydenta, zmienił mu imię – na Władysław. Chyra swoim zwyczajem nie komentuje wpadki. Prawdopodobnie intuicja mu podpowiada, że życie samo rozprowadzi emocje po kościach. 

Oczy

Jest w internecie kilkakrotne zestawienie dwóch zdjęć: Andrzej Chyra i Daniel Craig. Sugerowane podobieństwo sprowadza się przede wszystkim do oczu. Nie da się ukryć, Chyra ma w sobie coś z Bonda. Nie śmiejcie się. 

Gdy Urszula Ambroziak, polska reżyserka na stałe mieszkająca w  Holandii, kręciła swój film „Między słowami”, mieszkała na Powiślu, w tym samym domu co Chyra – ona na parterze, on na trzecim piętrze. O sąsiedzie mówi tak: „To super facet – z klasą, elegancki, świetnie ubrany, znakomicie się z nim rozmawia. Idealny partner dla inteligentnej kobiety”. I dodaje opowiadając o Chyrze-aktorze: „Ma dużą skalę możliwości i świadomość tego co może osiągnąć w kinie i w teatrze. Ale to nie jest typ starego wygi. On zawsze jest świeży. I prawdziwy. Kiedyś przysłał mi swoje zdjęcie, czarno-białe: trochę niedogolony, w rozpiętym płaszczu, tragiczny. Ale nie o to chodzi, że sprany, czy przepity. To człowiek, którego życie przewalcowało i on jest tego świadomy. Ma to w twarzy, w sposobie stania. W tym zdjęciu jest początek „Między słowami”. Tam jest ten Chyra, który uwodzi reżyserów. A może tym samym uwodzi kobiety?... Widzisz go i wyobraźnia rusza. Patrzysz w jego oczy i coś mocnego zaczyna się dziać.

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również