Wywiad

Gdy matka i córka postanawiają zamieszkać razem. Anna Seniuk i jej córka Magda w niezwykłej rozmowie

Gdy matka i córka postanawiają zamieszkać razem. Anna Seniuk i jej córka Magda w niezwykłej rozmowie
Fot. Aldona Karczmarczyk/ Van Dorsen

Jak to matka z córką - bywało między nimi różnie. Zwłaszcza że obie to indywidualistki z charakterem. Ale dziś do głosu doszła potrzeba więzi. Anna Seniuk i jej córka Magdalena Małecka-Wippich zamarzyły, by na co dzień być blisko, wymieniać się pomysłami, dawać sobie wsparcie. Dlatego chcą zamieszkać w jednym domu, wielopokoleniowym...

Najczulej Anna Seniuk wspomina czas, gdy była dzieckiem i jej rodzina tworzyła dom dla kilku pokoleń. Dawał poczucie bezpieczeństwa, bliskości, porządkował wartości. Wracała do tamtego czasu często, gdy jako dorosła kobieta żyła w wiecznym biegu, na walizkach. Jej córka, Magdalena Małecka-Wippich, z dzieciństwa pamięta samotność, zapracowaną mamę i ojca, który nieustająco potrzebował ciszy. Dlatego ona sama chciała szybko wydorośleć i stworzyć własny niezależny dom. Inny. Ale po latach osobnego życia, już jako uznana altowiolistka i reżyserka, poczuła, że jednak rodzinnej wspólnoty jej brakuje. Że znów mogłaby tworzyć ze swoją matką wspólny wielopokoleniowy dom. Że tego chce. I to jest ich najważniejszy plan na teraz.

Twój STYL: Wiele osób tęskni za rodziną jak z włoskich filmów, w której dziadkowie, rodzice, dzieci żyją w jednym domu, biesiadują w ogrodzie. Wam też się to podoba?

MAGDALENA MAŁECKA-WIPPICH: Może, może.... Rozglądamy się z mężem za domem, w którym moglibyśmy zamieszkać razem z mamą.

ANNA SENIUK: Ten pomysł mi się spodobał, bo zawsze marzyłam o domu dla całej rodziny, stabilnym i bezpiecznym. Nie pamiętam swojego rodzinnego miasta. Urodziłam się na Wschodzie, w Stanisławowie, podczas wojny. Miałam dwa lata, gdy zostaliśmy stamtąd wypędzeni. Pamiętam wagon bydlęcy, którym chyba dwa tygodnie jechaliśmy do domu cioci-babci Małgorzaty Magerlowej pod Oświęcimiem. Mieszkaliśmy tam w szóstkę w jednym pokoju, razem z dziadkami. Ale oni szybko odeszli. Myślę, że z tęsknoty za utraconym światem.

Przyszedł moment, gdy poczułaś, że to już koniec wędrówki?

AS: To był dopiero jej początek. Następny nasz przystanek – zaledwie na kilka lat – to Zator, gdzie tata został kierownikiem szkoły rolniczej. Dostaliśmy mieszkanie kwaterunkowe w… pałacu Potockich. Tam pierwszy raz poczułam rodzinną atmosferę, bo zamieszkała z nami babcia Wanda. Nazywaliśmy ją Babcia Smutna, bo rzadko się uśmiechała. Pewnie nie mogła zapomnieć rodzinnego miasta. Rodzice uczyli w tej szkole, a babcia opiekowała się mną i siostrą. Pamiętam, jak szyła dla naszych lalek piękne stroje, a dla nas koszulki nocne. Wszystko ręcznie! I pamiętam jeszcze codzienny rytuał czesania nas rano. Ja musiałam mieć upięty fantazyjny lok nad czołem, a z boku dwa warkoczyki. Babcia zawsze była elegancko ubrana. Na nasze przedstawienia, które urządzałyśmy z siostrą, wkładała wieczorową suknię z czarnej tafty z elegancką broszką i siadała w pierwszym rzędzie, bo innego nie było. Uśmiecham się do tych wspomnień... Potem jednak był dalszy ciąg przeprowadzek i już bez babci zamieszkaliśmy w Krzeszowicach. Później wylądowaliśmy w Krakowie już na stałe.

Podobno co trzeci Polak chciałby wrócić do modelu rodziny wielopokoleniowej, gdzie w domu jest babcia, rodzice, dzieci. A jeszcze niedawno wszyscy chcieli z rodzinnych domów wyfruwać na swoje. Skąd ta zmiana?

MMW: Pandemia pokazała, jak ludzie w miastach są osamotnieni. Pojawiła się tęsknota za bliskością. Głód kontaktów sprawił, że zatęskniliśmy za odbudowaniem rodzinnych więzi. Sama to poczułam.

AS: Mnie marzenie o takim życiu towarzyszy od lat. Wprawdzie krótko doświadczałam rodzinności jako dziecko, ale to był najlepszy dla mnie czas. Miałam poczucie bezpieczeństwa, domowego ciepła. Dziś sama chciałabym to dać rodzinie, miałabym więcej czasu dla wnuków.

MMW: Powiedzmy szczerze: moja mama jest babcią zajętą. Nie przyjdzie zaopiekować się dziećmi, gdy jej potrzebuję, bo to "babcia z terminami". Wieczorem padam ze zmęczenia, a ona dzwoni i podaje mi z kalendarza daty, kiedy może do nas przyjść. "Przestań – ucinam poirytowana. –Jak będę potrzebowała pomocy, dam ci znać".

AS: Bo ja mam wyrzuty sumienia, że często na prośby Magdy odpowiadam: "akurat nie mogę, mam spektakl, próbę, studentów". Wspólny dom dałby mi szansę na kontakt z córką, wnukami. Cała rodzina byłaby mile widziana, dla każdego znalazłoby się miejsce.

MMW: Ale są jeszcze inne powody. Po pierwsze, chcemy tego z moim mężem dla nas i naszych dzieci. Po drugie, zjeździłam jako muzyk pół świata i od zawsze mieszkałam w mieście. Poczułam, że już wystarczy – znam to na wylot. Zatęskniłam za przyrodą, spokojem. Gdy byłam mała, rodzice byli rozchwytywani, zajęci karierą. Może podświadomie zamarzył mi się inny model domu niż ten, jakiego zaznałam? Czuję, że jest we mnie gotowość, żeby teraz spróbować taki dom stworzyć.

W książce Magdy "Nietypowa baba" jestem znalazłam zdjęcie: Anna Seniuk stoi na ulicy, w obu rękach trzyma wypchane siatki z zakupami.

AS: Taka wtedy byłam. Miałam ręce pełne roboty: teatr, film, serial, bo właśnie powstawał Czterdziestolatek, no i dwoje małych dzieci. Trzeba było ugotować, posprzątać, zrobić zakupy. Nie było babci, mąż wiecznie pochłonięty swoimi sprawami. No to sama musiałam te siaty dźwigać.

MMW: Chyba wszystkie kobiety były za komuny sterane. Artystki, jak widać, również. Mamę z tamtego czasu taką właśnie pamiętam: zarobioną ponad siły, płaczącą. Nie mówię tego z wyrzutem. Mama chciała wszystkiemu podołać, niczego nie zaniedbać. Niedawno dotarło do mnie, że przejęłam ten model Zosi Samosi. Przez lata się zajeżdżałam. Jakbym w ogóle nie brała pod uwagę, że można inaczej.

Wiele kobiet cierpi z tego powodu, że bierze na siebie za dużo, nie umie odpuścić. Trudno ten pokoleniowy wzorzec, jaki został w nas zakodowany, zmienić czy odrzucić. Dlatego dobrze sobie czasem pojęcie rodziny, obowiązków, potrzeb czy domu zdefiniować na nowo...

AS: Żałuję, że dzieci nie mają takich wspomnień, jakie ja miałam: sierpień, w ogrodzie kwitną lipy, idziemy z babcią zbierać lipowe kwiaty. Babcia je zasuszy, przydadzą się jesienią na przeziębienie. Albo: babcia posyła nas do parku koło pałacu, żebyśmy narwały pokrzywy na sałatkę à la szpinak. Może uda mi się podarować podobne wspomnienia wnukom? Chciałabym...

Czy to nie jest idealistyczny obraz? W dużej rodzinie są też spięcia, konflikty.

MMW: Oczywiście, że są! Mam świadomość, że mama jest nadopiekuńcza, co ma też swoje trudne strony. Kiedy urodziłam pierwsze dziecko, potrafiła wyczekiwać w kawiarni pod moim domem „na wszelki wypadek”. Ale dzisiaj jesteśmy dojrzałymi kobietami i wierzę, że umiemy się dogadać. Jeżeli zamieszkamy razem, kompromisy na pewno będą konieczne. Mama będzie pewnie musiała wyciszyć telefon, bo nie dość, że jest potwornie głośny, to jeszcze dzwoni bez przerwy.

AS: Sugerujesz, że jestem głucha?! Suflerkę słyszę w teatrze doskonale, a to najlepszy sprawdzian! A serio... w domu wielopokoleniowym ważna jest akceptacja wzajemnych wad. To oczywiste!

 

A dzisiaj to potraficie?

A.S: Ty mnie wkurzasz tym, że wszystko wiesz najlepiej. A ja ciebie czym?

MMW: Że jest strasznie uparta.

AS: Ja?! Najbardziej upartą kobietą w rodzinie to jednak jesteś ty!

MMW: A niby po kim to mam?

Pokłóciłyście się kiedyś tak na serio, że potem były ciche dni, zawieszenie kontaktów, cisza na łączach?

AS: Nie. U nas jest raczej tak, że jak Magdzie puszczą nerwy, to ja się wtedy nie odzywam, a za dwie godziny ona dzwoni, przeprasza. I po sprawie.

MMW: Bo ja nie lubię żyć w niedogadaniu.

AS: Magda już jako dziecko potrafiła być szczera, dojrzała. Pamiętam, jak raz jechałam na plan Czterdziestolatka, szósta rano, w nocy gotowałam jeszcze krupnik, spałam parę godzin. Gdy wychodziłam, ona w koszulce, na bosaka, odprowadziła mnie do windy. Puściły mi wtedy nerwy: „Magda, ja nie mam siły tam iść” – rozpłakałam się. „Mamo, twoje koleżanki marzą, żeby zagrać w filmie, a ty płaczesz?” – sześciolatka jednym zdaniem postawiła mnie na nogi. Zresztą nie tylko mnie wspierała. W trudnych chwilach cała rodzina przychodziła do niej się wyżalić. Była jedyną osobą, która nas wysłuchiwała. Wszyscy domownicy chodzili do Magdy po wsparcie. Któregoś razu jednak powiedziała: „Proszę, nie przychodźcie do mnie więcej ze swoimi sprawami, bo już nie mam na to siły!”. Dotarło do mnie wtedy, że to było o wiele za dużo na jej dziecięcą wrażliwość, przestraszyłam się. Przytłoczyliśmy ją swoimi problemami, których nie mogła udźwignąć.

Z czasem empatię zastąpiłaś asertywnością?

MMW: To było tak dawno temu... mamo, na litość boską, nie jestem już tamtym dzieckiem. Teraz lubię rozmawiać z mamą, choćby o teatrze, czasem podpytać o coś, przegadać jakiś problem, posprzeczać się w dobrym tego słowa znaczeniu. Wymieniamy z mamą doświadczenia. Rozmowy o życiu również się zdarzają. Ostatnio w pewnej sprawie brakowało mi wiary w siebie. Zadzwoniłam, a mama podała mi mnóstwo argumentów, żeby tę wiarę we mnie podbudować. I... pomogło!

 

To spora zmiana. Bo w książce napisałaś: „Nie jest dobrze być córką Anny Seniuk, idąc ze swoją mamą na spacer”.

MMW: Bo tak naprawdę było! W tym fragmencie książki z perspektywy dziecka wymieniam trochę dla żartu kilkadziesiąt różnych miejsc, do których nie dało się z mamą gdzieś wejść, żeby ktoś nie poprosił jej o zdjęcie czy autograf. Dla dziecka, które chciało pójść z mamą na zwykły spacer, to był koszmar. Ciągle ktoś nas zaczepiał, czegoś chciał. Potem latami miałam wrażenie, że ludzie dostrzegali mnie głównie jako dodatek do sławnej mamy. Nie byłam sobą, tylko córką „tej Seniuk” albo córką „tego kompozytora”, a potem siostrą „tego znanego aktora”. To odbiera wiarę w siebie, blokuje, człowiek zaskorupia się w sobie. Wiele lat zajęło mi, żeby zdobyć się na odwagę i spełnić swoje marzenie. Na reżyserię w Warszawskiej Akademii Teatralnej zdałam jako dojrzała kobieta, matka dwójki dzieci, po trzydziestce! A ja przecież zawsze chciałam to robić! I proszę, dyplom mam już za sobą. Operowy zawrót głowy otrzymał Grand Prix podczas Teatralnych Nagród Muzycznych im. J. Kiepury. A teraz reżyseruję w Teatrze Dramatycznym spektakl Stara kobieta wysiaduje Tadeusza Różewicza, w marcu premiera.

Ale i wcześniej sukcesów w twoim życiu nie brakowało. Ze swoim kwartetem smyczkowym Polonika zdobyłaś Fryderyka.

MMW: I co tego! Z kwartetem grałam 15 lat. A tu przyszła pandemia i zmiotła go z powierzchni ziemi. Tęsknię za graniem. Ale... każdy kryzys ma i dobrą stronę. Rok temu razem z Marią Wojtyszko założyłam nową grupę artystyczną Kolektywa i na dobre postanowiłam zająć się reżyserią...

AS: Magda pierwszy spektakl wyreżyserowała w podstawówce. Pamiętam jej Betlejem polskie Rydla. Na korytarzu sama zbijała młotkiem dekoracje z desek. Była scenografem, robiła muzykę, reżyserowała przedstawienie i grała w nim. Mam gdzieś afisz, który to upamiętnił! Reżyseria: Małecka, scenografia: Małecka, adaptacja: Małecka, w roli głównej: Małecka.

MMW: Chyba miałam spore braki w zespole teatralnym. (śmiech)

Na czym dziś polega wasza wspólnota?

AS: Na wzajemnym wsparciu w każdej sytuacji. I na pewności, że jakby co, możemy na siebie liczyć.

MMW: A czasem na milczeniu. Pamiętam, kiedy miałam kryzys w małżeństwie… AS: Któż go nie przechodził!

MMW: Nam udało się z niego wyjść, choć trwał dobre dwa lata. Wyprowadziłam się nawet z domu na jakiś czas. Mama wykazała się wtedy dużą mądrością. Nie dawała mi rad, nie starała się zarządzić kryzysem. Rozumiała, że to moja rola. Dziś uważam, że Marcin jest najlepszym mężem na świecie i nie zamieniłabym go na nikogo innego.

A co chciałabyś w mamie zmienić, gdyby to było możliwe?

MMW: Mama zamartwia się... nieadekwatnie. Czasem snuje też zbyt wiele czarnych scenariuszy.

AS: Mam to po ojcu. Zawsze martwił się, „co będzie, jeżeli…”. Jak przyjeżdżał do Warszawy, siedział smutny. Pytałam: „Czym się martwisz? Wszystko dobrze. Dzieci zdrowe, mamy mieszkanie, pieniądze”. „Tak, ale się martwię, co będzie, jak dzieci zachorują”.

MMW: O tym właśnie mówię! Mama jest totalnym przeciwieństwem tego, co się teraz modnie nazywa mindfulness, czyli doceniania tu i teraz.

Bywasz osobistym coachem mamy? Pokazujesz jej słoneczną stronę życia?

MMW: Zdarza się. Kiedyś sięgnęłam nawet po podstęp. To był jakiś trudny czas, zauważyłam u mamy oznaki depresji. Pomyślałam, że dobrze jej zrobi wyjazd za Warszawę, oderwanie się od obowiązków, pędu i problemów. Dlatego bez pytania o zgodę zorganizowałam jej wypoczynek.

AS: Myślałam wtedy, że jedziemy razem na obiad. Ale... jedziemy, jedziemy, jedziemy. Jesteśmy 40 kilometrów za Warszawą. Zaczęłam się niepokoić. W Żelechowie zjadłyśmy wreszcie obiad i wtedy Magda powiedziała, że mnie tam zostawia w spa. Dzięki niej powoli wyszłam z depresji. Kiedy indziej Magda zorganizowała mi remont w podobnym stylu: „Mamo, za dwa dni przyjeżdża ekipa. Przygotuj mieszkanie, bo będą malować” – oznajmiła bez wstępów. Miłość Magdy przejawia się w działaniu. I ja to lubię. Przy niej czuję się zaopiekowana, bezpieczna.

Wyobraźcie sobie: wprowadzacie się do waszego wspólnego domu. Jaka będzie pierwsza rzecz, którą zrobicie?

AS: Ja posłuchałabym z tobą muzyki.

MMW: Nie wiem... Może zaprosimy bliskich i przyjaciół? I zrobimy kolację do tej muzyki?

AS: Przyjechałby do nas Grzegorz z rodziną… Nakryłabym do stołu, bo Magda nie lubi, jak gotuję. Chyba nigdy nie uważała mnie za dobrą kucharkę. Pamiętam, jak proponowałam, gdy dzieci były małe: „Może wam coś upiekę”, a Magda od razu: „Nie, mamo, dziękujemy, nie męcz się”.

Siadacie czasem razem nad starymi zdjęciami i wspominacie historię rodziny?

MMW: O tak, kiedy pisałam książkę (Nietypowa baba jestem) o mamie, przejrzałyśmy setki fotografii!

AS: Czasem robię to z moją najstarszą wnuczką Tosią: „Babciu, pokaż zdjęcia rodziców i swojej babci” – prosi, a ja wyciągam albumy i opowiadam, kto jest kto, jak to było przed wojną: „To sukienka z organdyny twojej prababci”, „A to twój tata w dzieciństwie”... „Ojej, jaki mały” – mówi wnuczka.

MMW: Wyszedł nam rodzinny wywiad, a przecież my – czyli mama, mój brat Grzegorz, tata i ja – nie jesteśmy specjalnie zgraną familią, tylko raczej rodziną indywidualistów. Dlatego między sobą najbezpieczniej chyba rozumiemy się na gruncie artystycznym. Cała nasza czwórka to silne osobowości, osobne planety.

AS: A może ta osobność to błąd? Życie tak pędzi. Może dlatego chcemy stworzyć nasze wspólne miejsce na ziemi, żeby tej osobności było mniej. By się odnaleźć, wrócić do siebie.

Tekst ukazał się w magazynie Twój STYL nr 03/2022
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również