Wywiad

"Miał w sobie tyle godności, że nie okazywał, jak go to boli". Katarzyna Bareja o ojcu Stanisławie Barei

"Miał w sobie tyle godności, że nie okazywał, jak go to boli". Katarzyna Bareja o ojcu Stanisławie Barei
Pan Janek z lodyńskiego "rzeźnika" w filmie "Miś" to nikt inny jak Stanisław Bareja. Na zdj. ze Stanisławe Tymem, odtwórcą głównej roli.
Fot. INPLUS/East News

Stanisław Bareja patrzył na PRL przez szaro-różowe okulary. Jego filmy oraz seriale były formą śmiechoterapii. Zostały cytaty: "Pan tu nie stał", "Ja tu mięso mam". "Strach jest". Ale kim był ich autor, gdy schodził z planu i wracał do domu? Ona pamięta. Inną, prywatną twarz reżysera Stanisława Barei opisuje córka Katarzyna. Mówił o niej Córuszek lub Kiszka. Nauczył żyć i... poniekąd wyreżyserował. Na rynku pojawiła się właśnie książka autorstwa Katarzyny Barei "Żaby w śmietanie, czyli Stanisław Bareja i bliscy".

Twój STYL: Czytając "Żaby w śmietanie", czułam zapach bigosu, miłość, tęsknotę i dumę córki. Emocje kipią, anegdoty zaskakują. A podobno tej biograficznej książki miało nie być?

KATARZYNA BAREJA: Namawiałam mamę, by ją napisała, ale to nie nastąpiło. Sama miałam początkowo pomysł na coś innego – blog z przepisami i anegdotami Barejów, ponieważ wszyscy lubimy gotować i jeść. Wtedy uświadomiłam sobie, że prawie wszystkie moje kulinarne przygody związane są z tatą. Pomyślałam: spiszę wspomnienia i wydrukuję książkę dla rodziny. Dowiedzieli się przyjaciele i wyrazili zainteresowanie poznaniem Stanisława Barei "od kuchni".

Mieszkałam w Kanadzie i odkryłam, że w Polsce Bareja jest coraz bardziej doceniany. Skoro tak, może książka ma sens? I tak powstała jako wyraz wdzięczności dla widzów komedii ojca. Ich niegasnący entuzjazm upewnił mnie, że mój stosunek do niego to nie tylko wynik córczynej miłości, ale i zasłużonego podziwu dla człowieka, który był niezwykły.

W chłopięcym pokoju wyrysował na ścianach nagie piękności, a pod łóżkiem nocnik. Rysował przez całe życie?

Tak. Tata pisał dla mnie bajki i listy, które ilustrował. Ale wiem też, że rysował już jako chłopiec. Niestety, nie omówiliśmy trudnych lat okupacji, podczas której dorastał. Nie zdążyliśmy, umarł za młodo. Na szczęście odkryłam jego zapiski z młodości, które pomogły mi poznać go lepiej. Jako nastolatek stracił brata. Został wyrwany z Warszawy, bo dziadkowie musieli się przenieść do Jeleniej Góry. Mam wrażenie, że pozostawiony w rozpaczy sam sobie po śmierci Wiesia uciekł w literaturę i filmy, w pisanie listów i pamiętników. Z nich wiem, że potrafił przeczytać trzy książki dziennie, chodził do teatru, pasjami do łaźni. I prenumerował dziesiątki czasopism.

Wśród nich "Żeglarza".

Chciał zostać marynarzem. Miał ogromne pragnienie wolności. Może po ojcu? Dziadek Solek (Sylwester) w dzieciństwie mieszkał na wsi. Gdy przychodziła wiosna, stawał na progu chałupy i wciągał powietrze w płuca. Ludzie mówili: Solek poczuł wiosnę, zaraz da nogę. I faktycznie zwiewał. W dorosłym życiu też go nosiło. Pracował w cyrku. Zaczął od sprzątania słoniowych kup podczas występu i robił z tego taki spektakl, że ludzie klaskali mu bardziej niż słoniom. Ostatecznie stał się producentem i sprzedawcą wędlin, przed wojną dziadkowie prowadzili w Warszawie kilka sklepów wędliniarskich. A jak Staszek postanowił zostać filmowcem? W pamiętnikach opisuje, jak szedł z kolegą ulicą i spotkali trzeciego, który im oznajmił, że wybiera się na studia filmowe do Pragi. Ojciec uznał, że to nie jest głupi pomysł i on też by chciał, ale... nigdy nie zapisze się do żadnej młodzieżowej organizacji. Wówczas punkty na studia dostawało się m.in. za przynależność do nich. Ale punkty się znalazły. Dziadek zmuszony do zamknięcia prywatnego interesu i wcielony do państwowych zakładów mięsnych stał się częścią "klasy robotniczej", to pomogło.

 
 
 
 
 
Wyświetl ten post na Instagramie
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Post udostępniony przez niech się kręci! (@niechsiekreci)

Po szkole filmowej tata został reżyserem, ale nie od razu było jasne, że zajmie się fabułą. Miał zmysł dokumentalny. Ponoć zadecydowało... sto złotych?

Był młodym mężem i ojcem, a pensja reżysera wynosiła odpowiednio: 900 złotych dla dokumentalnego i tysiąc dla fabularnego. No i tata wybrał drugie. Odpowiedzialność za dom i rodzinę była dla niego bardzo ważna.

Po jego śmierci Stanisław Tym napisał felieton pożegnalny. Stwierdził, że tata był jedynym prawdziwym mężczyzną, jakiego znał. Zaskoczył mnie tym twierdzeniem. Byłam młoda, zwracałam uwagę na wygląd zewnętrzny mężczyzn, a tata... był gruby, chodził w spodniach na szelkach i nie grzeszył dobrym gustem. Rozważywszy słowa Tyma, doszłam do wniosku, że miał rację.

Bo prawdziwy mężczyzna ma być...

Jak tata: opiekuńczy, odpowiedzialny, ciepły. Mnie i młodszego brata Janka napełniał odwagą i wiarą w siebie. Zabierał na spacery, podczas których opowiadał historyjki. Byłam ich główną bohaterką – roztropną, pomysłową osóbką o wielkim sercu, która zawsze ratuje innych.

Śmieję się, że tata mnie w pewnym stopniu... wyreżyserował. Fakt, że zostałam psychoterapeutką i działam jako wolontariuszka, wynika z tego, że postrzegał mnie jako istotę odważną i skuteczną.

Oczywiście jako nastolatka dopuszczałam się licznych wybryków. W domu bywały awantury i szlabany, tata też nie był święty. Potrafił się rozwrzeszczeć i np. z upodobaniem mlaskał przy jedzeniu, czego nie znosiłam, ale nie śmiałam mu zwrócić uwagi. Z bratem czuliśmy respekt, rozumieliśmy, że trzeba taty słuchać, bo będzie kara. Nie znosiłam leżakowania – rodzice mówili, że to dla zdrowia. I prawie równie mocno nie lubiłam (wtedy!) jeść. Czasem kawałek mięsa zlany moimi łzami krzepł na talerzu przez dwie godziny. Tata w końcu miał dosyć użerania się i zaproponował, że... będę leżakowała dwa razy dłużej, niż jem, a zatem opłaci mi się jeść szybko. Odtąd potrafiłam w pięć minut pochłonąć cały posiłek, żeby leżakować tylko dziesięć.

Uwielbiał książki. Zaraził was pasją?

Rodzice byli niezwykle oczytani. Odkąd pamiętam, czytali nam przed snem. Tata uczył mnie czytania na książce Tolkiena Hobbit, czyli tam i z powrotem. To nie jest dobra lektura dla sześciolatki ze względu na trolle, gobliny, Golluma itp. Potwornie się ich bałam.

Tata czytał kilka stron, po czym mówił: teraz ty. Dukałam pół kartki, potem znowu on. Tak przeżywałam losy hobbita, że błagałam ojca: Czy możemy przeczytać już ostatnią stronę, żeby wiedzieć, czy przeżył? Robił złowieszczą minę: Noo, nie wiem, czy na pewno tego chcesz...

Tata chyba lubił straszne historie? Przechodził mnie dreszcz, kiedy czytałam jego powiastkę dla was: z ziemi pod pani oknem wychodzi koścista ręka i zaczyna sunąć do góry po ścianie waszego segmentu...

Niech pani przestanie, nie chcę tego pamiętać! To był jeden z mniej mądrych pomysłów ojca. Zostawszy psychoterapeutką, zaczęłam analizować, dlaczego to robił. Jako dziecko przeżył wojnę, śmierć siostrzyczki Hani, stracił też ukochanego brata. Mam wrażenie, że chciał mnie i Janka trzymać w domu, żeby nas chronić. Może podświadomie myślał, że jak nas trochę wystraszy, to nigdzie się nie ruszymy. Był w błędzie. Ja wplątywałam się w ryzykowne przygody nastolatki, a brat wymykał się z domu, kiedy tylko mógł, i dostał ksywkę Jasio Wędrowniczek. Wracając do książek, kojarzą mi się z najukochańszymi wspomnieniami rodzinnych wakacji. Przygotowania zaczynaliśmy od gromadzenia lektur. Ktokolwiek z nas widział kolejkę przed księgarnią, ustawiał się i kupował, co rzucili. Zdarzało się, że trzy osoby przychodziły do domu z tym samym, mamy np. trzy egzemplarze "Postrzyżyn" Hrabala. Zdobycze kładło się na stosiku w pokoju taty i do wyjazdu nie wolno było ich tknąć. Celnicy mocno się dziwili, że zamiast rzeczy na handel rodzice wiozą do Bułgarii w bagażniku książki...

Podobno ważnym miejscem na mapie Barejów są Goławice.

Gdy je odkryliśmy, stały się naszym azylem. W latach 60. znajoma mamy napomknęła, że spędza tam wakacje. Wieś 50 km od Warszawy, nad Wkrą: las, stare forty, pięknie. Rodzice zaczęli wynajmować izby od gospodarzy. Kiedy Ryszard Ber reżyserował "Lalkę" i szukał plenerów do scen batalistycznych z okresu Wiosny Ludów, tata polecił to miejsce. W filmie grał Bronisław Pawlik, który tak się zachwycił okolicą, że postanowił kupić działkę i zbudować domek. Rodzice nagrali sprawę, ale Pawlik zmienił zdanie. Było im głupio wobec gospodarzy, więc sami kupili tę ziemię. Przenieśli tam chałupę przeznaczoną do rozbiórki. Trzy malutkie izby, wychodek na zewnątrz, wodę czerpało się ze studni. Niezapomniane wakacje. Pełne przygód, przyjaźni, żartów.

Prawda o komikach, kabareciarzach często jest taka, że czasem prywatnie okazują się smutni, nieśmieszni. Reżyser komedii był zabawny na co dzień?

Tak! Wracając ze szkoły od razu biegłam do kuchni, gdzie tata przygotowywał obiad, a ja pomagałam jako kuchcik.

Gotował świetnie, słynął z barszczu, bigosu, chłodnika. Wspólne gotowanie to był czas wielogodzinnych pogawędek, opowieści i żartów, czasem rubasznych. A tylko raz w życiu usłyszałam, że tata zaklął.

Warto zauważyć, że wszystkie jego komedie zawierają chyba tylko trzy wyrazy na "k". Miał za to na podorędziu masę nieprzyzwoitych wierszyków. Zaczynał recytować, gdy w pobliżu pojawiała się mama. Przerywała mu, żeby nie gorszył dzieci, a on się śmiał. Bo wcale nie zamierzał kończyć, tylko się z nią droczył.

Nie przeklinał, był domatorem – nietypowe dla człowieka ze środowiska filmowego. W dodatku nie pił?

Prawie wcale. Palenie także rzucił. Natomiast pędził bimber. Otrzymał sprzęt do tego w imieninowym prezencie od Ryszarda Bera. Traktował to zajęcie jako żartobliwe hobby. Przyrządzał alkohol na różne sposoby. Mieszkaliśmy na Mokotowie, chodziliśmy "nad tory", czyli na koniec ulicy Woronicza, gdzie rosły jarzębiny. Wspinałam się na drzewo, a tata czekał na dole z workiem, do którego zrzucałam kiście jagód, żeby mógł zrobić jarzębiak. Zbierał korę dębową, przyrządzając namiastkę whisky. Mnie też nauczył pędzenia, co się przydało, gdy byłam na studiach i alkohol kupowało się na kartki. Ten mój koledzy nazywali BB – bimber Barei.

Kto się zgorszył, niech przyjmie interpretację: był to alkohol "kraftowy". Dziś to jest w modzie.

Rodzice z pewnością byli wyjątkowi. Stawiali na samorozwój intelektualny, ale i na fizyczny, razem chodzili na basen, jeździli na rowerach. Stosowali recykling! Szanowali jedzenie: resztki kiełbasy szły do bigosu, ser można było zgliwić – skruszony pozostawiało się na kilka dni w ciepłym miejscu, a gdy dojrzał, podsmażało na patelni, doprawiało solą i kminkiem. Sucha bułka była mielona na panierkę, a chleb tłuczony młotkiem w papierowej torbie i wysypywany na parapet dla ptaków. Przerabiało się stare ciuchy, mama łatała ekwipunek turystyczny. Tata sam klecił meble. Zbudował regał na książki, szafkę nocną, godzinami reperował swój niebieski rower. Jeździł nim na zakupy z siatką i teczką. Trochę się wstydziłam jego wyglądu, bo spodnie spinał na dole spinaczami biurowymi.

Okazał się też prekursorem... emotikonów! To on je wynalazł.

Przyjacielem ojca, jeszcze z czasu studiów, był reżyser Janusz Weychert. To on wymyślił określenie "bareizm" jako synonim specyficznego, krytycznego, choć serdecznego poczucia humoru. Po latach przekazał naszej rodzinie listy taty do siebie. Ze zdumieniem odkryłam w nich wątek jednoznaków – konkretnie nazwał to KCJK – Kompletny Cykl Jednoznaków Korespondencyjnych. Wymyślił je, żeby w skrócie przedstawiać swoje stany emocjonalne. Są niezbyt przyzwoite i zupełnie niepodobne do współczesnych. Byłam urzeczona kolejnym dowodem i jego pomysłowości, i poczucia humoru.

A ja znalazłam coś jeszcze à propos "postępowości": kupował wam prezenty, nie kierując się płcią.

Uwielbiał sklepy z zabawkami. Gdy wracał z zagranicy, brat i ja dostawaliśmy prezencik powitalny, reszta podarunków była chowana na urodziny, imieniny czy Dzień Dziecka. Znaliśmy tajną skrytkę taty, po cichu w niej grzebaliśmy, usiłując zgadnąć, co które z nas otrzyma. Nigdy nie wiedzieliśmy, co jest dla kogo. Tylko raz przywiózł mi lalkę, ponieważ marzyłam o Barbie. Niestety, nie była to blondynka, tyko czarnowłosa replika Sophii Loren. Byłam zawiedziona, ale chyba miałam już w sobie tyle barejowskiej wrażliwości, że nie okazałam rozczarowania. Innym razem tata, podszywając się pod Świętego Mikołaja, podarował mi zestaw Mały konduktor – czapka, lizak, dziurkacz i trochę tekturowych biletów. Uznał, że to dobre dla dziewczynki.

Dziś łapię się za głowę, że w mikołaja wierzyłam do 12. roku życia. Któryś kolega popukał się w czoło: Zgłupiałaś? To na pewno twój ojciec! Jakim musiał być aktorem, skoro kochająca córka przez tyle lat nie zorientowała się, że dobrotliwy starzec w przedpokoju to tata!

Poniekąd był aktorem. Pani babcia twierdziła, że mógłby grać amantów!

Była jego fanką. Na premiery przynosiła bukiety i ku jego zakłopotaniu rzucała się mu na szyję. Tata pokazał się w kilku filmach – przyjaciół i własnych. Raz namówił mamę, w "Żonie dla Australijczyka" pojawiła się na pokładzie Batorego. Grałam też ja, brat, babcia Stasia, mąż drugiej babci. Pojawiały się także historyjki z naszego życia oraz domowe sprzęty, co bywało źródłem frustracji mamy: premiera filmu, a ona odkrywa na aktorce swoje ubranie! Na przykład amerykański kostium kąpielowy na Elżbiecie Czyżewskiej w "Małżeństwie z rozsądku". Ostatnio zauważyłam, że w "Zmiennikach", w mieszkaniu, do którego zakrada się złodziej grany przez Jana Kobuszewskiego, znajdują się rzeźby Bronisława Chromego, z którym rodzice się przyjaźnili. To też rekwizyty z naszego domu.

Tata miał oddanych przyjaciół.

Spotykali się u nas: Jerzy Markuszewski, Jacek Fedorowicz, Stanisław Tym. Opowiadali sobie scenariusze i strasznie się śmiali. Przychodził też Jan Łomnicki, reżyser, brat aktora Tadeusza. Był najlepszym przyjacielem ojca. Co rok po Wigilii tata odwoził do domu obie babcie. Pytał: Kaśka, jedziesz ze mną? Jasne! Wracając, zahaczaliśmy o mieszkanie pana Janka. Ojciec zakasywał rękawy i smażył mu karpia. Taka świecka tradycja. 

To powiedzenie z jego filmu, dziś kultowe. Jednak w czasach PRL-u ojciec spotykał się z krytyką. Jak ją znosił?

Na pewno było mu przykro. Z jednej strony dostawał odzew, że robi rzeczy dobre, statystyki sprzedaży biletów pokazywały, jak bardzo jest lubiany. A z drugiej pismacy mieszali go z błotem. Wyszydzali, poniżali. Miał w sobie tyle godności i dojrzałości, że nie okazywał, jak go to boli.

Potem zachorował na serce. Skąd to? Myślę, że odezwały się nieujawnione emocje wynikające z walki o każdy film, bojów z cenzurą. Kiedyś mi powiedział: "Kaśka, nie czytaj recenzji o mnie, bo będzie ci przykro". Zrobiłam to dopiero po jego śmierci, kiedy pisałam pracę magisterską o jego filmach. I to było rzeczywiście okropne. Pamiętam, jak rzucił: "Oni tak mnie męczą, tak mi nie dają pracować... Może się przeprowadzimy do NRF-u, otworzę knajpę". To był gorzki żart, westchnienie, że więcej by zarobił na kotletach w Niemczech niż na kasowych komediach w swojej ojczyźnie.

On na emigrację nie wyjechał, ale pani pozwolił.

Mój ówczesny narzeczony stwierdził, że nie zostanie w Polsce. Kochałam go, a poza tym zdawałam sobie sprawę, że studia kulturoznawcze, które zrobiłam na Uniwersytecie Śląskim, niewiele tu znaczą. Gdy rozważałam wyjazd do Australii, tata chytrze wymienił moje fobie: pająki, węże i krokodyle, bo uznał, że to za daleko, i zasugerował Kanadę. Tam zawędrowałam. Po latach zadziałały "tatogeny" – poczułam, że muszę wrócić. Nawet mój syn Mikołaj, wychowany w Kanadzie, zdecydował się na studia w Polsce. Pamiętam pierwszą Wigilię tutaj. Rodzinne spotkanie, prezenty, dużo jedzenia, wesołości. Ale mnie zabrakło polskiego nastroju: nuty nostalgii, wspomnień. Włączyłam telewizor i okazało się, że... leci "Miś". Pod koniec jest wzruszająca dla mnie scena z tatą, grającym pana Jana, sprzedawcę w londyńskich delikatesach. Wtedy Mikołaj siedzący obok na kanapie mocno mnie przytulił. Pomyślałam: No i masz swoją wymarzoną Wigilię z dwoma najfajniejszymi facetami w życiu – tatą i synem.

Czuję, że pani więź z ojcem nie skończyła się. Artyści nie odchodzą zupełnie.

Fakt. Czasem mi się śni, rozmawiamy, np. "naradzaliśmy się" w sprawie tytułu książki. Negocjując z wydawnictwem, zaznaczyłam, że tacie podobają się "Żaby w śmietanie". Takiego argumentu nie dało się podważyć. "Żaby..." to była bajka, którą tata nam opowiadał, obrazująca, jak ważna jest w życiu odwaga i determinacja.

Dwie żaby wpadają do beczki ze śmietaną. Jedna tonie, druga nie poddaje się, skacząc, ubija śmietanę na masło i wyskakuje na wolność. Takiej postawy tata mnie nauczył. I takiej zwycięskiej determinacji życzę nam wszystkim

Tekst ukazał się w magazynie Twój STYL nr 06/2022
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również