Partnerzy

Dorota i Czesław Mozilowie: "Jakoś tak się składa, że zawsze chcemy tego samego"

Dorota i Czesław Mozilowie: "Jakoś tak się składa, że zawsze chcemy tego samego"
Fot. Filip Zwierzchowski/DAS Agency

Mało kto wie, że znany muzyk ożenił się parę lat temu. Dorota i Czesław Mozilowie to niezwykła para z wyjątkowym poczuciem humoru. Oto historia ich miłości.

Dorota Mozil o mężu Czesławie Mozilu: Pierwszy raz zobaczyłam go podczas przymiarki ubrań do sesji zdjęciowej. Był 2011 rok, kariera Czesława rozkwitła, ale przyznaję, że nie słyszałam o nim wcześniej. Owszem, znałam utwór "Maszynka do świerkania", ale nie wiedziałam, że to właśnie on jest jego wykonawcą. Do garderoby wpadł nieduży chłopak, który za to zrobił dużo szumu, a na pożegnanie rzucił, że wszystko mu się podoba. W Maroku szybko się okazało, że mamy podobne poglądy i przekonania. 

Od początku uwielbiałam z nim rozmawiać. Jest ciekawy życia, wrażliwy, dla niego świat jest wielowymiarowy. Jego otwartość na różnorodność i brak tematów tabu sprawiły, że szybko się zakumplowaliśmy. Po powrocie zajęłam się stylizacjami Czesława przy programie "X-Factor". Spędzaliśmy razem sporo czasu, przez co staliśmy się sobie bliscy, bo – jak się okazało – dużo nas łączy. Czesław jest bezpośredni, ale to nie znaczy, że łatwo się zaprzyjaźnia. Któregoś dnia powiedział, że od jakiegoś czasu marzy o marce odzieżowej dla dzieci. Zapytał, czy nie pomogłabym mu w realizacji tego pomysłu. Zgodziłam się. Nasza przyjaźń się rozwijała i zacieśniała. Wspólnie prowadziliśmy firmę, lubiliśmy spędzać ze sobą czas – potrafiliśmy wsiąść do samochodu i na dwa tygodnie wyruszyć w Europę. Zdarzało się też, że dzwonił w środku nocy i zwierzał się z problemów z kolejną dziewczyną. Znajomi spiskowali i podejrzewali nas o romans, którego nie dość, że nie było, to jeszcze jego wizja zdawała nam się co najmniej absurdalna. Brałam pełną odpowiedzialność za swoje myśli i uczucia, a Czesława Mozila w nich nie było.

Któregoś razu jedna z koleżanek zapytała mnie, czy jestem w nim zakochana. Zezłościłam się, ale przy pierwszej okazji zapytałam Czesława: „Czy ty też sądzisz, że jestem w tobie zakochana?”. Popatrzył na mnie zaskoczony i odpowiedział: „No co ty?! Nie!”. Ulżyło mi.

Trzy miesiące później jechaliśmy do Złotowa, do fundacji Słoneczko, którą Czesław wspiera. Pamiętam, że byłam na niego zła, bo on miał w zwyczaju rozporządzać moim kalendarzem bez uzgadniania tego ze mną. Atmosfera była napięta. W drodze powrotnej zaproponował: "Pojedźmy na piwo do Torunia". Pojechaliśmy, poszliśmy na koncert i piwo, a z Torunia wracaliśmy już jako para. 

Dobrze się uzupełniamy. Czesław jest bardzo energetyczny, żywiołowy. Często słyszę pytanie, jak sobie radzę z tą jego nieustanną aktywnością. Ale im bardziej on się nakręca, tym bardziej ja się wyciszam. Trudno mi powiedzieć, czy się zmieniłam, odkąd jesteśmy razem, ale po raz pierwszy w życiu mam poczucie bycia na swoim miejscu. Trochę jak kulka w ruletce, która po kilkunastu obrotach wpada do właściwego przedziału. Udziela mi się jego otwartość i kiedy moja introwertyczna natura bierze górę, Czesław mówi: "Włóż kapelusz na tak" (duńskie przysłowie: Tag ja-hatten på). 

Decyzję o ślubie podjęliśmy racjonalnie, po spokojnym przeanalizowaniu faktów. Uznaliśmy, że skoro planujemy być razem do końca życia, małżeństwo nie tylko nie może nam w tym przeszkodzić, ale jeszcze da poczucie bezpieczeństwa. Ślub i uroczystość weselna były bardzo kameralne, bo o to prosiłam. Oprócz rodziców, naszych sióstr i urzędników nikt o nim nie wiedział. Ani fotograf, ani organizująca nam uroczystość weselną pani Tamara ze Skamiejki, ani kierowca wiozący nas do ślubu. Dzięki temu to był dla mnie jeden z najpiękniejszych dni.

Życie z Czesławem to permanentne niespodzianki i trzeba być przygotowanym na wszystko. Kiedyś w zimie oznajmił: "Lecimy na narty". Zaczęłam pakować kurtki puchowe i kombinezony narciarskie, na co mój mąż, lekko zawstydzony, mówi, że mnie wkręca i że lecimy... na Teneryfę.

To najbardziej kreatywny i zaangażowany człowiek, jakiego znam. Jestem szczęściarą, bo czuję jego miłość codziennie i w każdej formie. Pamiętam, że na początku krępował się grać i tworzyć przy mnie. Szczęśliwie te czasy minęły, bo lubię przycupnąć obok na sofie i słuchać. To dla mnie magiczne momenty. Chciałabym, żeby przełamał swoje strachy i kompleksy językowe i zaczął pisać własne teksty. Sądzę, że byłby w tym świetny. Ale wszystko w swoim czasie. 

W domu nasz podział obowiązków odbiega od stereotypów: on gotuje, bo robi to świetnie, ja wolę wbijać gwoździe. Nie przeszkadza mi, że jest bałaganiarzem. Po prostu zbieram skarpetki ze środka salonu albo szklanki z nocnego stolika. Nasz tydzień wygląda inaczej, bo dla nas weekend zaczyna się w poniedziałek. Czesław wraca wtedy z trasy, a ja tak układam pracę i zajęcia, żebyśmy mogli spędzać czas razem. Uwielbiamy być w domu, oglądać seriale. On lubi gry komputerowe. Kiedy zasiada z PlayStation, po prostu się wyłącza. To jego czas i jego odpoczynek. Oboje jesteśmy niepoprawnymi mieszczuchami, zdecydowanie przedkładamy uroki miasta nad uroki przyrody. Kochamy Kopenhagę – miasto, w którym Czesław się wychował. Myślę, że jeśli kiedykolwiek miałabym mieszkać gdzieś poza Warszawą, którą kocham miłością absolutną, to tylko tam. Gdy w 2016 roku słownik oksfordzki ogłosił duńskie "hygge" słowem roku, zastanawiałam się, jak w Polsce da się zdefiniować to uczucie niewymuszonego komfortu. Przy Czesławie to zrozumiałam.

Dorota Mozil – dawniej Zielińska, projektantka ubrań, stylistka, doradca do spraw wizerunku. Projektuje i szefuje firmie odzieżowej Czesiociuch.  

Czesław Mozil o żonie Dorocie Mozil: Gdy wracam z koncertów, otwieram drzwi i wiem, że ona jest w domu. Czeka na mnie. Uff, jestem spokojny i bezpieczny. Nigdy nie przypuszczałem, że tak się stanie. Dorota to pierwsza kobieta, z którą zamieszkałem, to mój najdłuższy związek. W Danii mieszkałem z przyjaciółmi, lecz nigdy z dziewczyną. Moje życie było trochę takim życiem Piotrusia Pana. Może bałem się związków? Dziś bycie z kobietą wydaje mi się najłatwiejsze na świecie. Nie ma żadnych kłótni, wymuszonych kompromisów. Wszystko układa się bardzo naturalnie. Gdy zaczęliśmy być razem, pierwsze, co powiedziała, to to, że nie chce mnie zmieniać. A ja jej. Czasem słyszę, jak ludzie w związkach walczą ze sobą, ustalają jakieś reguły, nie mogą się dogadać, mnie to dziwi. 

Poznaliśmy się ponad siedem lat temu na wyjeździe do Maroka. Dorota stylizowała sesję fotograficzną, w której brałem udział. Dość szybko zrodziła się między nami nić porozumienia. W show-biznesie często spotyka się ludzi, którzy znają się na wszystkim, udzielają rad. Ona była trochę z innego świata i od razu wzbudziła moje zaufanie. Jej opinie były mądre, wyważone. Zresztą ona zawsze mówi prawdę prosto w oczy. Po powrocie poprosiłem ją o pomoc przy moim wizerunku w programie "X-Factor". Ma ciekawy styl, nosi się z klasą. Nie znam się na projektowaniu, ale wiele razy pytałem ją, dlaczego w Polsce małe dziewczynki chodzą w różowych sukienkach, a chłopcy w niebieskich spodenkach. W Danii jest inaczej. Ubrania są dla dzieci ważne, muszą się im podobać i być wygodne. To nie tylko decyzja rodziców. Uważam, że dzieci trzeba traktować poważnie, szanować ich wybory. Tak zrodził się pomysł na Czesiociuch – firmę odzieżową dla dzieci. Dorota zgodziła się ze mną współpracować. Podpisaliśmy kontrakt, wypiliśmy szampana. Dziś jest jej szefową, projektuje, odpowiada za rozwój. 

Wspólne podróże i firma sprawiły, że nasza przyjaźń się pogłębiała. Ufaliśmy sobie, szanowaliśmy wzajemnie, a także zwierzaliśmy się ze swoich uczuciowych rozterek, bo każde z nas było w jakimś związku. Wielu znajomych myślało, że jesteśmy parą. A my po prostu spędzaliśmy ze sobą dużo czasu. W końcu, po kilku latach, zrozumieliśmy, że nasza przyjaźń to coś więcej. 

Odkąd jesteśmy razem, cały wolny czas chcę spędzać z Dorotą. Jest niezwykle inteligentna, bardzo dużo czyta, zaskakuje spokojem. Inspiruje mnie i dzięki niej widzę świat inaczej. Mam tendencję do odbierania wszystkiego w czarno-białych barwach. Ona mi tłumaczy, że tak się nie da. Zawsze stara się rozumieć drugą stronę. W tych czasach to bardzo cenne. Często dyskutujemy o polityce, historii. Dzięki żonie łatwiej mi zrozumieć Polskę, w której żyję, a z której wyjechałem jako dziecko. Przez lata wydawało mi się, że jestem dobrym obserwatorem, że umiem żyć z ludźmi, jednak dopiero z Dorotą czuję się naprawdę bezpieczny. Odmieniła mnie. Choć wciąż bywam chaotyczny, to mam u swego boku osobę, która powie mi: "Poczekaj, przemyśl, przeanalizuj". Uczy mnie rozwiązywać problemy, rozmawiając o nich. Jestem wychowany w domu, w którym ojciec mówił: "nie, bo nie", i się nie dyskutowało. Jeśli nawet mamy inne zdania i złościmy się na siebie, to wieczorem i tak zasypiamy razem.

Oczywiście, że jesteśmy też inni. Ja bałaganiarz, ona perfekcjonistka. Dlatego naczynia do zmywarki wkładam, gdy ona wyjdzie, bo inaczej to mnie poprawia. Dba o szczegóły. Ja wstaję wcześniej, ona potrzebuje więcej czasu na rozbieg, ale w trakcie dnia się doganiamy. Bardzo lubimy zaczynać dzień od siłowni. Jeśli tam nie idziemy, ćwiczymy w domu na bieżni. Potem jakiś lunch. Na Ząbkowskiej mamy zaprzyjaźnione miejsca. Uwielbiamy proste jedzenie: burgera z piwkiem, pyzy, wpadamy na pielmieni do Skamiejki do pani Tamary. Tu, na Pradze, czujemy się dobrze. Kiedy przyjechałem do Warszawy, nie znałem żadnego miejsca oprócz knajpy Łysy Pingwin. Gdy przeprowadziłem się do Polski, kupiłem mieszkanie blisko niej. Teraz Praga stała się naszym prawdziwym domem, społeczność nas tu przyjęła. Dbam o prywatność, a tu czuję się dość anonimowo, nikt nie wskazuje mnie palcem, nie goni z aparatem. 

Bardzo lubimy podróżować. Jestem na koncertach ponad 120 dni w roku, więc jeśli już mamy czas dla siebie, spędzamy go intensywnie. Spontanicznie kupujemy bilety i lecimy gdzieś, np. do Alicante za 100 zł. I jakoś tak się składa, że zawsze chcemy tego samego – raz mamy ochotę na muzeum, a raz powłóczyć się po knajpkach. Żadne z nas nie ma poczucia, że musi z czegoś rezygnować, dostosowywać się. W Sewilli pijemy mocną kawę w barze, a w Tbilisi wybieramy się na wspaniałą operę.

Wyjeżdżamy też na festiwale muzyczne do Danii, zabierając tylko namiot. Dorota była już ze mną wiele razy w Kopenhadze. Zna moją rodzinę, siostrę, siostrzenicę. Był taki smutny czas, gdy najpierw zmarła moja mama, a po trzech miesiącach tata Doroty. To też nas bardzo połączyło, umieliśmy się wesprzeć. Ona wydaje się twarda, tymczasem w środku jest wrażliwcem. Mam szczęście, że spotkałem takiego przyjaciela. Myślałem, że to się nigdy nie zdarzy. Dziś rozumiem, co to znaczy być dumnym ze swej partnerki i przedstawiać ją: "To moja żona".

Czesław Mozil – piosenkarz, kompozytor, akordeonista, lider polsko-duńskiego zespołu Czesław Śpiewa (m.in. albumy „Debiut”, „Pop”, „Czesław Śpiewa Miłosza”). Absolwent Duńskiej Królewskiej Akademii Muzycznej. Był jurorem w telewizyjnym show „X-Factor”.  

Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 07/2018
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również