Życiem Ewy Szykulskiej rządziły emocje. Świat przewidywalny, uporządkowany ją nudził. Decydowała spontanicznie, nie chciała kalkulować. Czy żyjąc w ten sposób, popełnia się błędy? Tak, ale Ewa Szykulska ich nie żałuje. Akceptuje nawet zdarzenia, które sprawiły, że cierpiała. Jej sposób na szczęście: starannie dobierać wspomnienia, które chce się zachować na zawsze.
Spis treści
Twój STYL: Twoja ulubiona aktorka Audrey Hepburn mawiała: „Najważniejsze w życiu to cieszyć się nim”. Twoje słowa brzmią podobnie.
Ewa Szykulska: Cieszenie się życiem to moje radosne przyzwyczajenie. Robię to odruchowo, bez zastanowienia. Lata wprawy... Tylko ostatnio los pogrywa ze mną nie fair. Zabiera mi moich najbliższych. Moja młodsza siostra, diablo utalentowana konserwatorka sztuki, zmarła w Austrii. Odmówiła uporczywego leczenia. Mimo choroby była przerażająco silna w swoich decyzjach. A ja, niema, patrzyłam na jej zacichanie. Rok temu odszedł mój mąż. Obiecywał, że mnie nie zostawi, a zostawił – po 44 wspólnych latach. Serce nie chciało dłużej bić, odszedł w Boże Narodzenie. Nie pytam losu, dlaczego mnie to spotkało, dlaczego zostałam sama. Śmierć to wisienka na naszym urodzinowym torcie. Zmieniło się wszystko. Ale ja żyję i chcę żyć, niczego nie przyspieszam.
Jak wygląda teraz twój świat? Po 44 lata życia w bliskości z drugą osobą, nagle mierzysz się z życiem w pojedynkę.
Zostało puste miejsce po moim mężczyźnie. Nie chodzi mi o samotność, tylko o tę nieobecność. Brak dotyku, niemożność wtulenia się w ukochany siwy łeb, wspólnego milczenia. Minął rok, próbowałam rzeczy męża przekazać potrzebującym, dać im nowe życie, wciąż nie potrafię. Czasem wkładam jego sweter i czuję się przez niego otulona. Raz mi się przyśnił. Prosiłam, śniąc, żeby ten sen się nie skończył. Ale pojawił się napis: the end. Siadam w fotelu i przewijam film wspólnego, szalonego życia. Wspomnienia prowokują uśmiech do życia – że tyle nam podarowało. Cieszę się nawet z trudnych doświadczeń, bo z dystansu widać, jak były potrzebne. Bez nich nie wiedziałabym, ile znaczy szczęście. I mówię ukochanemu: „Dziękuję, że mi się zdarzyłeś i chciałeś ze mną być”. Do końca życia mam powód, by czuć się szczęściarą.
Trudno mi sobie wyobrazić ciebie smutną, bo zawsze widzę cię uśmiechniętą.
Bo ja się w smutku nie lubię zakopywać. Gdy go czuję, szukam czegoś, za co szczerze mogę podziękować. To praktykowanie wdzięczności. Wdzięczność noszę w sobie. Moje szczęście składa się z małych radości, ktoś mógłby powiedzieć – nieistotnych. A ja je cały czas pracowicie zbieram, koralik po koraliku nawlekam na nitkę i zachwycam się, jaki z nich się robi ładny naszyjnik.
I co ten twój naszyjnik mówi o twojej drodze, gdy mu się przyglądasz z dystansu?
Całe życie pytałam: Kim właściwie jestem? To pytanie wciąż mi towarzyszy. Moje sprawy prywatne i zawodowe to niby jedno życie, a dwa różne światy. Stąd mam wrażenie, że prowadziłam podwójne życie. Nie wiem, które jest ważniejsze. Praca mnie fascynuje i dziś nadal dodaje sił. Mimo związanej z wiekiem niemocy wyjazd na plan wprawia mnie w dobry nastrój. Pozwala mi myśleć, że starzenie się jest... potwornie interesujące mimo niedogodności. Widzę w lustrze dojrzałą panią (jeszcze), a wciąż pamiętam słowa Janusza Kondratiuka, mojego pierwszego męża, który mówił: „Ona miała najgładsze ciałko na świecie!”. I jeśli nie kpił, to się cieszę, bo jestem trochę próżna jak każda kobieta. To mama nauczyła mnie zwracać uwagę na ciało, dbać o nie. Robiła miksturę do masowania piersi – z sody kuchennej, cytryny i odrobiny oleju lnianego. No byłam dumna z tej cielesnej urody. Dziś akceptuję to, co zrobił z nią czas. Bo nie ma innego wyjścia. Godzę się ze swoją zmęczoną życiem cielesnością. Tak wygląda kobieta, która ma przywilej żyć tyle, ile ja żyję. Pamiętam śliczną, filigranową Audrey Hepburn z filmu Śniadanie u Tiffany’ego. Była zachwycająca. Kiedyś natrafiłam na jej zdjęcia, gdy po zakończeniu kariery pracowała jako wolontariuszka w Afryce. Schorowana, pomarszczona jak wysuszona cytrynka i wciąż zachwycała. Coś sprawiało, że chciało się przytulić do jej zdjęcia. Starzenie może mieć ten rodzaj piękna. Nie wszyscy potrafią to dostrzec, ja tak.
Powiedziałaś, że oczy dojrzałej kobiety widzą gorzej, ale jednak – głębiej.
Bo patrzą przez pryzmat doświadczeń, dobrych i okrutnych, fascynacji i utraty. Życiowa mądrość jest cenna. Mówią, że musi kryć w sobie rozczarowanie, zgorzknienie, a we mnie budzi zdziwienie, że mnie życie nie męczy, nawet gdy jest trudno. To ja męczę życie. Wciąż czegoś chcę, coś na nim wymuszam. I ciągle wiele sobie jeszcze wyobrażam. Einstein powiedział: „Wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy. Wiedza jest ograniczona. Wyobraźnia okrąża świat”. Brzmi pocieszająco. A mój zawód, który uwielbiam, uczy mnie, że w wyobraźni można stworzyć wszystko. Ważne tylko, żeby nie zakochać się w sobie. Nie wpaść w samozachwyt. Wolę zachwycać się tym, co wokół. Mnie zachwycanie się dobrze robi. Grałam w wielu teatrach, filmach, serialach. Miałam swój piękny czas i jeśli zostanie po mnie choćby odcisk stopy z lekkim platfusem, uznam to za część magii, którą jest kino.
Całość wywiadu z Ewą Szykulską w lipcowym wydaniu magazynu Twój STYL.