Wywiad

Irena Santor o 90. urodzinach: "Nie przeżywam. Dla mnie to wcale nie tak dużo"

Irena Santor o 90. urodzinach: "Nie przeżywam. Dla mnie to wcale nie tak dużo"
Fot. AKPA

Nie traktuj siebie zbyt poważnie – mówi Irena Santor, wyjątkowa artystka i osobowość. W przeddzień 90. urodzin patrzy na swoje życie jak na film – z dystansem, pogodą, a czasem zdziwieniem, że to naprawdę jej historia. I wciąż czeka na dobre niespodzianki od losu. Za jedyną rzecz, której warto się trzymać, uważa poczucie humoru. Co mówi, pytana o przepis na dobrą długowieczność?

Spotykamy się w ulubionej restauracyjce pani Ireny Santor. Słońce zalewa wnętrze blaskiem. Ona zauważa, że trochę mnie oślepia. Zanim zdążę coś powiedzieć, wstaje i przesuwa zasłonę. „Teraz będzie lepiej” – mówi z ciepłym uśmiechem, wracając na miejsce. W tym prostym geście jest coś więcej niż chęć poprawienia mojego komfortu. Troska o drugą osobę, wrażliwość, ale też naturalna elegancja i delikatność. Znamy się od lat. Każde spotkanie z panią Ireną to lekcja empatii i uważności na drugiego człowieka. Ale też pogody ducha, która płynie z jej niezwykłych życiowych doświadczeń.  

Irena Santor o znaczeniu przyjaźni: "Zależy mi, by ludzie w moim otoczeniu czuli się kochani i ważni"

Twój Styl: Pani ma w sobie uważność na innych, o wszystkich się pani troszczy. To rzadka cecha.

Irena Santor: Bo o mnie się troszczono. Teraz, gdy stuknęła mi dziewięćdziesiątka, też mam wokół siebie osoby, które o mnie dbają. Troska jest jednym z fundamentów relacji. Rodzi chęć odwzajemniania dobra. To naturalne, gdy ktoś dba o ciebie, chcesz to oddać. Zależy mi, by ludzie w moim otoczeniu czuli się kochani i ważni. To buduje bliskie więzi, a dla mnie najważniejsza jest przyjaźń.

Nie miłość?

Wspaniale, jeśli miłosne uniesienia przynoszą radość. Ale wielkie uczucia i namiętności przemijają, a przyjaźń zostaje i może trwać lata. Nie chodzi tylko o to, że ktoś opiekuje się moją starością. Liczy się to, że przyjaciele są przy mnie na co dzień. Chodzimy na spacery, rozmawiamy albo siedzimy w domu i pijąc kawę, milczymy. Z jedną przyjaciółką chodzę do filharmonii, opery. Ela jest moją równolatką. Rozumiemy muzykę nie zawsze tak samo, ale wspólne jej przeżywanie jest dla nas ważne. Inna zamieszkała ze mną, gdy wróciłam w lutym ze szpitala i czekała mnie długa rehabilitacja. Przez pięć tygodni spała na polowym łóżku, dzień i noc była przy mnie. Gdyby nie Lila, nie dałabym rady. To piękna więź, wyrażana nie w słowach, ale cichym trwaniu obok. Dostaję wiele dowodów głębokiej przyjaźni. Kilka lat temu w trudnym dla mnie momencie inna przyjaciółka, dziś już jej z nami nie ma, wspierała mnie, gdy zapadłam się w sobie, a świat stracił barwy. Zawsze umiałam bronić się przed tym, co przygniata, ale wtedy mimo starań nie mogłam poradzić sobie sama. Nie robiła wielkich rzeczy, nie dawała rad, nie pocieszała. Przychodziła i mówiła: „Chodź na spacer”. Agnieszka zawsze znalazła czas i coś, co odrywało mnie od czarnych myśli. Małymi gestami pomogła mi odnaleźć punkt zaczepienia w życiu. To powoli wyciągnęło mnie z tamtego stanu. 

Pani osobiste przykazanie „na życie” brzmiałoby: Po pierwsze miej przyjaciół?

Tak, bo są jak skarb. Co może być ważniejsze niż relacje, wsparcie, bliskość? Miliony na koncie? Pieniądze się przydają. Ale wartości życia nie mierzy się liczbą miejsc, które się odwiedziło, ani przedmiotów, które się zgromadziło. Prawdziwe bogactwo to doświadczenia, które nosimy w sobie, i dobre relacje, które zbudowaliśmy.

Już słyszę głosy w kontrze: łatwiej być szczęśliwą z pełnym portfelem niż pustym…

Pieniądze mogą dać wygodę, komfort, ale nie trzeba mieć ich bardzo dużo, by czuć się szczęśliwym i spełnionym. Mnie wystarcza tyle, by wiedzieć, że mam jutro co do garnka włożyć. Że stać mnie na leki, opłacenie rachunku za światło i bilet do teatru czy filharmonii. Człowiek powinien mieć tyle, by zaspokoić ważne potrzeby. Tu rodzi się pytanie: czego mi naprawdę potrzeba? Czym te ważne potrzeby są? Ja mam maleńkie mieszkanko i mi wystarcza. Mogłabym mieć większe, ale po co? Wygodnie mi. Mniej sprzątania, mniej trosk. Ktoś powie, że mam małe ambicje? Być może. Pochodzę z biednego domu. I uważam, że to ma swoje dobre strony. Nigdy nie pragnęłam rzeczy, które były poza zasięgiem. Nie miałam ambicji materialnych. Nauczyłam się cieszyć z tego, co mam. Plusem jest to, że dziś do szczęścia nie trzeba mi wiele. Nadmiar to balast. Tak, nie pragnij zbyt wiele – to mój klucz do dobrego życia.

Ale osiągnęła pani ogromny sukces. Jest pani legendą polskiej sceny muzycznej. Mnóstwo ludzi panią podziwia. Można to wszystko zdobyć bez pragnień?

Nie! Moje pragnienia się spełniły. Osiągnęłam tyle, ile mogłam. Miałam sporo szczęścia, byłam pracowita i wykorzystywałam szanse. Ale... czym właściwie jest wielkość? Jak ją mierzyć? Jestem szczęśliwa przede wszystkim dlatego, że zawsze robiłam to, co kochałam. Nigdy nie musiałam pracować wbrew sobie, tylko po to, by zarobić na chleb. To wielki dar. I za to jestem wdzięczna losowi. Dobrze mnie poprowadził. Gdybym nie miała szczęścia, szlifowałabym szkło w hucie i z tego zajęcia nikt nie miałby pożytku, ani to szkło, ani ja, bo zupełnie się do tego nie nadawałam (Irena Santor uczyła się w Zasadniczej Szkole Zawodowej Przemysłu Szklarskiego w Szczytnej – red.). A jednak nauczycielki dostrzegły coś we mnie i uznały, że „ta dziewczyna musi śpiewać”. Nagle znalazłam się w nierealnym świecie jak z bajki. Czego chcieć więcej? W Mazowszu pojęłam, co to jest świat muzyki. Uczyłam się go od podstaw, ale repertuar ludowy nie był tym, w czym chciałam zostać. Wyfrunęłam więc poza tę klatkę.

Odwaga do poszukiwania własnej drogi miała coś wspólnego z marzeniem o sławie?

Nie! O współbyciu w muzyce. „Wielka sława to żart, książę błazna jest wart”. Popularność przyszła mimochodem. Nie zabiegałam o nią. Chciałam osiągnąć coś więcej niż śpiewanie w zespole, a jednocześnie pozostać artystycznie sobą. I myślę, że w tym całym blasku i chaosie związanym z pracą estradową udało mi się to. Nawet jeśli dziś ta dziewczyna ma 90 lat.

Irena Santor o 90. urodzinach: "Ludzie nie zawsze doceniają fakt, że po prostu żyją, a świat istnieje"

No właśnie… 90 lat to dla pani dużo czy mało?

Za mało. Świat jest tak piękny, a tak szybko wiruje. Proszę go: „Zwolnij! Chociaż trochę”. Ale nawet jeśli pędzi, a ja idę w ostatnim szeregu, wciąż jestem szczęśliwa, że uczestniczę w tej podróży. Ludzie nie zawsze doceniają fakt, że po prostu żyją, a świat istnieje. Niedoskonały, a mimo to piękny. Tylko trzeba chcieć to dostrzec. Wystarczy pojechać na wieś. Rozejrzeć się wokół, posłuchać wiatru. Nawet delikatny jego powiew to dźwięk. Czy pani wie, jak powstała muzyka? Szumiące drzewa, kłosy tworzą melodie. Tak było od początku świata. Pewnego dnia człowiek zaczął zbierać te dźwięki, powtarzać, odtwarzać. Tak narodziła się harmonia dźwięków, a z niej – muzyka. Dlatego powtarzam: doceń świat. Mamy lepsze życie, niż nam się wydaje. Żyjemy dziś w pokoju. Może nieidealnym, ale przecież nasze domy się nie walą. Nie każdy może kupować w najdroższych sklepach, ale każdy ma co jeść. Kiedy wiem, że mogę rano wstać i zjeść kawałek chleba, czuję wdzięczność. Moje drugie przykazanie brzmiałoby: Doceniaj to, co masz. I bądź wdzięczna.

Danuta Szaflarska w setne urodziny powiedziała: „Najtrudniejsze dla kobiety jest, gdy kończy 30 lat. Bo wie, że opuszcza ją młodość. Potem to już zabawa – 50, 70, 90, 100...” Które urodziny przeżyła pani najmocniej?

Nie przeżywam urodzin. Dni, tygodnie, miesiące, lata namnażają się według kalendarza. I któregoś dnia ktoś mówi: „Masz już dziewięćdziesiątkę!”. A ja patrzę w lustro i myślę: „Naprawdę? Jak to możliwe!”. Dla mnie to wcale nie tak dużo. Pewna mądra kobieta, gdy zarzucano jej, że ma już swoje lata, odpowiedziała: „A cóż to za wiek dla młodej kobiety?!”. Ja sobie powtarzam to samo. To nie lata są miarą naszego życia, lecz to, jak te lata przeżywamy. Ważne, by cieszyć się chwilą. Z biegiem lat marzenia młodzieńcze i pragnienia, które wydawały się tak istotne, stają się mniej ważne. Prawdziwą wartością staje się doświadczenie.

„Nie daj mi Boże, broń Boże, skosztować tak zwanej życiowej mądrości”. To cytat z Osieckiej.

A ja mówię: a może jednak daj. Doświadczenie nas kształtuje. Dla mnie to nie ciężar. Doświadczać to rozwijać siebie, dostrzegać szerzej, zyskiwać nowe punkty widzenia, pogłębiać perspektywę. Warto cenić lekcje, które los nam daje. Nawet jeśli to doświadczanie boli. I wyciągać wnioski. Wtedy po błędach, upadkach możesz wybrać lepszą drogę. To mój sposób na życie. Co nie znaczy, że już nie robię głupot. Co jakiś czas wyrzucam sobie nawet: „Jak mogłaś zrobić taki błąd? Irenka, ile ty masz lat...”.

Gdyby miała pani opisać swoje życie jedną ze swoich piosenek, którą by pani wybrała?

Rzadko prosiłam kogokolwiek, by pisał coś specjalnie dla mnie. Ale raz zwróciłam się do Wojtka Młynarskiego, żeby napisał mi utwór o starości. Zapytał: „Po co ci to?”. Powiedziałam: „Jestem najstarsza w środowisku. Kto, jeśli nie ja, ma o starości zaśpiewać? Ludzie unikają tego tematu”. Skinął głową i wyszedł. Dwa dni później przyniósł mi tekst – prawdziwe cudo: „(…) Kolejny wiosenny śnieg do morza popłynął Wisłą. Starość to nie jest wiek. Starość to stan umysłu. Kolejny misterny ścieg drzewom korony pozmieniał. Starość to nie jest wiek. Starość to punkt widzenia (…) Starość to nie jest wiek. To długie dni bez radości. A ja (…) wśród barwnych różności w życiu jak w sklepie za szybą umiem... nie wybrać starości. A przecież starość to wybór”. A cały wiersz polecam państwu do uważnego przeczytania.

Łatwo powiedzieć – nie wybrać starości. Ale gdy człowiek budzi się rano, za oknem ponuro, tu boli, tam strzyka...

Wtedy szlag mnie trafia! Chodzę w kółko, złorzeczę, stękam, mówię sobie rzeczy, które raczej nie nadają się do cytowania w eleganckim magazynie. Jestem człowiekiem, więc nic co ludzkie... Ale się podnoszę. Żeby się w tym nie zasiedzieć. Lekarze obiecują, że będę żyła do 130 lat, więc jeszcze mi trochę zostało! Dlatego dbam o zdrowie i samopoczucie. I akceptuję przemijanie! Chciałabym tylko, żeby jak najdłużej trwało. Nigdy nie byłam tą urodziwą kobietą, za którą wszyscy oglądają się na ulicy. Nie przeżyłam więc szoku, który musiał być doświadczeniem Brigitte Bardot, niegdyś ikony piękna i zmysłowości. Może dlatego tak łatwo przyszło mi przyzwyczaić się do tego, co czas zapisuje na naszych twarzach i ciałach. Dla mnie zmarszczki są piękne! Każdy rzeźbiarz też to powie! Prawdziwi artyści szukają twarzy z historią. Zmarszczki to nie tylko dowód upływu czasu, ale też nasza życiowa mapa. Pełna opowieści, śladów tego, co przeżyliśmy i co nas ukształtowało.

A co do powszechnego kultu młodości...

I to jest dobre na kolejne przykazanie: najlepiej się go wyzbyć! A jednocześnie powinniśmy kochać młodość, tylko nie tę powierzchowną, utożsamianą z gładką cerą, ale młodość jako stan ducha, czyli zdolność do zachwytu życiem w każdej postaci. Kiedy idziesz przez łąkę, kładziesz się na trawie, chłoniesz zapach kwiatów i czujesz radość, to jesteś młody nawet jako stulatek. Akceptacja przemijania to jedna z największych mądrości życiowych. Tak, nic nie trwa wiecznie, więc ceń każdy moment. Ta perspektywa daje mi spokój ducha.

Oglądam serial na Netflixie Żyć sto lat, w którym dziennikarz bada tajemnice długowieczności. Stara się odkryć, co sprawia, że ludzie w pewnych regionach żyją bardzo długo. Na Okinawie to zdrowa dieta i aktywność fizyczna, w Singapurze – tradycja spotkań z przyjaciółmi, powszechne zamiłowanie do tańca i spacerów.

Pod wszystkim tu mogę się podpisać. Nawet kiedy się nie chce, trzeba wyjść do ludzi. Czasem przychodzi myśl: „Umówiłam się, ale nie pójdę”. Nie warto za nią podążać. To lenistwo. Nie lubię też narzekactwa, więc nigdy nie narzekam. Wolę przekląć, niż narzekać. Może to również sposób na zachowanie formy. Nawet jeśli moja postawa jest naiwna, zostanę przy niej. Daje mi sporo nadziei. 

Irena Santor o dzieciństwie w trakcie wojny: "Życie może cieszyć zawsze"

Czasem wydaje nam się, że powodów do nadziei brak. Ale mój ulubiony psychoterapeuta Viktor Frankl, który przeżył Auschwitz, pisał, że nawet na dnie koszmaru można odnaleźć dobro. Piękne słowa, ale wciąż pozostaje pytanie – jak?

Z czasu wojny pamiętam jedno uczucie – strach przed Niemcami. Pochodzę z Pomorza. We wrześniu 1939 roku w moim miasteczku zamordowano 49 mężczyzn. To prawie połowa ówczesnej populacji Solca. Byłam dzieckiem, a ten strach towarzyszył mi zawsze jak złowrogi cień. Aż pewnego dnia do naszej chatynki przyszedł niemiecki oficer z wielkim pudłem i kazał mi je otworzyć. Był miły. Niczego nie chciał. Pewnie był dobrym człowiekiem... Z pudła wyjęłam lalkę, którą wcześniej codziennie oglądałam przez szybę w sklepie „nie dla Polaków”. Mogłam o niej tylko marzyć. To było jak dar niebios w samym środku wojennego koszmaru. I choć nadal bałam się Niemców, to jedno zdarzenie dało mi nadzieję, że nawet w najgorszych czasach może zdarzyć się coś dobrego. W tamtej chwili poczułam, że mimo wszystko życie może być piękne. I to uczucie noszę ze sobą do dziś. Daje nadzieję, że czasem dobro przychodzi w najmniej spodziewanym momencie i okolicznościach. Życie może cieszyć zawsze.

Irena Santor

Irena Santor urodziła się 9 grudnia 1934 roku w Papowie Biskupim. W latach 50. była solistką zespołu "Mazowsze". W kolejnych latach robiła karierę solową, m.in. dzięki takim piosenkom jak "Już nie ma dzikich plaż", "Tych lat nie odda nikt" czy "Embarras". Stworzyła wiele pamiętnych duetów, m.in. z Magdą Umer, Zbigniewem Wodeckim czy Justyną Steczkowską.

 

 

 

Tekst ukazał się w magazynie Twój STYL nr 12/2024
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również