Wywiad

Karol Strasburger o dojrzałej miłości i byciu ojcem po 70.

Karol Strasburger o dojrzałej miłości i byciu ojcem po 70.
Karol Strasburger
Fot. EastNews

Karol Strasburger brał co najlepsze: aktorski sukces, małżeństwo. Namiętności: podróże, sport. Gdy jest się koneserem życia, nie ma zgody na jego dewaluację. Radość zakłóciła strata żony. Przeżył to i podniósł się. Po 70. urodzinach zbudował nowy związek, ma córkę. Życie to nie gra komputerowa. Drugiej partii nie będzie.

Karol Strasburger postanowił, że zostanie marynarzem, zdał do Wyższej Szkoły Morskiej. Zaliczył semestr na wydziale nawigacji i… wrócił do Warszawy. Wymyślił, że będzie inżynierem, studiował na politechnice. W końcu trafił do szkoły teatralnej, ale się śmieje, że przede wszystkim jest sportowcem, potem aktorem. Sport nauczył go dyscypliny, hartu ducha i… cierpliwości. Gra w tenisa – ziemnego i stołowego, uprawia windsurfing, biega, jeździ na nartach i rowerze, pływa. W każdej z dyscyplin świetnie sobie radzi! W aktorstwie też osiągnął wiele. Pamiętne role w Polskich drogach, 07 zgłoś się, 40-latku i wielu współczesnych serialach. Scena w "Nocach i dniach", gdy zrywa nenufary dla Barbary Niechcic przeszła do historii polskiego filmu. Etykietką „pan od teleturniejów” się nie przejmuje. Niedawno świętował 75. urodziny, ale nie ustaje w poszukiwaniu nowych doświadczeń. Mówi o sobie: „Moja jazda przez życie jest pełna zaskoczeń, niesamowitych zwrotów akcji. Ale przyświeca mi zasada, że wszystko trzeba robić spokojnie, mądrze Stylizacja: i z rozwagą”. Może to przepis na życie barwne i z sensem?

Twój STYL: Czy pan się kiedyś w życiu poddał?

 Karol Strasburger: Byłem blisko. Każdy wrażliwy człowiek miewa momenty załamania. Różnimy się tym, jak z opresji wychodzimy. Jedni mówią, że nie mają siły, nie dadzą rady, nie widzą sensu, w związku z tym zwalniają się z odpowiedzialności. Inni walczą o przetrwanie. O dalsze dobre życie.

Pan walczy.

Walczę. Stanąłem pod ścianą w czasie choroby żony. Kiedy tracimy kogoś bliskiego, cholernie trudno przez to przebrnąć. A potem ułożyć sobie w głowie nowe życie. Ludzi zjada poczucie winy i wyrzuty sumienia. Uważają, że nie wolno im rozpoczynać nowego rozdziału. To problem, z którym też musiałem się uporać. Trzeba dać sobie czas i zadać pytanie: „Czy chcę dalej żyć, funkcjonować jak do tej pory?”. Pracować, robić ciekawe rzeczy, uśmiechać się. Czy zakładam, że na tym kończę życie i rozpoczynam wegetację, która prowadzi do jednego – unicestwienia samego siebie. Było mi ciężko.

Mam w swoim otoczeniu kilka osób, które stanęły przed podobnym wyborem. Obserwowałam, jak walczą z tym dylematem moralnym.

Trudno zebrać się w sobie i pomyśleć, że nadal mogę być szczęśliwym człowiekiem, zbudować kolejny, fajny związek. Jeden się zakończył, bo los tak zarządził, nie miałem na to wpływu, ale czy należy cierpieć resztę lat? Powiedziałem: nie. Dla zmarłej żony moje szczęście czy nieszczęście nie ma już znaczenia. Dla mnie ma fundamentalne. Wie pani, co było najtrudniejsze? Poczucie olbrzymiej samotności. Dotarło do mnie, że właściwie nie mam do kogo się odwołać. Rodzice nie żyli, nie miałem braci, sióstr ani dzieci. Nie miałem nikogo bliskiego. Tylko świadomość, że jestem skazany na siebie. To był moment przełomowy. Pomyślałem, że jeszcze tyle fajnych rzeczy mogę mieć w życiu. Człowiek czasem przypomina zwierzę w ogrodzie zoologicznym.

Ktoś się opiekuje, karmi, chroni... …

...a ono odzwyczaja się od polowania i walki o siebie, o przetrwanie. Zacząłem rozglądać się wokół, szukając partnerki, bo samemu nie da się żyć, przynajmniej ja nie potrafię. Potraktowałem to jako przygodę. Lubię rzucać się w różne przygody. Zawsze uwielbiałem wyjeżdżać na kempingi. Człowiek jechał w nieznane, próbował czegoś nowego, podejmował ryzyko. Sam skonstruowałem swojego pierwszego kampera na podwoziu dostawczego volkswagena. Rysowałem, kombinowałem, szukałem własnych rozwiązań, pomagali mi ślusarze z teatru. 10 lat jeździliśmy nim na wakacje, byłem z niego dumny. Mogłem kupić gotowy, ale zrobienie auta samemu sprawia większą frajdę. Nie jestem przyzwyczajony do luksusów, inni nie muszą mnie dowartościowywać, robiąc coś za mnie. Jestem człowiekiem kempingowym, wielozadaniowym. Na kempingu trzeba umieć wszystko zrobić. To też pomogło mi wejść w nowy etap życia.

A przyjaciele? Podobno poznajemy ich w biedzie?

Przyjaciele i znajomi, nawet ci oddani i życzliwi, mają swoje sprawy. Wierzymy, że w trudnej chwili przyjaciel wszystko rzuci i nam poświęci cały czas, ale tylko tak nam się wydaje. W chwili próby zostajemy sami. Rzeczy przełomowe przeżywamy w wewnętrznej samotności, mimo że wokół jest masa ludzi. W samotności odnosimy sukcesy i znosimy porażki. W samotności się zakochujemy. Należę do osób, które niechętnie narzucają się innym, absorbują swoimi troskami. Kiedy patrzyłem, jak chłopcy stadem chodzili na podryw, mówiłem: „Panowie, w grupie nikogo nie poderwiecie. Jak chcesz kogoś poznać, idź sam”. Oczywiście w życiu trzeba mieć trochę szczęścia. Czasami trzeba temu szczęściu trochę pomóc.

Zastanawiam się, skąd społeczna presja, że człowiek, któremu umarł partner, „nie ma prawa” być szczęśliwy.

Też się nad tym zastanawiałem. Dlaczego kompletnie obcy ludzie mówią, co mi wolno, a czego nie, co wypada, a czego nie wypada? Recenzują cudze wybory, narzucają swój dekalog wartości, uznając go za jedyny właściwy. Innym zaglądają do życia przez dziurkę od klucza, ale nie widzą, co dzieje się w ich domu. Dulszczyzna się kłania, małomieszczańska mentalność, która się rodzi z kompleksów, lenistwa, głupoty i – niestety – technologicznych możliwości. Podam przykład. W serialu "M jak miłość mój bohater", Jerzy Argasiński, ordynator szpitala, ma problemy rodzinne. Moja filmowa – podkreślam! – żona zaszła w ciążę z masażystą, rodzi się dziecko, które nie jest mojego bohatera, i dochodzi do rozwodu. Jeden z dzienników stworzył sprytny tytuł – zdjęcie z moim wizerunkiem zestawił z „moim” cytatem: „Mam problem z tym dzieckiem, bo ono nie jest moje”, mając na myśli bohatera serialu, którego gram! Zanim ktokolwiek dostrzegł, że w artykule chodzi o Argasińskiego, plotka się narodziła! Większość ludzi ograniczyła się do przeczytania nagłówka i podchwyciła pseudosensację. Na moją żonę Małgosię posypały się gromy! Przez kilka dni jej urągali, wymyślali i obrażali. Anonimowo, oczywiście.

Cały wywiad dostępny w październikowym wydaniu "Twojego Stylu".

Okladka TS10_2022

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również