Profesor Karolina Sieroń COVID-19 poznała od podszewki ze wszystkich możliwych perspektyw. Od ponad roku walczy z nim, kierując covidowym oddziałem w jednym ze śląskich szpitali. Niedawno została zmuszona stoczyć z nim bitwę również prywatnie - najpierw w domowej izolacji, następnie na OIOM-ie i pod respiratorem. Walkę wygrała. Dziś dalej leczy i pomaga innym toczyć tę nierówną walkę. "Jeszcze się tu przydam" - mówi. Kim jest prof. Karolina Sieroń, Kobieta Roku Twojego STYLU 2020? O czym marzy, co dodaje jej sił, a co, mimo, że sama nazywa siebie twardzielką, ją wzrusza?
Opublikowane w zeszłym roku w magazynie "Journal of American Medical Association" (JAMA) badania amerykańskich naukowców dowiodły, że spośród pacjentów z COVID-19, którzy trafiają pod respirator, przeżywa zaledwie 12 procent. Profesor Karolina Sieroń jest jedną z tych osób. Podłączona do respiratora, w stanie śpiączki farmakologicznej spędziła osiem długich dni. - To cud, że z tego wyszłam - mówi dziś z uśmiechem. - Teraz, po czasie moi koledzy z oddziału zaczynają "puszczać farbę". Parę dni temu przyznali mi się, że jak zobaczyli tomografię, wykonaną w najgorszym etapie mojej choroby, uznali, że ja nie mam prawa już żyć. Dopiero teraz mi o tym powiedzieli. Widocznie "u góry" doszli do wniosku, że mają jeszcze jakieś plany ze mną związane i po prostu muszę żyć - dodaje. Po powrocie do zdrowia, bez chwili namysłu wróciła też do zawodu. Tytuł Kobiety Roku "Twojego Stylu" 2020 zaskoczył ją i onieśmielił. - Nigdy nie wykonywałam mojej pracy po to, żeby zaistnieć. Żyję zadaniowo: jest zadanie do wykonania, wiec je robię - przyznaje. A nagrodę traktuje jako uhonorowanie całego białego personelu, również chętnych do pomocy w każdej chwili studentów-wolontariuszy, który od roku pracuje ponad siły, narażając niejednokrotnie swoje życie. - Cieszę się, że ktoś nas zauważył i docenił - dodaje.
Szpital MSWiA w Katowicach, w którym prof. Karolina Sieroń pracuje, 10 października 2020 przekształcony został na szpital covidowy, a ona wraz z dr n.med. Sebastianem Kwiatkiem stanęła na czele covidowego oddziału. "Mieliśmy 72 godziny na adaptację, stworzenie oddziału zakaźnego – ze śluzami, systemem bezpieczeństwa, na nauczenie się funkcjonowania w ubraniu ochronnym. Trzy doby pracy non stop" - wyznała w wywiadzie.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Zawrotne tempo pracy, brak snu, nieustający stres i w efekcie osłabiona odporność już wkrótce zaprowadzą ją na granicę życia i śmierci. Mimo bardzo daleko posuniętych środków ostrożności, w pracy i w domu, prof. Sieroń otrzymuje pozytywny wynik COVID-19. Izolacja, lekarstwa i odpoczynek nie przynoszą żadnego efektu. Jej stan się pogarsza, dochodzą duszności, ostra niewydolność oddechowa, a tomografia tylko potwierdza najgorszy scenariusz - zajęte są całe płuca. Jej ostatnie wspomnienie z tamtego dnia to widok kolegów anestezjologów, którzy zabierają ją na oddział intensywnej terapii. Ostatnia myśl? Dzieci. Koledze, który ją usypiał, powie: „Pamiętaj, że mam dzieci...”. Prof. Karolina Sieroń samodzielnie wychowuje 18-letnią Paulinę i 16-letniego Antka. W czasie gdy ich mama walczyć będzie o życie pod respiratorem, oni zostaną w domu sami. Przyspieszony egzamin z dojrzewania, przy ogromnym wsparciu rodziny i przyjaciół, zdadzą celująco.
Paulina i Antek, dzieci prof. Karoliny Sieroń, w przyszłości chcą pójść w zawodowe ślady mamy. Obydwoje są uczniami klas o profilu biologiczno-chemicznym. Antek jest w klasie pierwszej, Paulina w ostatniej - w tym roku, jeśli pandemia na to pozwoli, zdaje maturę, a potem podejdzie do egzaminu na studia medyczne. - Mam nadzieję, że będą kontynuować rodzinną tradycję - mówi z dumą prof. Sieroń. - Nigdy nie kryłam fascynacji moją pracą przed dziećmi. Choć ostatnio coraz częściej zaczynają mówić: „ mamo ta twoja praca wcale nie jest taka fajna” - dodaje ze śmiechem.
Prof. Sieroń miłość do medycyny również wyssała z mlekiem matki. Jej rodzice to także lekarze. Ojciec, Aleksander Sieroń, jest byłym szefem Kliniki Chorób Wewnętrznych SUM w Bytomiu, doktorem honoris causa, prywatnie najlepszym i najsurowszym nauczycielem prof. Karoliny Sieroń. Pytana o swoją największą kobiecą inspirację (bo w końcu sama jest dla wielu kobiet ogromną inspiracją) mówi ze śmiechem: - Mój tata! - Zawsze najbardziej inspirował mnie właśnie on, choć kobietą nie jest - przyznaje. - Po pierwsze dlatego, że jest moim ojcem i przyjacielem, a po drugie - przez dwa lata był moim szefem. Szefem trudnym i wymagającym, ale nie będę ukrywać, że bardzo dużo się od niego nauczyłam, wyciągnęłam tyle wniosków, ile tylko mogłam. I wciąż wyciągam. Tata to dla mnie najważniejsza osoba - mówi z dumą prof. Karolina Sieroń.
Prof. Sieroń obrała tę samą zawodową ścieżką, którą szli jej rodzice - wybrała specjalizację "choroby wewnętrzne". Ukończyła medycynę na Wydziale Lekarskim w Zabrzu Śląskiej Akademii Medycznej i dziś specjalizuje się w dziedzinie chorób wewnętrznych i gastroenterologii, balneologii i medycynie fizykalnej. Jak sama przyznaje, walka z pandemią i całkowite skupienie na koronawirusie sprawiły, że dziś brakuje jej normalnej medycyny. - Ostatnio miałam okazję zrobić dwie gastroskopie i cieszyłam się jak małe dziecko, gdy mogłam potrzymać aparat endoskopowy pierwszy raz od niepamiętnych czasów - mówi. Dziś codzienność to COVID-19.
Prof. Karolina Sieroń każdy dzień zaczyna o godzinie 4:30. - Mam wtedy spokój. Mogę odpisać na maile, zrobić to, czego nie zdążyłam zrobić dzień wcześniej - mówi. - O 6:30 wyjeżdżam z domu, a odprawę zaczynamy o 7:45. Jestem dużo wcześniej z wyboru - mam czas, aby poukładać sobie dzień, rozdzielić pracę, zająć się aktywnościami z uczelni, bo pracuję też na uczelni. Wchodzę na oddział, robię wizyty, reszta zależy od tego, jak wygląda sytuacja. Po szpitalu idę do poradni. W domu jestem około 19:00 - wylicza. Czas dla siebie? Od roku to fikcja. - Po pracy chcę przede wszystkim pobyć z moimi dziećmi. Porozmawiać z nimi. Jest to potrzebne zarówno im, jak i mnie. W ciągu dnia nie dzwonią do mnie, dobrze wiedzą, że w szpitalu nie dzieje się dobrze.
Dzwonią za to, w zasadzie bez przerwy, inne telefony. Od ratowników, dyspozytorów z pogotowia, którzy szukają wolnych miejsc na oddziale. I telefony od rodzin osób, które na oddziale już przebywają. - Rozmawiając z bliskimi naszych pacjentów muszę zachować kamienny spokój. A to bardzo trudne. Covid jest straszny. Umierają u nas całe rodziny. Mąż leży u nas na oddziale, w innym szpitalu umiera jego żona. Dzwoni ich córka i pyta się, co ma robić? Czy informować o tym tatę? Czy milczeć? Nie potrafię znaleźć odpowiedzi na takie pytania. To jest coś, co nas wszystkich przerosło - mówi prof. Sieroń.
Trudną do udźwignięcia, psychicznie i fizycznie, codzienność na oddziale, pomaga przetrwać niezwykła atmosfera wśród personelu. - Tworzymy sami dla siebie ogromną grupę wsparcia. To zresztą często wypominają mi moje dzieci w domu. Mówią: "Jak rozmawiasz z kimś z pracy przez telefon, to brzmisz zupełnie inaczej. Dla nas jesteś inna!" - przyznaje i wyjaśnia: - Spędzamy w pracy tyle czasu, nasze relacje są niezwykle bliskie i bardzo skomplikowane. Z jednej strony jestem szefową, ale też staram się być wsparciem. Dzwonimy do siebie o każdej porze. Kiedy tylko mamy potrzebę porozmawiać, wyżalić się, czasem może nawet poopowiadać sobie dziwne żarty, które z boku mogą się wydawać mało zrozumiałe. W ten sposób rozładowujemy napięcie. To bardzo trudny dla nas czas - mówi prof. Sieroń. I dodaje, że psychiczne predyspozycje, które przydają się w zawodzie lekarza, od roku są regularnie wystawiane na ogromną próbę. - Nikt się na to nie przygotował, nie spodziewaliśmy się, że będzie tylu ciężko chorych pacjentów, tyle zgonów, że będzie walka o tlen. Żadna instalacja w żadnym szpitalu nie była dotychczas przystosowana do tego, że 99% pacjentów okaże się tlenozależnych - mówi. - To nie jest tak, że zobojętnieliśmy. Każdy z nas na swój sposób przeżywa to, co się dzieje. Jesteśmy zmęczeni. Mamy jakąś wydolność, ale w grę nie wchodzi jakikolwiek odpoczynek, kilka dni wolnego. Mam to szczęście że pracuję w doskonałym zespole, w którym wszyscy sobie pomagamy. Bez nich byłoby ciężko. Jestem szczęściarą - mówi z dumą.
Choroba, respirator, walka o życie - limit zdarzeń niepożądanych, jak prof. Sieroń sama mówi, w jej przypadku się wyczerpał. Ale wyciągnęła z tego bolesnego doświadczenia wnioski. Jest też przekonana, że los postawił na jej drodze znak ostrzegawczy. Miała okazję nie tylko docenić wartość swojego życia, ale również wartość bliskich osób, które bez chwili namysłu pospieszyły z pomocą. - W pogoni nie zawsze dostrzegamy ludzi, których mamy wokół . Ale w momencie, w którym zawala się nam życie, bo tak się właśnie ze mną stało, okazało się że mam grupę przyjaciół, nie wspominając oczywiście o rodzinie, na którą mogę liczyć. Dzieci były zaopiekowane i zaopatrzone - mówi z wdzięcznością. Dziś stara się jak najwięcej uwagi, mimo wypełnionego po brzegi grafiku, poświęcać dzieciom. Nie odbiera telefonów, gdy są razem. Z większą uważnością pielęgnuje przyjaźnie. Dba też bardziej o siebie. - Muszę trenować dla zdrowia psychicznego, żeby nie zwariować. To dla mnie odskocznia. Do boksu jeszcze nie wróciłam, ale jestem mile zaskoczona moją forma po przerwie. Jak tylko otworzą siłownie, zmierzę się z workiem treningowym.
To zresztą nie jedyne jej plany i marzenia. Ma ich całkiem dużo. Co zrobi, jak tylko skończy się pandemia? - Na pewno zabiorę dzieciaki do restauracji. Przed pandemią, raz w miesiącu chodziliśmy wspólnie na kolacje. Wyłączaliśmy telefony, rozmawialiśmy, po prostu byliśmy ze sobą - mówi prof. Karolina Sieroń. - Na pewno wyjedziemy też na wakacje. Gdziekolwiek. Jestem w stanie spakować się w ciągu godziny - wylicza ze śmiechem. Terminu, w którym wszystkie te plany będzie mogła zrealizować, nie zna. Na razie wszystkie pozostają w sferze marzeń. W sferze marzeń pozostaje też jedna rzecz, której prof. Karolinie Sieroń od roku brakuje najbardziej. - Tęsknię za normalnością. Przynajmniej za jakąkolwiek namiastką normalności. Wszystkim nam potrzeba jej teraz tak bardzo - przyznaje.