Nie boi się ani kontrowersyjnych filmów jak "Kler" ani popularnych produkcji w rodzaju "Magdy M". Rzadko jednak mogliśmy ją oglądać w komediach. Teraz Katarzyna Herman zagrała w najpopularniejszym serialu satyrycznym sezonu, dostępnym na Netfliksie "1670".
PANI: W „1670” pokazujesz, że potrafisz rozbawić widzów. Dlaczego nie ciągnęło cię wcześniej do komedii
KATARZYNA HERMAN: Ciągnęło, ciągnęło, debiutowałam zresztą na scenie w „Ożenku”, ale tak się złożyło, że przez wiele lat po szkole grałam głównie dramatyczne role. Widocznie jakoś dramatycznie i groźnie wyglądam. (śmiech) Dopiero parę lat temu znowu zaproponowano mi komedię w teatrze. I zagrałam. Jedną, drugą, trzecią. Uwielbiam! Super jest słyszeć, jak publiczność się śmieje. Szansa zagrania w serialu „1670” to był prezent, który mnie początkowo przestraszył. Myślałam, że Zofię lepiej zagra tuzin innych aktorek, zwłaszcza takich występujących w stand-upie. Reżyser mnie przekonał. Dziś uważam, że to, że nie grałam wcześniej w kinowych komediach, to potworne uchybienie i przeoczenie! (śmiech)
Nie bałaś się, że widzowie przeklną was za żarty z papieża Jana Pawła, patriotyzmu czy Sarmacji?
O tym zupełnie nie myślałam. Traktowałam scenariusz w kategorii bezkompromisowych żartów, nie miałam poczucia, że jest niesmaczny. Zakładałam, że formuła komedii nas przed takimi pretensjami obroni.
Można się śmiać ze wszystkiego?
Nie jestem fanką cenzurowania siebie czy innych. Uważam, że powinny istnieć jakieś granice dyplomacji, a dobre wychowanie jest nam wszystkim potrzebne, bo z nim łatwiej się żyje. Natomiast to, z czego sama śmieję się w domowym zaciszu, to już moja sprawa. Czasem śmieję się z rzeczy niestosownych, czasem z głupot. Bo jak już mam okazję to robić, robię to, do tego głośno. Choć najbliższe mi jest angielskie poczucie humoru. Kiedy dostałam scenariusz „1670”, moim pierwszym skojarzeniem był Monty Python, którego uwielbiam. Teraz odzywają się do mnie znajomi, niektórzy po latach, żeby powiedzieć, że nasz serial ich bawi. Że oglądając go, często wybuchają głośnym śmiechem albo chichoczą. Czasy, w których żyjemy, bywają ponure, dlatego traktowałabym ten śmiech terapeutycznie. Nie szukałabym w tym powodu do kolejnego konfliktu.
Mnie wasz serial pozwolił spojrzeć na to, co dzieje się w naszym kraju – na zwady i zatargi – z dystansem.
Tak się cudownie złożyło, że premiera „1670” odbyła się 13 grudnia. Właściwie szliśmy krok w krok z nowym rządem. I to fantastyczne, że w momencie nowego otwarcia udało nam się wkroczyć z czymś takim, co pozwala spojrzeć na siebie z dystansem i może też serdecznie się z naszych przywar pośmiać, ale bez pogardy. Bartek Topa wciela się w szlachcica Jana Pawła, który chce zostać najsłynniejszym Janem Pawłem w historii Polski, finezyjnie, lekko i z ogromnym wdziękiem. Nie sposób nie lubić tego bohatera. Mamy szansę wypuścić wreszcie powietrze. Bardzo odpowiada mi takie podejście, bo śmiejemy się tutaj, tak po gogolowsku, sami z siebie. A z siebie samych można śmiać się bez ograniczeń.
Nie poddajecie się cenzurze poprawności politycznej.
Wszystko jest teraz nieznośnie kontrolowane i korygowane. Wciąż trzeba uważać na słowa, których wolno używać. Wywiady np. są tak mocno autoryzowane, że wszystkie robią się do siebie podobne, a przez to bardzo nudne. To samo z wizerunkiem: tęsknię za czasami, kiedy na galę oscarową aktorki ubierały się same, a nie były przygotowywane przez sztab stylistów. Dzisiaj wszystkie wyglądają tak samo. Doceniam ludzi, którzy potrafią powiedzieć coś wyrazistego, którzy nie boją się być bardziej pstrokaci, wyróżnić się. Kibicuję im.
Kto cię ubierał na planie „1670”? Nosisz suknię zakrywającą cię od stóp do głów.
Suknie szył Tomek Ossoliński. Zdarzyło mi się już wcześniej grać w kostiumie, także w gorsecie. Wiedziałam, z czym to się je i że nie będzie łatwo. Tomek jest bardzo precyzyjnym artystą i znakomitym krawcem. Wszystko dopinał, ściskał i doszywał na mnie ręcznie. Zbudował mi konstrukcję zgodną z krojami kostiumów w tamtych latach. Przypominała pancerz gipsowy obejmujący ramiona i szyję. Musiałam go wyprosić, żeby ten kostium trochę poluzował, bo mieliśmy kręcić plenery zimą, a ja wiedziałam, że będę musiała coś pod swoje suknie włożyć, by nie zmarznąć. Żebyś ty widział, co myśmy pod te aksamity mieli wdziewane, jakie ortalionowe galoty i puchowe kurtki. Wszystko tam upychaliśmy. Tomek się bardzo nie chciał na to zgodzić, ale w końcu leciutko poluzował mi gorset i mogłam normalnie oddychać. Kostium, który ważył paręnaście kilogramów, a po wchłonięciu błota jeszcze więcej, na pewno pomógł mi stworzyć Zofię, która wygląda jak chodzący portret trumienny. No tak! Ona jest sztywna jak kołek. Czułam się, jakbym grała w „Rodzinie Addamsów”.
Kiedy zaczynałaś karierę, wierzyłaś, że dzięki aktorstwu możesz zmienić świat?
Wtedy byłam bardziej naiwna. A może to był idealizm? Zaraz po szkole wydawało mi się, że to, co robię, jest potwornie ważne i poważne. Wyrzucałam sobie, że nie dość dobrze zagrałam spektakl w teatrze, uważałam to za kompletną klęskę. Musiało minąć ileś lat, żebym zobaczyła, że mam fantastyczny zawód, którym można się bardzo dobrze bawić i w którym nie ma tak dużej odpowiedzialności, jak w wielu innych profesjach typu lekarz. Aktorzy czasem dają innym radość, a czasami łzy. To na chwilę wystarcza, czasami oczyszcza. Nie mam już jednak poczucia, że jest to tak ważne. Nie nazwałabym pracy aktora misją. Misję mają nauczyciele, politycy, ekolodzy. I choć ciągle w głębi duszy jestem idealistką, zmieniło się moje podejście - stało się to równolegle ze zmianą pokoleniową. Pokolenie urodzone po 2000 roku to są inni Polacy. Chcą pracować na całym świecie. Nie mają kompleksów, nie muszą więc w każdym przedstawieniu udowadniać, jacy są doskonali. A dla mnie w ich wieku to było bardzo ważne.
Masz kontakt z młodszym pokoleniem?
Nieustający. Uwierz mi, że nie ma trudniejszej roli niż matka dwójki nastolatków. No może trudniej być matką trójki nastolatków, choć moja mama twierdzi, że jest łatwiej. Obserwuję też zmianę pokoleniową w teatrze i w filmie - choćby nasza ekipa - Maciej Buchwald, Kordian Kądziela, Janek Kwieciński, Ivo Krankowski to dowcipni i dobrze wychowani dżentelmeni, taka praca to czysta przyjemność. Nam mówiono w szkole: „To nie ty masz się śmiać, lecz widz”. Zawsze wydawało mi się, że przed premierą trzeba stanąć na głowie i jak coś się nie składa, siedzieć dłużej, aż będzie efekt. Teraz reżyser albo kostiumografka mówi mi, że nie może przedłużyć próby, bo idzie na terapię albo na randkę. Czasem mnie to wkurza, ale też wiele się od nich uczę, chociażby zdrowszego podejścia do własnego zawodu, który u mnie wiązał się idealistycznie z gigantyczną pasją.
Aż taką idealistką jesteś?
Gdy wchodzę w jakiś projekt, oddaję mu się zupełnie. Wszystkie inne rzeczy odchodzą na bok: mąż, przyjaciele. Przez jakiś czas żyję tylko tym tytułem. Bardzo lubię to zanurzenie się w innym świecie. Po nim jednak chętnie wyskakuję z postaci i wracam do domu.
Taka praca musi być wyczerpująca.
Mam dokąd wracać. Choć tak naprawdę ta robota też jest dla mnie terapią, pozwala wyrzucić z siebie emocje. Wydaje mi się, że w tej chwili mam zdrowe podejście do tego wszystkiego, traktuję aktorstwo bardziej jako zabawę. Ta praca nigdy mnie nie zniszczyła, nie spowodowała, że musiałam sięgać po używki. Często słyszę pytanie: „Jak to jest grać taki dramat, a potem wrócić do rzeczywistości? Wy to przecież musicie jakoś strasznie pić!”. Nigdy mi się nie zdarzyło. Raczej mam wrażenie, że grając wiele wieczorów w miesiącu ludzkie dramaty, oswajam się z nimi.
Katarzyna Herman - Absolwentka warszawskiej Akademii Teatralnej. Od 2021 związana z Teatrem Dramatycznym, ale ma już 50 premier teatralnych na scenach teatrów: Studio, TR, Powszechnego, Ateneum, Opola, Bydgoszczy i wielu innych. Współpracowała z Agnieszką Holland („Ekipa”, „Pokot”, „Janosik”), Agnieszką Smoczyńską („Córki dancingu”), Wojciechem Smarzowskim („Kler”), Tomaszem Wasilewskim („Płynące wieżowce”, „Głupcy”), Jackiem Borcuchem („Wszystko, co kocham”). Znana z seriali „Magda M”, „Tajemnica zawodowa”, „Druga szansa”, „Belfer” oraz popularnych filmów „Kochaj i tańcz” i „Oszukane”, za który dostała chińskiego Oscara. Zagrała rolę Zofii w głośnym serialu „1670”. Wykładowczyni w PWSTiF oraz Krakowskiej Akademii FM. Mama nastolatków Romy i Leona. Jak mówi o sobie, niedouczona, ale