Dobrze zapamiętajcie to nazwisko! O Joannie Mokosie-Rykalskiej wkrótce będzie głośno. Swoim poczuciem humoru wyważy każde drzwi. Szczególnie, że doprawia je sporą dawką szyderstwa i szczerości. Swoją niespożytą energią, jak sama przyznaje, mogłaby zasilić duże miasto! Z autorką książki "Matka siedzi z tyłu" rozmawiamy o Barei, filtrach, przyjaźni, życiowych gafach, macierzyństwie i akrobatycznej wręcz umiejętności łączenia go z pracą.
Z tego co wiem, książka „Matka siedzi z tyłu” to swego rodzaju przedłużenie Twojego bloga o tym samym tytule. Skąd się zatem wziął pomysł na bloga? Zawsze lubiłaś pisać czy to jednak macierzyństwo dostarczyło Ci tych najciekawszych, wartych opisania tematów?
JOANNA MOKOSA-RYKALSKA: Zawsze lubiłam pisać, ale na początku zaczęłam to robić na moim prywatnym profilu w mediach społecznościowych. Opisywałam różne przygody, która mi się przytrafiały. A było tego sporo. Mam wrażenie, że dzięki mojemu, powiedzmy sobie szczerze, krnąbrnemu charakterowi trochę je sama generowałam. (śmiech) I tak usłyszałam od znajomych, że powinnam zacząć robić to na szerszą skalę. Przegadałam to z mężem, bo wiadomo było, że będzie się to wiązać z moim zaangażowaniem i tak powstał blog "Matka siedzi z tyłu". Od samego początku opisuję rzeczywistość, ale zdecydowanie nie ma tam tematów tylko związanych z macierzyństwem – raczej po prostu z życiem. Nie da się jednak ukryć, że bycie matką daje nieograniczone inspiracje do tworzenia. Mam wrażenie, że ta szklanka nigdy się nie zapełni i zawsze będzie do połowy pusta.
Książka opisuje życie matki (żony i przyjaciółki również, ale w głównej mierze jednak matki) pokazane kompletnie bez filtrów. Na co dzień sama również nie stosujesz filtrów? Tych życiowych, instagramowych, nie przeciwsłonecznych!
Nie stosuję żadnych filtrów. Jestem osobą mocno stąpającą po ziemi i realnie podchodzę do życia. Uczę też tego moich dzieci. Nie chcę, aby żyły w bańce, która nie istnieje. Życie jest słodko-gorzkie i nie ma co zaklinać rzeczywistość, że jest inaczej. Chciałabym im pokazywać jego blaski i cienie, aby potem potrafiły sobie w nim poradzić. Nakładanie masek czy filtrów jest działaniem krótkowzrocznym, bo ile można żyć w czymś nierealnym.
Jeśli zaś chodzi o instagramowe filtry, to jestem kompletnym ignorantem w temacie technologii. Uczę się tych wszystkich tajników od moich młodszych kolegów. W związku z tym nie mam nawet pozowanych zdjęć ze sztabem specjalistów, tylko takie zwyczajne. Zazwyczaj robi mi je mąż. Ale dla mnie właśnie takie są fajne, bo prawdziwe i z miłością.
Domyślam się, że tytuł Twojego bloga i książki nawiązuje do słynnej sceny w filmie „Miś” Barei. Kiedy wpisze się Twoje imię i nazwisko do wyszukiwarki, wyskakuje określenie „Bareja w spódnicy” – to ogromne wyróżnienie. Jak czujesz się z takim tytułem?
Tak o mnie mówią moi czytelnicy i czytelniczki. Ja bym nie śmiała tak o sobie powiedzieć, bo mistrz może być tylko jeden. Jest to jednak dla mnie ogromne wyróżnienie, że tak mnie postrzegają. Rzeczywistość, którą opisuję, przedstawiam w sposób sarkastyczny i bezkompromisowy. Jak to powiedział mój kolega – nie biorę jeńców. Twórczość Barei jest dla mnie ogromną inspiracją. Stąd też wzięła się nazwa bloga. Chciałam w ten sposób nawiązać do tego, jakiej treści będzie można się spodziewać. I że zdecydowanie nie będzie to pudrowanie rzeczywistości ani złote porady o macierzyństwie.
Ponadto jestem matką, która wielokrotnie siedziała z tyłu - najpierw z dziećmi jak były małe, a teraz znów często tam wracam, bo one chcą siedzieć z przodu. (śmiech)
Czytając Twoją książkę trudno nie odnieść wrażenia, że sporo w Twoim życiu i macierzyństwie jest scen wziętych rodem z filmów Barei. Tak faktycznie jest czy po prostu masz talent do ich wyłapywania?
Wystarczy pogadać z przyjaciółkami przez telefon i już mam materiał na kolejną książkę. Odkąd zaczęłam pisać, nastawiłam się na obserwacje i słuchanie. Bardzo lubię ludzi i często z nimi rozmawiam – od Pani sprzątającej w garażu, przez ekspedientkę w sklepie czy farmaceutkę w aptece. Każdy dialog może przynieść inspiracje. Nawet z usłyszanej krótkiej rozmowy pomiędzy kobietą i mężczyzną potrafię wyciągnąć coś, co mnie zainteresuje i z czego stworzę opowieść. Moi znajomi mówią, że trzeba uważać, co się przy mnie mówi, bo potem o tym napiszę.
Czy wszystkie opisane w książce historie zdarzyły się naprawdę?
Moje opowiadania są inspirowane życiem. Oczywiście trochę je podkręcam, ale generalnie żadne z nich nie jest fikcją literacką. Pomysł każdej historii jest prawdziwy. Książka różni się od bloga tym, że jest bardziej fabularna. Stworzyłam do niej bohaterów, z którymi można się identyfikować. Czytelnicy i czytelniczki mówią, że są jednymi z nas. Do tego dodaję cięte dialogi, szermierkę słowną którą uwielbiam, sarkastyczny humor i tak powstaje historia.
Czy znajomi opisaniu w książce zgłaszali jakieś uwagi odnośnie swojej obecności w książce? Czy przeciwnie – marzyli o udziale?
Jedna postać z mojej książki jest w stu procentach prawdziwa. I ta osoba o tym wiedziała i wyraziła na to zgodę, a nawet się bardzo cieszyła, że w niej wystąpi. Inni są kompilacją – jedni mniej, drudzy bardziej realni. Tych najbliższych osób pytałam o ich zdanie i nikt mi nie odmówił. Byli bardzo ciekawi, w jakich historiach wystąpią.
Czy Twoje dzieci odziedziczyły po Tobie poczucie humoru?
Zauważam u moich dzieci bardzo duże poczucie humoru, a w szczególności też już trochę sarkastyczne. Lubimy tak sobie rodzinne powbijać szpileczki i nikt się na nikogo nie gniewa. Chyba są już na to skazane. Wydaje mi się, że to jest w genach. Ja to mam po moich rodzicach. Mój tata również ripostuje z humorem, nawet gdy stoi przy kasie w sklepie. Wielokrotnie żart pomógł nam rozładować sytuację w trudniejszych chwilach. Mam takie szczęście, że wszyscy mamy dystans do życia.
Pamiętasz swoją najbardziej spektakularną mamową wpadkę?
Tych wpadek było naprawdę sporo i nadal są. Jedną z nich pamiętam bardzo dobrze. Chciałam odebrać syna ze świetlicy i Pan poprosił o dowód osobisty w celu identyfikacji. Dokument znajdował się u męża w aucie, a ten akurat był w delegacji poza miastem. Prosiłam, mówiłam, że to na pewno moje, że przecież nie zależałoby mi, żeby wziąć innego "bąbelka", ale Pan był nieprzejednany. Postanowiłam zatem, że ukradnę syna ze świetlicy, ale się nie udało. Gdy Pan zaczął mnie straszyć, że wezwie policję odpuściłam sobie próbę uprowadzenia. Późnym wieczorem udało się zabrać oficjalnie dziecko do domu. Moje dzieci zaś uważają, że ciągle mam wpadki na tle językowym, bo ciągle czegoś "nie kumam". Mam dużo do nadrobienia jeśli chodzi o nowomowę, żeby za nimi nadążyć.
Nie masz czasem wrażenia, że tematowi macierzyństwa w Polsce poświęcamy zbyt dużo uwagi? Tej niezdrowej mam na myśli.
Zdecydowanie tak. Irytują mnie te idealne obrazy macierzyństwa, które są nam przedstawiane w mediach. Gdy to obserwuję, mam wrażenie, że jestem beznadziejną matką, bo nie robię trzydaniowych obiadów, w domu nie jest perfekcyjnie czysto, a moje dzieci zazwyczaj nie są ubrane jak z żurnala. W książce są również teksty o macierzyństwie właśnie takim nieidealnym. Biorąc pod uwagę to, co piszą do mnie moi odbiorcy, jestem przekonana, że absolutnie więcej jest nas tych nieperfekcyjnych. Zamiast dopinania wszystkiego na ostatni guzik, wolę iść z dziećmi na rowery albo pograć w planszówkę.
Odsuńmy na chwilę macierzyństwo na bok – jesteś producentką filmową. Z jakich produkcji możemy Cię znać? Na czym polega Twoja praca?
W branży telewizyjnej i filmowej pracuję prawie dwadzieścia lat. Pracowałam między innymi przy takich produkcjach jak "Twoja twarz brzmi znajomo", "Malanowski i Partnerzy", "Kuchenne rewolucje" czy "Projekt Lady". Parę lat temu przeszłam do produkcji filmów i seriali fabularnych. Pracowałam m.in. przy serialu "Oko za oko", filmach fabularnych "Kobieta sukcesu" czy "Holiday", który właśnie wszedł do kin. Obecnie kończę drugą część filmu "7 rzeczy, których nie wiecie o facetach".
Precyzyjniej mówiąc jestem kierowniczką produkcji. Moja praca polega na organizacji całej produkcji i zarządzaniu projektem filmowym pod względem finansowym. Odpowiadam za stworzenie optymalnych warunków do wyprodukowania filmu o możliwie jak najwyższej jakości artystycznej i technicznej. Oczywiście nie jestem w tym sama, bo przy filmie pracuje sztab specjalistów.
Czy to jest łatwa branża dla kobiet? Szczególnie tych z dziećmi?
W branży filmowej pracuje dużo kobiet i świetnie sobie radzą. Jest to branża wymagająca. Zdjęcia na przykład do filmu fabularnego trwają kilkadziesiąt dni. I to jest czas bardzo intensywnej pracy po kilkanaście godzin dziennie, często w deszczu, śniegu czy na mrozie. Do tego zdarzają się wyjazdy. Wtedy zazwyczaj jestem mniej dostępna dla rodziny, ale mam ogromne wsparcie w postaci męża. Już na samym początku ustaliliśmy, że jeśli chodzi o dom i dzieci to mamy układ partnerski. Niemniej jednak matka jest zawsze czujna. Niejednokrotnie wysyłałam z planu przypominającego smsa do męża, że syn musi przynieść na plastykę blok techniczny. Librus w telefonie nigdy nie odpuszcza. Przez ostatnie lata tak mi się trafia, że mam bardzo intensywny czas zawodowy akurat we wrześniu, kiedy dzieci wracają do szkoły. Siedząc na zebraniach w szkole, notuję to, co mówią nauczyciele jednocześnie odpowiadając na smsy w sprawie pracy. Kobiety są po prostu wielozadaniowe i zdecydowanie jest to nasza ogromna zaleta.
Chciałabyś przenieść swoją książkę na ekran?
Dostaję wiele pytań od czytelników i czytelniczek, czy z książki powstanie serial. Dzięki temu zaczęłam się nad tym zastanawiać, a nawet zaczęłam widzieć oczami wyobraźni moich bohaterów na szklanym ekranie. Na razie klarują się plany dotyczące drugiej książki i nowych projektów filmowych. Zobaczymy jednak co przyniesie życie i jakie tym razem będę miała wyzwania. Uwielbiam się rozwijać, zwłaszcza kreatywnie, więc jestem otwarta na nowe, inspirujące przedsięwzięcia.
Na koniec puśćmy więc wodze fantazji - jaką aktorkę widziałabyś w swojej roli?
Mam pewne koncepcje, ale nie lubię dzielić skóry na niedźwiedziu. Jestem osobą bardzo konkretną i dopiero gdy coś nabiera realnych kształtów, zaczynam o tym intensywnie myśleć. Dlatego tę wiedzę póki co pozostawię tylko dla siebie.
Joanna Mokosa - producentka i kierowniczka produkcji z wieloletnim doświadczeniem filmowym i telewizyjnym, była dziennikarka radiowa, autorka popularnego bloga, który stał się inspiracją do napisania debiutanckiego już bestsellera "Matka siedzi z tyłu. Opowieści z d..y wzięte". Szczęśliwa żona i matka dwójki dzieci. Bez podróży nie wysiedzi nawet miesiąca.