Zgodnie z ostatnimi danymi GUS, mamy w Polsce 1,7 miliona tak zwanych gniazdowników, czyli osób w wieku 25-34 lata wciąż mieszkających z rodzicami. Z wygody? Z oszczędności? Z niechęci do dorosłości i odpowiedzialności?
Na piętrze znajdowały się cztery pokoje, z czego dwa zajmował nasz syn. I tak mu było w nich dobrze, że nie szukał niczego własnego. Dorosły, 26-letni mężczyzna, żyjący niby własnym życiem, z którego nam się nie spowiadał, a zarazem lokator na prawach dziecka – nie partycypujący w opłatach za media czy czynsz i z oporem angażujący się w prace domowe.
To swoiste rozdwojenie jaźni u Pawła coraz bardziej nas stresowało. "Powiedz mu coś", "Kiedy on się usamodzielni?", "To nie Włochy, żeby dorosły facet do czterdziestki mieszkał z rodzicami", "Traktuje dom jak hotel" – tak się zaczynała większość naszych dyskusji. Kochaliśmy syna, ale mieliśmy go też serdecznie dość, zwłaszcza że wywoływał kryzys w naszym małżeństwie.
– Trzeba się z nim w końcu poważnie rozmówić – uznał Marcin, mój mąż.
– No to rozmawiaj, nie krępuj się.
– A może ty byś spróbowała?
– Dlaczego ja? Też jesteś jego rodzicem.
– Ale z tobą zawsze był bliżej...
– Nie przerzucaj na mnie odpowiedzialności za naszego wspólnego syna!
Oboje byliśmy zirytowani i gotowi do sporu – zresztą, nie pierwszy raz. Niepożądana obecność naszego dorosłego syna była powodem naszego nieustannego napięcia i regularnie się powtarzających kłótni.
– Paweł ma dziewczynę. Od paru miesięcy – relacjonował mi Marcin. – To chyba coś poważnego, bo zgodził się ją przyprowadzić na kolację. Ma na imię Klaudia. Skończyła weterynarię, zamierza...
– Powoli. Kiedy ma ją przyprowadzić?
– Nie mówiłem? Jutro.
– Już jutro?! A wiesz, co ona lubi? Może jest na coś uczulona?
Marcin rozłożył ręce.
– Nie wiem, ale raczej nie będzie wybrzydzać podczas pierwszej wizyty.
– Za to może się zrazić.
– Oby nie! – mój mąż był wyraźnie poruszony. – Paweł wiąże z nią chyba poważne plany. Chcę ich namówić, żeby jak najszybciej coś wynajęli i zamieszkali razem.
Pomysł mojego męża nie do końca mi się podobał. Chęć pozbycia się syna z domu nie oznaczała, że byłam skłonna oddać go w pierwsze lepsze ręce.
– Co to za mina? Przecież tu chodzi o nasze wspólne dobro – przekonywał mnie Marcin. – Myśl perspektywicznie. On musi wreszcie stanąć na własnych nogach, żebyśmy my mogli odetchnąć.
Nadal miałam wątpliwości i wtedy Marek wysunął kolejny argument. Zaczął kusić mnie perspektywą urządzenia w jednym z zajmowanych przez Pawła pomieszczeń przeznaczonego dla mnie pokoju do pilatesu.
– Wyobraź to sobie: dużo kwiatów, duża mata na podłodze, pod ścianą regał na wszystkie twoje przyrządy do ćwiczeń i lustro na całą ścianę...
Ostatecznie to lustro przesądziło sprawę.
Nazajutrz Paweł przyprowadził Klaudię na zapoznawczą kolację. Byłam przejęta, trochę zestresowana i niepewna. Okazało się, że zupełnie niepotrzebnie. Polubiłam tę dziewczynę niemal od pierwszej chwili, w czym pomógł fakt, że oboje z Pawłem wyglądali na szczerze zakochanych. On uśmiechnięty i serdeczny, ona cicha i spokojna, ale kiedy już się odezwała, pomyślałam: "cicha woda brzegi rwie".
Instynkt podpowiadał mi, że nim Paweł się zorientuje, Klaudia przejmie pałeczkę w ich związku. Ale może właśnie takiej kobiety potrzebował, żeby wreszcie dorosnąć? Rozmowa z niezobowiązującej pogawędki niepostrzeżenie zmieniła się w poważną rozmowę o przyszłości. Klaudia miała sprecyzowane plany na przyszłość i bez skrępowania nam je przedstawiła, a Paweł tylko potakiwał.
W ciągu miesiąca znaleźli mieszkanie, podpisali umowę, wpłacili kaucję i mogli się przeprowadzać. W czym z przyjemnością im pomogliśmy. A tydzień później Marcin sprowadził do nas do domu ekipę remontową.
Remont, nawet najmniejszy, to zwykle trudny czas dla związku. My jednak nie pokłóciliśmy się ani razu. Ja zajęłam się nadzorowaniem pracy w pokoju do ćwiczeń, a Marin postanowił przerobić sypialnię Pawła na gabinet dla siebie. Remont jakimś cudem postępował zgodnie z planem i w dwa tygodnie wszystko było skończone, co uczciliśmy kilkudniowymi wakacjami.
Gdy wróciliśmy, odwiedził nas Paweł. Wpadł po kilka rzeczy, których zapomniał zabrać. Skierował się na piętro, zanim zdążyliśmy go uprzedzić o zmianach jakie zaszły w zajmowanych przez niego kiedyś pokojach. Po chwili wolnym krokiem zszedł na dół. Był wyraźnie zmieszany, jakby sam jeszcze nie wiedział, co czuje w związku utratą swojego miejsca w rodzinnym domu.
– Widzę, że szybko skorzystaliście z okazji, żeby zająć moją przestrzeń – w jego głosie dało się usłyszeć z trudem ukrywaną pretensję.
– Owszem – przyznał Marcin i uśmiechnął się szeroko. – To była najwyższa pora.
– A jeśli zechcę wrócić?
– Zawsze możesz przespać się na sofie w salonie – zaproponowałam pojednawczo. – A czy coś się stało, pokłóciliście się z Klaudią?
– Nie, wszystko w porządku, pytam na wszelki wypadek...
– Na wszelki wypadek opracuj sobie plan awaryjny – pouczył go ojciec. – Masz przecież kumpli...
Paweł westchnął, ale po chwili poweselał i dodał tonem pochwały:
– Jestem z was dumny, a zwłaszcza z ciebie, mamo. Podobno wiele kobiet ciężko znosi wyprowadzkę dzieci z domu. Świetnie sobie poradziłaś.
Uśmiechnęłam się w odpowiedzi. Jeśli myśl, że jednak doświadczyłam syndromu pustego gniazda – nawet w łagodnej postaci – ma mu poprawić humor, nie będę go wyprowadzała z błędu.