Wywiad

"Napędza mnie wolność". Wywiad magazynu PANI z Magdaleną Cielecką

"Napędza mnie wolność". Wywiad magazynu PANI z Magdaleną Cielecką
Fot. Adam Pluciński/Move

- Dziś mogę podejmować decyzje bez presji. I jestem za ten komfort bardzo wdzięczna, mówi Magdalena Cielecka. Z gwiazdą serialu "Chyłka" rozmawiamy o pracy, o tym, co zmieniła w jej życiu pandemia, o odkrywaniu nocnej Warszawy z chłopakiem i o tym dlaczego na początku lockdownu pojawiła się u niej... euforia. 

PANI: Spotykamy się w Nowym Teatrze. Czuje się tutaj ożywienie po miesiącach zamknięcia. Jak na panią działał brak pracy?

MAGDALENA CIELECKA: Wszyscy frustrowaliśmy się brakiem kontaktu z publicznością. Po dwóch miesiącach ten brak stał się naprawdę dojmujący. Wiele osób związanych z teatrem znalazło się w dramatycznej sytuacji. Historie tych, którzy żeby przetrwać, stawali się kierowcami taksówek, kurierami czy magazynierami, są zarówno imponujące, jak i smutne. Kiedy teatry były zamknięte, odbywały się jedynie streamingi. Ale zagraliśmy też przedstawienie online, co było dziwnym przeżyciem. Koniec spektaklu, kłaniamy się i w momencie, w którym zazwyczaj następują oklaski, cisza. Brak tego spojrzenia sobie w oczy po spektaklu, tego kontaktu widownia–aktorzy był dojmujący. Na szczęście znowu gramy normalnie, choćby najnowszą "Odyseję" Krzysztofa Warlikowskiego. Ten spektakl można odczytywać jako refleksję o stanie po pandemii, o powrocie do rzeczywistości. Powrocie, który uświadamia, że ona nie jest już taka sama. Krzysztof Warlikowski ma to do siebie, że w tylko sobie znany sposób antycypuje rzeczywistość. Jak każdy wielki artysta wyczuwa, co będzie ludzi zajmowało, czym będziemy żyć, o czym  dyskutować. Nad przedstawieniem zaczęliśmy pracować przed pandemią, potem musieliśmy przerwać pracę na rok. Kiedy po tym trudnym czasie wróciliśmy, w trakcie wznowionych prób odszedł Zygmunt Malanowicz. Osobiście doświadczyliśmy straty. Straty jednego z nas, ale także wspaniałego człowieka, przyjaciela, artysty.

Te doświadczenia zmieniły spektakl?

Na pewno "Odyseja" byłaby inna, gdyby została ukończona przed pandemią. Po powrocie zaczęliśmy pracę trochę od nowa – zmienił się świat, a więc i kontekst, i scenariusz. To opowieść o powrocie niemożliwym, o utopii, bo przecież miejsce, które opuszczaliśmy, jest już inne. Trzeba się do tej zmiany dostosować, jakoś się z nią ułożyć, bo czegoś albo kogoś już nie ma. Ten powrót jest niespełniony nie tylko dla Odysa, ale także dla wszystkich, którzy na niego czekają. Przez to staje się także opowieścią o rodzinie. Pokażemy ten spektakl na festiwalu teatralnym w Atenach, więc zawozimy trochę drewno do lasu. To będzie ciekawe doświadczenie, podobnie jak było z "Francuzami" w Paryżu czy "Kabaretem" w Monachium.

Jak pani przeżyła lockdown?

Miałam różne fazy – początkowo pojawiła się euforia. Byłam wtedy w trakcie zdjęć do trzeciego sezonu "Chyłki". Ostatnie dni na planie były dość nerwowe. Nie wiedzieliśmy, co się wydarzy. Jedni uważali, że pracując, ryzykujemy, inni mieli dokładnie odwrotne podejście – pracujmy, ile się da. A kiedy wszystko stanęło, pojawił się we mnie syndrom odwołanej lekcji. Jakbym poszła na wagary.

Długo trwała ta euforia?

Pierwszy tydzień, drugi... Trochę się wtedy odwiedzaliśmy, panował nastrój hulaj dusza, piekła nie ma! A potem trzeba było zacząć układać się z tą dziwną, nową sytuacją. Wcale nie udawało się zgodnie z planem nadrobić tych wszystkich zaległych książek czy seriali. Czas płynął szybko, właściwie znikał. Spędzałam ten czas z moim chłopakiem Bartkiem – byliśmy w domu we dwójkę. Od czasu do czasu odwiedzał nas ktoś zaufany. Prawie nie ruszaliśmy się z domu. Czasem wyjeżdżaliśmy na rowery, żeby jednak się ruszać, albo chodziliśmy na nocne spacery. Było kompletnie pusto. Dzięki temu odkrywaliśmy zupełnie nowe miejsca w mieście. I przypomniała mi się zabawa z dzieciństwa – zaglądanie do okien i wyobrażanie sobie innych światów, innych rodzin, innych rzeczywistości. Wszyscy byli w domach, wszędzie było zapalone światło. Zaglądaliśmy w okna willom na Mokotowie – patrzyliśmy, jak ludzie żyją, jakie mają obrazy na ścianach.

Ten czas coś w pani zmienił?

Doświadczyłam zmian w zupełnie przyziemnych sprawach. Przez dwa lata nic sobie nie kupiłam, poza parą adidasów w internecie. Nie byłam w galerii handlowej i wcale mi tego nie brakowało. Jasne, że miło jest kupić sobie nową sukienkę i ciągle mam tę ochotę, ale okazało się, że to nie jest niezbędne. Konieczne są jedzenie, środki czystości, ciepło, woda. Mam dwa koty i dla nich to był błogosławiony czas – miały mnie wreszcie w domu. Przypuszczam, że w wielu rodzinach czy związkach pojawiał się syndrom zmęczenia, bo nikt z nas nie jest przyzwyczajony do bycia ze sobą nieustannie. Z tej perspektywy był to bardzo interesujący czas, mogliśmy się przekonać, czy i na ile potrafimy być blisko, nie dusząc się wzajemnie.

Magdalena Cielecka - Rocznik 1972. Ukończyła Wydział Aktorski Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. Ludwika Solskiego w Krakowie. Za swoją pierwszą rolę filmową w „Pokuszeniu” Barbary Sass (1995) otrzymała nagrodę za najlepszą rolę kobiecą na festiwalu filmowym w Gdyni. W latach 1995–2001 była aktorką Starego Teatru w Krakowie. Do 2007 występowała w warszawskim Teatrze Rozmaitości (TR Warszawa). Teraz jest związana z warszawskim Nowym Teatrem Krzysztofa Warlikowskiego. Ma na koncie role w wielu filmach, m.in. „Samotność w sieci”, „Zjednoczone stany miłości”, „Ciemno, prawie noc”. Najbardziej znaną rolę telewizyjną zagrała w serialu TVN „Chyłka” (premiera
5. sezonu w listopadzie).

Całą rozmowę przeczytacie w najnowszym wydaniu magazynu "PANI"

PANI teaser

Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 11/2021
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również