Magdalena Różczka - matka, partnerka, aktorka. Kolejność ról nieprzypadkowa. Ma 45 lat i poczucie, że życie zostało uporządkowane. Jej szczęście to nie zrywy w stylu „piękne są tylko chwile”, ale codzienność oparta na przemyślanej hierarchii wartości. Urządziła swój świat tak, by co rano budzić się ze spokojem. Dzięki temu nawet trudności są tylko ostrzejszą przyprawą dobrego życia.
Spis treści
Twój STYL: Spokój to wartość deficytowa w czasach, które budzą lęk, wytrącają z życiowej równowagi. Jak ty go budujesz?
Magdalena Różczka: Pracuję nad nim codziennie. Oddzielam rzeczy, na które mam wpływ, i te, na które nie mam, zajmuję się tylko pierwszymi. Ustaliłam hierarchię wartości. Najważniejszy jest mój dom, dzieci, mężczyzna. Wczoraj wieczorem młodsze córki, trzylatka i ośmiolatka, tańczyły jak zwariowane, nie mogłam zagonić ich do łóżka. Pozwoliłam im na wygłupy, bo chciałam się nimi nacieszyć. Później moja nastolatka miała mi coś do opowiedzenia, a ja słuchałam i słuchałam. Tyle dobrego zdarzyło się jednego wieczoru. Dzisiaj dziewczyny wstały zdrowe, radosne, chętne do wszystkiego – to jest szczęście.
Za kilka lat najstarsza córka będzie dorosła. Myślenie o przyszłości dzieci budzi niepokój czy niesie nadzieję, że sobie poradzą?
Pewność, że sobie poradzą! (śmiech) Jestem o nie absolutnie spokojna! Ale nie myślę obsesyjnie o przyszłości, staram się żyć tu i teraz. Nie pielęgnuję złych wspomnień, choć mam nadzieję, że uczę się na błędach. Ważne jest dla mnie, że kocham, i to daję córkom każdego dnia. Myślę, że to buduje ich pewność siebie, odwagę. Taką solidną podstawę dała mi mama. Gdy stawiałam pierwsze dorosłe kroki, odwagą był wyjazd z Nowej Soli do Warszawy, zostawienie domu, w którym miałam wszystko. Siłę dała mi świadomość, że jest ktoś dorosły, kto mnie wspiera. Jeśli powinie mi się noga, mam gdzie wrócić. A żeby być taką matką dla moich córek, sama muszę być silna. Dlatego zaczęłam o siebie bardziej dbać. W sensie fizycznym i psychicznym. Dziś poświęcam sobie więcej czasu niż kiedyś.
Dla pracującej mamy trójki dzieci to wyzwanie.
Łatwiejsze niż wtedy, gdy miałam jedno dziecko! Bo przestałam wymagać od siebie bycia wzorową na wszystkich polach. Jeżeli moje ciało krzyczy, że chce odpocząć, to na jeden dzień nakrywam się kocem. Zaakceptowałam czasowe poczucie bezradności i braku siły, które nawet u siebie polubiłam. Oczywiście jest to możliwe dzięki pomocy Janka i niani. Kiedyś myśl o poświęceniu uwagi sobie przerażała mnie. Oznaczała: nie jesteś dobrą matką. A rok temu z firmą Topestetic zrobiłam kampanię zachęcającą kobiety: „Znajdź dla siebie czas”. Pierwszy raz w życiu sama potraktowałam to hasło serio. Efekt? Wcześniej położenie się na 20 minut z maseczką wywoływało poczucie winy, bo w domu jest tyle do zrobienia! Dzisiaj potrafię zapisać to sobie w kalendarzu jako coś ważnego o 10 rano. I nie ma siły, żebym nie dotrzymała danego sobie słowa. Nawet jeśli nie mam wszystkiego wysprzątanego, ugotowanego.
„Praca na końcu” – mówi aktorka o świetnej marce, rozpoznawalna, lubiana. Kokietujesz?
Nie! W mojej hierarchii jest dużo ważnych rzeczy, potem długo nic, a w końcu zawód, który traktuję egoistycznie – po prostu kocham grać. Nie dorabiam do tego ideologii. Nie mam marzenia o „roli życia”. Raczej ciekawość i otwartość na to, co przyjdzie. Ale telefon nie dzwoni bez przerwy. Chodzę na zdjęcia próbne i jestem pogodzona, że tak już będzie. Propozycja roli bez castingu to rzadkość. Te sprawdziany zjadają mi nerwy. Niedawno spięłam się na zdjęciach próbnych, gdy teoretycznie nic nie powinno mnie stresować – fajne sceny, świetny reżyser, którego znam, wspaniała kastingerka, wszyscy życzliwi. I tylko ja byłam nieżyczliwa wobec siebie. Wpadłam w panikę i zagrałam poniżej możliwości. Ciągle brak mi poczucia wartości. Pracuję nad tym, ale ataki lękowe, że nie dam rady, zdarzają się często. Tamten casting mnie wykończył. Obiecałam sobie, że koniec ze zdjęciami próbnymi. Po tygodniu dostałam zaproszenie i... rzuciłam sobie wyzwanie: pójdę, ale nie pozwolę, żeby panika się powtórzyła. Udało się. Uważam to za moje największe osiągnięcie zawodowe. A jeśli mówisz o marce, myślę, że moją jest szczerość. Mówię o tym, co mnie dotyka, reklamuję tylko to, czego sama używam, a w sytuacjach zawodowych otwarcie rozmawiam o tym, co myślę, czuję, czego potrzebuję. Nie mam menedżera, troszczę się o siebie sama. To ma sens, bo sama wiem najlepiej, co w pracy jest dla mnie ważne.
W twoich marzeniach jest więcej niepokoju czy spokoju?
Marzenia mam maleńkie. Więcej jest we mnie wdzięczności. Codziennie zauważam i doceniam ważne i małe rzeczy, które dostaję. Ostatni weekend spędziłam na wsi. Usiadłam sobie rano i posłuchałam ptaków. Jak ja się z tego cieszyłam! Niedawno przeczytałam o „praktykowaniu wdzięczności” – wydaje mi się, że nieświadomie robię to od urodzenia. Ja zawsze po prostu cieszyłam się z tego, co mam. A mam… wszystko. Jestem w najlepszym momencie życia. Nie przesadzam. I dbam, by to trwało.
Całość wywiadu z Magdaleną Różczką w lipcowym wydaniu magazynu Twój STYL.