Makijażystka podpowiada, jak stworzyć makijaż dla pięćdziesięciolatki, z którym nie będziemy chciały się rozstać!
Taki lub bardzo podobny obraz ma w pamięci każda z nas: mama, babcia czy inna kobieta z bliskiego otoczenia, a może nawet one wszystkie naraz: dobrze po pięćdziesiątce i z makijażem, który trochę jakby je przysłania: na pierwszy plan wysuwają się jaskrawy kolor na powiece, domalowane rumieńce i mocno podkreślone usta kolorem nie zawsze schlebiającym całości lub niepotrzebnie podkreślającym ich wąski kształt.
Dziś wspomnienie takiego makijażu wywołuje uśmiech na twarzy, chociaż przecież będąc młodszymi brałyśmy go jako coś oczywistego, integralną część osobowości dojrzałej osoby, która go nosiła, nawet jeśli podskórnie wydawało się nam, że coś tu nie gra. Być może nawet nie zastanawiałyśmy się, dlaczego pięćdziesięcioletnia kobieta „ubiera” taki makijaż niezmiennie, niezależnie od okazji, i chowa się za zbyt mocnym, zawsze tym samym kolorem wychodząc rano po bułki, idąc do wnuczki na wywiadówkę, szykując się do niedzielnych porządków i na sylwestrową zabawę?
Może dorastając zachodziłyśmy w głowę dlaczego nie próbuje nic a nic zmienić ani spróbować czegoś innego, co może lepiej podkreśliłoby jej urodę? I tu nasuwa się kluczowe pytanie o to, czym w ogóle makijaż dla nas jest. Jakie pełni funkcje i dla kogo się malujemy: czy to gest wykonywany z myślą o sobie, czy dlatego, że tak wypada, a może po to, by podobać się innym? By być przez nich widzianą? A może wcale nie chodzi w nim o to, by coś poprawiać? Dziś mamy na pewno znacznie większą wolność decydowania jak i czy w ogóle będziemy się malować, a makijaż dla pięćdziesięciolatki jest czymś zupełnie innym niż ten sprzed dekady lub taki, który pamiętamy z dzieciństwa w wykonaniu naszych mam i babć. I wcale nie chodzi tylko o efekt końcowy!
Sandy Linter, makijażystka gwiazd, która w swoim portfolio ma największe nazwiska showbiznesu (w latach 70. malowała gwiazdy Studia 54, dekadę później supermodelki, m.in. Cindy Crawford, Iman czy Patti Hansen, a w kolejnych latach także najbardziej znane twarze kina, np. Rita Wilson czy Elisabeth Hurley), i która sama jest grubo po 50., przekonuje: „To ty masz nosić makijaż, a nie on ciebie.”
I dodaje, że najlepszą regułą jeśli chodzi o makijaż dla pięćdziesięciolatki jest według niej… brak reguł. To oczywiście z jej strony pewna kokieteria, ale jednocześnie ważna rada: w praktyce takie podejście sprowadza się do tego, by zamiast ukrywać mankamenty urody (lub co gorsza swój wiek), skupić się na podkreśleniu jej zalet i tego, co najbardziej w sobie lubimy. Brzmi jak banał? Być może, ale tylko do czasu aż spróbujemy wcielić te zasadę w życie. Idziemy o zakład, że raz spróbowawszy, nie będziemy chciały malować się inaczej!
Oto, jak stworzyć wygodny, schlebiający naszej urodzie i piękny makijaż dla pięćdziesięciolatki, w którym poczujemy się jak w drugiej skórze.
Ne bez przyczyny Sandy Linter, a także każda inna makijażystka, która na co dzień pracuje z dojrzałym skórami, jest przekonana, że podstawą dobrze wykonanego makijażu dla pięćdziesięciolatki jest odpowiednio wypielęgnowana skóra. Wcale nie chodzi o to, by ukryć zmarszczki, ale o to, by dopasować kosmetyki pielęgnacyjne w taki sposób, by możliwie jak najskuteczniej uniknąć największych bolączek skóry 50+, czyli, m.in. suchości. Jak to zrobić, by zyskała ona optymalne nawilżenie, a także charakterystyczny młodzieńczy glow?
Warto pomyśleć o tym nie tylko tuż przed przystąpieniem do tworzenia makijażu, ale też szerzej, i włączyć do pielęgnacji określone kosmetyki i zwyczaje, które najlepiej się mu przysłużą. Jak przekonuje makijażystka, kremy nawilżające o cięższej konsystencji lepiej będzie zachować do wieczornych rytuałów (nie zapominając o retinolu!). W dzień lepiej sięgnąć po coś lekkiego, ale stworzonego w taki sposób, by odpowiedzieć na wszystkie potrzeby dojrzałej skóry, uwzględniając jej wzmożone zapotrzebowanie na nawilżenie. Kiedy kosmetyk się wchłonie, w miejscach wymagających dodatkowego dopieszczenia możemy zaaplikować też primer pod makijaż np. z dodatkiem kwasu hialuronowego.
W ramach pielęgnacji warto też wykonać szybki masaż twarzy, np. przy użyciu płytki gua sha lub rollera – napnie skórę, a do tego poruszając krew i limfę, doda jej trochę koloru. Z kolei w okolicy oka ostukanie skóry palcami lub masaż przy użyciu narzędzi pomoże uporać się z workami pod oczami, który są trudne do ukrycia za sprawą makijażu i wymagają naszej „pracy” przed jego aplikacją.
Jakie kosmetyki do makijażu wybierać po pięćdziesiątce? Jak najlżejsze, i jak najlepsze jakościowo! Podkład powinien być tak lekki, jak tylko się da: zależy nam bowiem nie tyle na kryciu, co na ujednoliceniu kolorytu skóry i podkreśleniu jej promienności. Podobnie jest z pozostałymi kosmetykami, po które sięgniemy: w dziennym makijażu dla pięćdziesięciolatki lepiej sprawdzą się te o zrównoważonej gamie barwnej odpowiadającej naszej własnej kolorystyce oraz umiarkowanym stopniu krycia.
No i nie zapominajmy o tym, by w kosmetyczce zostawić tylko te, co do których mamy pewność, że faktycznie nas upiększają: nietrafione prezenty, kosztowne zakupy, których szkoda nam się pozbyć albo te upolowane pod wpływem impulsu na fali zainteresowania określonym trendem z social mediów możemy bez żalu pożegnać robiąc miejsce tym, które stworzą solidną bazę naszej kosmetyczki.
Pamiętajmy o tym, że tylko bardzo lekki kosmetyk o niewielkim wysyceniu pigmentem zapewni nam pożądany efekt nie odcinając się przy tym od szyi i skóry na dekolcie, a także nie podkreślając dodatkowo linii i zmarszczek, zbierając się w nich.
Na pewno przyda się nam korektor, ale uwaga: w makijażu dla pięćdziesięciolatki nie zależy nam na ukryciu cieni czy – gorzej – wspominanych wcześniej worków pod oczami, a znowu – na dopieszczeniu skóry pielęgnującą formułą i dodaniu spojrzeniu trochę światła, czyli bardzo łagodnym rozświetleniu okolicy oka. Wybierając najlepszy dla siebie korektor warto dać sobie czas i szukać najkorzystniejszego dla siebie odcienia w dziennym świetle pamiętając o tym, że dodatek brzoskwiniowych tonów pozwoli odwrócić uwagę od zasinień, czyniąc je mniej widocznymi.
Co w makijażu dla pięćdziesięciolatki gra pierwsze skrzypce: róż czy bronzer? Carrie Wilson, inna makijażystka gwiazd przekonuje, że o i ile pod żadnym pozorem nie warto rezygnować z pierwszego wspomnianego kosmetyku, o tyle po drugi wystarczy sięgać opcjonalnie i upewniwszy się, że mamy do dyspozycji ten w matowej wersji. Bez żalu można też rozstać się z konturowaniem. Jaki róż wybrać? Dojrzała skóra polubi szczególnie ten w kremie, który jest bardziej plastyczny. Dzięki swojej konsystencji pozwala łatwo się rozblendować, a także stopniować efekt zaróżowienia, minimalizując przy tym ryzyko uzyskania efektu plamy barwnej w wyraźnym konturem.
W makijażu oka do stworzenia dziennego makijażu dla pięćdziesięciolatki warto mieć pod ręka kilka matowych cieni o średnim stopniu krycia. Jaśniejszym, w odcieniu nude, pokrywamy ruchomą powiekę w całości (stworzy dobrą bazę pod dalsze kroki makijażu), a ciemniejszy aplikujemy w jej załamaniu tak, by dać wrażenie bardziej otwartego oka.
Jeśli mamy chęć na drobinę błysku, postawmy akcent tylko pośrodku powieki tuż nad linią rzęs – tyle w zupełności wystarczy. Miękką kredką rysujemy kreskę, która następnie rozcieramy tak, by uzyskać efekt wizualnego zagęszczenia rzęs. Taki gest pozwoli dyskretnie wyostrzyć spojrzenie i sprawi, że oko będzie wyglądało na większe. Może się nam spodobać szczególnie wtedy, gdy powieka ma tendencje do opadania. Dolna powiekę tymczasem podkreślamy tylko kredką w odcieniu nude i tylko wzdłuż linii wodnej oka.
Z kolei w makijażu brwi wystarczy postawić kilka kresek krótkim pociągnięciem kredki bez jej dociskania. W ten sposób niemal niewidocznie wyrównamy linię brwi.
Dla zmysłowego podkreślenia warg wcale nie musimy sięgać po czerwień, a co więcej, wcale nie musi to być kryjąca szminka, choćbyśmy właśnie taką stosowały od zawsze. Warto dać szansę błyszczykom i odżywczym pomadkom, które delikatnie, ale widocznie podkreślają czerwień wargową, a dzięki lekkiej formule i niezobowiązującemu kryciu zapewniają większy komfort noszenia, bo nie wymagają nieustannych poprawek.
Tworząc makijaż dla pięćdziesięciolatki warto pamiętać o kilku prostych zasadach: próbujmy różnych rozwiązań, nawet jeśli zarzekamy się, że najlepiej czujemy się bez makeupu. Do tego „mniej znaczy więcej”, czyli to nie ilość, ale jakość i umiejętne zaaplikowanie kosmetyków wpływa na finalny efekt. No i naczelna zasada Sandy Linter, którą warto wziąć sobie do serca tworząc makijaż dla pięćdziesięciolatki: „Nie staraj się ukryć zmarszczek, bo czego byś nie robiła, uczynisz je tylko bardziej widocznymi.”