Partnerzy

Maria Sadowska i Adrian Łabanowski mówią o swojej miłości!

Maria Sadowska i Adrian Łabanowski mówią o swojej miłości!
Fot. Filip Zwierzchowski/Das Agency

Miłość od pierwszego wejrzenia istnieje i… ma się dobrze! Tak przynajmniej wynika z historii Marii Sadowskiej i Adriana Łabanowskiego.

Zagłosuj na tę parę w plebiscycie Srebrne Jabłka PANI 2021. Głosowanie trwa do 16 grudnia 2021.

Maria Sadowska o Adrianie Łabanowskim:

Nie wierzyłam w miłość od pierwszego wejrzenia. Latem 2007 roku podczas festiwalu reggae w Ostródzie trafił mnie piorun z jasnego nieba. Byłam tam przypadkiem dzięki mamie. Adrian stał 50 metrów przede mną, w tłumie. Nagle odwrócił się, popatrzył na mnie i czas zwolnił. Po koncercie krążył wokół, zastanawiałam się, czy podejdzie. Do dziś żartujemy z podrywu wszech czasów, jaki mi zaserwował. Zapytał: „Chcesz piwo?”. Trudno, poszłam na to wstrętne piwo z nalewaka. Spędziliśmy razem kilka godzin; nosił mnie na rękach, abym nie pobrudziła sobie błękitnych trampek.

Powiedział, że studiuje w Krakowie. Ja miałam artystyczne życie w Warszawie, dzieliło nas 9 lat. Pomyślałam, że to tylko piękna przygoda, niespełniona miłość. 

Wydałam wcześniej płytę "Tribute to Komeda", która okazała się sukcesem – na festiwalu podchodzili do mnie ludzie, parę osób rzuciło mi się na szyję. Adrian mnie nie rozpoznał, choć potem okazało się, że jego eksdziewczyna była moją fanką. Gdy rozjechaliśmy się do domów, napisał SMS-a. Coraz dłużej rozmawialiśmy przez telefon, nie mogliśmy skończyć. Raz zdumiony zapytał: "Widziałem cię w telewizji, o co chodzi?". Zaczął za mną jeździć po całej Polsce, pojawiał się na koncertach: a to w Gdańsku, a to w Zakopanem. Czułam, że mu zależy. Wciąż uważałam, że to nie ma sensu, postanowiliśmy ograniczyć kontakt. Ten miesiąc bez siebie tylko nam uświadomił, że musimy być razem. Kiedy spotkaliśmy się, stęsknieni, poczuliśmy ogromną bliskość. Leżąc obok niego, zapytałam: "Kim ty jesteś?". A on: "Jestem tobą". Zawarł w tym sedno naszej relacji. Podobnie czujemy, myślimy, funkcjonujemy. 

Od początku jest dojrzały. Mówił, że chce mieć dzieci, a ja to odwlekałam. W końcu powiedział: "Możesz robić filmy, wydawać płyty, ale bez rodziny będziesz nikim". Dziś jestem mu wdzięczna, że zostaliśmy szczęśliwymi rodzicami Lili i Iwa.

Tajemnica naszego związku polega choćby na tym, że Adi nie ma kompleksów. Swobodnie wymieniamy się rolami: gotujemy, tworzymy, gramy. On zajmuje się dziećmi, dba o dom i nie traci nic ze swojej męskości. Dobraliśmy się jak w korcu maku.

Podobało mi się, że już po trzech latach związku mi się oświadczył. Chodzi o to, czy facet ma jaja, aby zadeklarować, że chce być ze mną na poważnie. Adi nie czekał. Zaręczyny odbyły się w Sejnach, skąd pochodzi jego rodzina. Zaprowadził mnie na wzgórze nad jeziorem, wręczył mi łopatę i kazał kopać. To było podejrzane, bo jest dżentelmenem, co uwielbiam. Zdziwiona wykopałam skrzynkę, w której było kilka mniejszych. W ostatniej znalazłam pierścionek. Wtedy on padł na kolana, a zza chmur wyszło słońce! Pojawili się jego rodzice z kwiatami, wtajemniczeni w cały plan. Pokochałam ich świat, naturę, cudownych ludzi z pogranicza Polski. Często tam jeździmy. Babcia Adriana ciągle dopytywała, kiedy weźmiemy ślub. A my nie mieliśmy dalekosiężnych planów.

Kiedy na czterdziestkę zrobiłam mój najważniejszy film, "Sztuka kochania", postanowiłam pewne rzeczy domknąć. Jeszcze bardziej się z Adrianem zbliżyliśmy. Pomagał mi w dokumentacji, szukaliśmy scen erotycznych, rozmawialiśmy i próbowaliśmy dużo rzeczy. Naturalnie wrócił temat ślubu. Ja chciałam nietypowy, Adi był za tradycją. Ugięłam się, nie żałuję. Na co dzień żyjemy tak nietypowo, że norma jest dla nas... egzotyką. Mieliśmy wesele na 120 osób, choć oczywiście obecność artystów nadała specjalny sznyt. Obiecaliśmy sobie, że zamiast tradycyjnej przysięgi małżeńskiej każde z nas skomponuje piosenkę na tę okazję. Tak powstał utwór "Kocham cię", który promuje moją najnowszą płytę "Początek nocy". Sukces tej piosenki, m.in. milion wyświetleń na YouTubie, sprawił mi ogromną radość. 

Kiedy dzieci były małe, Adrian pozwolił mi się realizować zawodowo, a sam zajął się domem. Dzięki niemu mogłam reżyserować filmy i nagrywać płyty, być trenerką w "The Voice of Poland". Wpadał do mnie na plan, ale ogarniał rzeczywistość. To on jest superrodzicem, bardziej cierpliwym. Ja próbuję być matką "wystarczająco dobrą", uwielbiam rozpieszczać syna i córkę. Ostatnio Adrian tworzy ze zdwojoną siłą. W październiku premierę miał nasz wspólny koncert, "Symfonia małego miasta" (na YouTubie), w ramach "Kultury w sieci". Pandemia zatrzymała plany trasy koncertowej. Nagrałam też z jego zespołem, No Logo, utwór "Panie proszą panów", w którym pokazujemy kawałek naszego pięknego suwalskiego świata. To pierwsza piosenka, jaką Adrian dla mnie napisał… 14 lat temu! 

Co mnie w nim wkurza? Chrapanie! I takie polskie upicie się raz na rok. Adrian wpada wtedy w kłopoty, z których go ratuję. Co jest najważniejsze w związku? Po 14 latach wiem: przyjaźń i seks. Mamy pewien poziom namiętności, który się nie zmienia. Dbamy o tę sferę życia. Chodzi o to, aby się nie lenić. Nie tylko w seksie, ale i w życiu. Wciąż się przyjaźnimy i lubimy ze sobą gadać (choć ja mówię znacznie więcej i może o to chodzi). Łączy nas dzikość serca, która z wiekiem nie gaśnie.

Maria Sadowska – wokalistka, kompozytorka, scenarzystka i reżyserka filmowa, aktywistka. Od dziecka na scenie, np. w popularnym programie „Tęczowy Music Box”. Nagrała 9 płyt, m.in. „Tribute to Komeda”, „Jazz na ulicach”, „Marysia Sadowska” i ostatnio „Początek nocy” (2020). Wyreżyserowała kilka filmów, w tym: „Sztuka kochania” i „Dzień kobiet”; na premierę czekają „Dziewczyny z Dubaju”. Mama Lili (9 l.) i Iwa (6 l.). Mieszka w Warszawie. Ma 45 lat. 

Adrian Łabanowski o Marii Sadowskiej:  

Tym, co w Marii uwielbiam, jest… chaos. Nie tylko to, ale lubimy nasze nieregularne życie; potrafimy się w tym świetnie odnaleźć. Wiele osób, patrząc na nas z zewnątrz, mówi, że nie dałoby rady tak funkcjonować. Dużo improwizacji, spontaniczności, brak dalekosiężnych planów. Jesteśmy podobni, więc się nie sprzeczamy na tym polu. Dla innych rutyna oznacza bezpieczeństwo. Ale nie dla nas. Normą jest, że wstajemy rano i nie wiemy, co się dziś będzie działo, aż nagle pojawia się masa rzeczy: komponujemy razem utwór, dzwonią telefony z propozycjami itd. Codzienność porządkują nam dzieci – trzeba je nakarmić i zaprowadzić do szkoły. Cieszę się, że moja żona jest artystką. Inspirujemy się nawzajem: w muzyce, w ogóle w sztuce. Maria jest pierwszym odbiorcą (i krytykiem) mojej twórczości. Czasem słucham jej uwag, a czasem nie. To działa w dwie strony.

Nie obrażam się, kiedy powie mi coś zbyt dosadnie, bo też taki jestem. Znamy się doskonale, między nami nie ma ściemy. Dla mnie ważne jest także to, że oboje uwielbiamy ludzi – przed pandemią prowadziliśmy dom otwarty, przewijała się masa gości, w tym artystów.

Mamy z Marią wspólne duże grono przyjaciół, ale każde z nas też ma swoje osobne. Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że pracujemy często w domu, nie jeździmy do biura, tylko na koncerty albo na plan. Pandemia nie spowodowała wielkich zmian w naszym stylu życia. Robimy obiad, tworzymy, rozmawiamy. Staram się trzymać dyscyplinę wobec dzieci, czasem bywam złym policjantem, ktoś musi. Marysia bardziej im odpuszcza. Mamy luz i dystans do życia, to łączy. I pomaga w związku, aby nie stresować się zbyt mocno. Rutyna, wiadomo, wkrada się czasami, ale radzimy sobie. Lubimy spędzać czas razem. Nie kłócimy się właściwie, bardzo rzadko. Wiem, że to dziwne, ale dla mnie to strata czasu i energii. Wolę odpuścić. Jak słyszę, o jakie bzdury kłócą się nieraz pary, to aż żal. Maria jest emocjonalna, ale pod wpływem mojego spokoju odpuszcza. Żeby nie było zbyt idealnie, mogę powiedzieć, co mnie w niej wkurza. Niepunktualność. O ile chaos lubię, o tyle czekanie na nią przy drzwiach, kiedy mamy wyjść gdzieś razem, bywa męczące. W naszym związku nie istnieje podział ról. Ten, kto ma czas i ochotę, robi porządki albo kolację. Razem lubimy gotować, nawet sprzątać. Bycie w związku nie jest proste, ale nam się udaje wyjątkowo. Tak, wiem, mamy szczęście, że na siebie trafiliśmy.

Moment poznania wciąż jest bardzo silny w mojej pamięci. Ostróda Reggae Festival, 2007 rok. Nie miałem pojęcia, że to TA Marysia Sadowska. Wyłowiłem ją wzrokiem w tłumie. Od razu się zakochałem, nie wiem, czy coś mnie ujęło szczególnie. To było to. Potem wszystko potoczyło się naturalnie. Przeprowadziłem się do niej z Krakowa do Warszawy, na ten temat akurat nie dyskutowaliśmy. Wiedziałem, że to jej ukochane miasto, a ja lubię tu być. Nasze rodziny i środowiska od razu się polubiły, zaakceptowały, to ważne. O różnicy wieku nikt nie mówił, to nie ma sensu. My jej w ogóle nie czujemy. 

Nie wiem, czy ślub był bardziej potrzebny nam, czy mojej babci. (uśmiech) Jedno jest pewne: jeszcze bardziej nas umocnił, fajnie nam zrobił jako parze, która ma dwoje dzieci. Po 11 latach zaskoczyliśmy wszystkich, wysyłając zaproszenia na uroczystość. Wreszcie mieliśmy wystarczającą ilość pieniędzy i czasu i zdecydowaliśmy: "No dobra, to teraz!".

Piękne jest to, że ani Maria, ani ja nie jesteśmy materialistami. Pieniądze są tylko środkiem potrzebnym do życia, niczym więcej. Tym, co scaliło nas jeszcze przed ślubem, jest rodzicielstwo. Wielka frajda i radość. 

Kiedy Maria wyjechała na drugi koniec świata, aby kręcić program "Agent. Gwiazdy" (TVN), po raz pierwszy byliśmy bez siebie przez sześć tygodni. Przeżywała, płakała, tęskniła. Wspierałem ją z daleka. My z dziećmi też tęskniliśmy, ale daliśmy radę. Traf chciał, że akurat wtedy nagrywałem płytę z zespołem No Logo, głównie w naszym domu. Rano odstawiałem dzieci do przedszkola, a potem pędziłem do domowego studia. W naszej chacie mieszkało sześciu chłopaków z zespołu, było wesoło. Dzieciaki miały z nami duży ubaw, zapewnialiśmy im rozrywkę. Maria wróciła stęskniona i spełniona. O to chodzi. 
Dbam o to, aby realizować się artystycznie. Od grudnia 2019 roku zacząłem malować, co stało się jednym z moich ulubionych zajęć w pandemii. Przez rok stworzyłem ponad 50 obrazów kobiet. Powstają kolejne. Tworzę pod pseudonimem Painthead. Wszystkie łączy to, że mają abstrakcyjne motywy i symbole zamiast głowy. Dostaję sygnały, że obrazy się podobają. Jednocześnie tworzę z zespołem kolejną płytę, zdalnie piszę utwory razem z bratem (on muzykę, ja słowa). Jest szansa na premierę jeszcze w tym roku. Maria kibicuje moim działaniom artystycznym. Być może nagramy także wspólną płytę. Bardzo lubimy razem koncertować, być w trasie i na scenie. Cały czas się sobie podobamy… Tak, u nas to po prostu działa. Mamy fajne życie. (uśmiech) 

Adrian Łabanowski – wokalista i muzyk, współtwórca zespołu No Logo (gatunek: witalny rock reggae rap), z którym nagrał debiutancki album „Wilki kochają kwiaty” (2019), absolwent fizjoterapii na AWF w Krakowie. Od dwóch lata maluje – jego obrazy można oglądać w galerii sztuki KAWAI Art Gallery w Hali Koszyki w Warszawie. Pochodzi z Sejn. Od 2017 roku mąż Marii Sadowskiej; tata Lili (9 l.) i Iwa (6 l.). Pracuje z zespołem nad kolejnym albumem. Ma 36 lat. 

JABŁKO_zdjęcie

Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 04/2021
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również