Co roku święta wyglądały w naszym domu tak samo. Ja urabiałam sobie ręce po łokcie (i to dosłownie, a nie tylko w przenośni), a reszta rodziny co najwyżej fotografowała choinkę. I wszyscy byli zadowoleni. Poprawka, wszyscy poza mną.
Niestety, gdy próbowałam coś zmienić, na przykład namówić męża do wspólnego gotowania, a dzieci do sprzątania, albo na odwrót, buntowali się. Nie miałam siły się z nimi wykłócać, więc odpuszczałam i zakasywałam rękawy. W święta nie miałam nawet kiedy usiąść.
Przecież to jakiś absurd, i wielka niesprawiedliwość! Jedna osoba nie ma czasu na sen, a reszta z nudów liczy klepki w parkiecie. Co ciekawe i zastanawiające, poza okresami świąt rodzinka nie oczekiwała ode mnie przemiany w wieloczynnościowego robota działającego na zasadzie perpetuum mobile. Nie siedzieli przyklejeni do kanapy czy fotela, czekając, aż ogarnę cały dom. Każdy miał swoje obowiązki i byliśmy nieźle funkcjonującym organizmem rodzinnym. Tylko w okolicach świąt zrzucali wszystko na moje barki.
Przepraszam bardzo, ale ani robotem, ani superwomen nie jestem. Przeciwnie, z wiekiem coraz mniej miałam sił i ochoty, by się starać za trzech, dokładniej, za czterech. No, nie młodniałam, przykro mi. Więc moi drodzy, w tym roku nie dam się zaprząc do kieratu. I zawczasu, czyli ponad miesiąc wcześniej, przygotowałam karteczki z podziałem zadań. Starałam się, żeby było uczciwie i nie nudno. Czyli cięższe prace, jak mycie okien czy odsuwanie mebli, przeplatałam dekorowaniem domu i pieczeniem ciasteczek.
– To jakiś żart? – Córka wydęła usta. – Święta są do świętowania, a nie do harowania.
– Jakbyś dotąd nie zauważyła, święta nie dzieją się same, od jednego ruchu magicznej różdżki. To, co teraz rozpisałam na cztery osoby, zawsze robię sama, i...
– I wychodzi ci to świetnie, więc po co poprawiać ideał? – wszedł mi w słowo małżonek.
Dowcipniś się znalazł.
– I ty, Brutusie? – mruknęłam. – Co ci się nie podoba w twoich zadaniach? Masz tylko zrobić zakupy według listy i wytrzepać dywany.
– Wiesz, że nie cierpię jeździć po sklepach, a już w tym gorącym okresie to kompletna klęska...
– Więc zostawisz to ukochanej żonie? – dopytywałam. – A ty? Masz coś do powiedzenia? – zwróciłam się do syna, który podejrzanie cicho siedział przy stole.
– Nooo… ja tam mogę pomagać w kuchni, ale to raczej dopiero od przyszłego roku, bo w tym mam już plany…
– Ciekawe jakie? – dopytałam.
Usłyszałam, że jest premiera nowej gry, kolega już zamówił w przedsprzedaży, i oni muszą przejść ją całą, koniecznie przed świętami.
Omal się nie zagotowałam ze złości. Moja dwójka nastolatków normalnie nie miała problemu z wynoszeniem śmieci, gotowaniem obiadu czy rozładowaniem zmywarki. Tymczasem w okolicach świąt jakiś zły duch lenistwa w nich wstępował. Mąż nie lepszy. Zamiast mnie wspierać, dbał głównie o swoją wygodę, mniejsza, że moim kosztem.
– Zawsze możecie się zamienić. Antek zrobi zakupy, a ty będziesz siedział w kuchni i obierał, kroił, zmywał – powiedziałam do męża. – Albo możecie zamienić się z Asią, w końcu równouprawnienie jest.
– Mamo… – jęknęły dzieciaki.
– Skarbie… – zaskomlał małżonek.
Nie wzruszyli mnie. Ani trochę.
Wstałam od stołu, założyłam kurtkę i buty.
– Muszę się przewietrzyć – rzuciłam i wyszłam.
Poza złością i rozczarowaniem czułam ogromny smutek. Moja rodzina nie widziała nic złego w tym, by obarczyć mnie całą pracą, a gdy prosiłam o pomoc, wynajdywali jakieś żałosne wymówki. W porządku, rozumiem, przywykli do takiego modelu, w czym było sporo mojej winy, bo wzorem wcześniejszych umęczonych damskich pokoleń, chciałam ich rozpieszczać w święta, dlatego pozwalałam przychodzić na gotowe. No ale co innego odpuszczać maluchom, a co innego dzieciakom większym ode mnie. No i jeszcze mój mąż… On zawiódł mnie najbardziej.
Biuro podróży. Odruchowo zerknęłam na oferty, bo nie mieliśmy jeszcze żadnych planów na wakacje. Może trafi się coś wartego uwagi? Moje spojrzenie padło na ofertę „Boże Narodzenie na Teneryfie”. Tania ta atrakcja nie była, jak każdy wyjazd w okolicach długich weekendów czy świąt. Jednak stać mnie było na uszczęśliwienie... siebie takim „ekstra prezentem”.
Wykupiłam wycieczkę, a po powrocie do domu, powiedziałam rodzinie, żeby się nie przejmowali wyznaczonymi zdaniami.
– Macie rację. Święta są od świętowania.
Bagaż podręczny, spakowany kilka dni przed wyjazdem, zostawiłam u mojej przyjaciółki, która miała mnie odwieźć na lotnisko.
– Dorota, nie wierzę, że w końcu się postawiłaś! – śmiała się Jola. – Och, za rok zrobię to samo! Marzy mi się taki odpoczynek w pojedynkę… – Jola miała czwórkę dzieci, nieszczęsna. – Wypocznij kochana za nas obie.
Kiedy wylądowałam, pomyślałam, że chyba zwariowałam. Poleciałam na osiem dni do innego kraju, nie mówiąc nic mężowi ani dzieciom. Jeszcze by mnie zniechęcali. Oni poszli do pracy i szkoły, a ja do samolotu! Czy tak postępuje matka i żona idealna? Powinna! Żyłoby się jej o niebo lepiej.
Teneryfa przywitała mnie słońcem. W ciągu pierwszych kilku godzin w hotelu poznałam uroczą Włoszkę, także samotną turystkę i choć nie znałam włoskiego, po angielsku porozumiewałyśmy się z Sofią całkiem nieźle.
Spacerowałyśmy właśnie nad brzegiem morza, kiedy zadzwonił mój telefon.
– O której będziesz w domu? – Mąż próbował przekrzyczeć telewizor.
– Trochę później niż zwykle. Znaczy… wracam we wtorek. Przyszły wtorek – uściśliłam.
– Co? Dorota, nie żartuj. Dzieciaki chcą zamówić pizzę i nie wiemy, na którą godzinę.
– Zamawiajcie, na którą chcecie. Ja zjem tutaj. Na Teneryfie. Wracam po świętach. Bawcie się dobrze, cześć. – Rozłączyłam się.
Kiedy zadzwoniła córka, najwyraźniej nie uwierzywszy ojcu, że matka oszalała, wysłałam jej zdjęcie znad brzegu morza. Napisałam, że dziękuję jej za uświadomienie mi, iż święta są od świętowania, a nie od harowania. Więc niech nie męczą mnie telefonami, bo chcę odpocząć. Pa.
Jakieś obawy? Żadnych. Przecież zostawiłam niemal dorosłych ludzi z ojcem, dorosłym już od dawna. Poradzicie sobie, odpisałam na wiadomość od męża, w której pobrzmiewały paniczne tony.
Oczywiście, że za nimi tęskniłam, ale z drugiej strony… To był najpiękniejszy tydzień mojego życia od wielu lat. Nikt nie rozliczał mnie z ugotowanego obiadu ani każdej minuty życia. Nie martwiłam się niczym. Moje dylematy dotyczyły tego, czy chcę iść na plażę, czy wybrać się do jednej z licznych restauracji z Sofią. Trafiłam do mojego prywatnego raju…
W końcu jednak wróciłam do domu, w którym czekała obrażona rodzina.
– Zupełnie was nie rozumiem. Każde z was chciało spędzić ten czas po swojemu. A ja nie mogę? Mnie tego prawa odmawiacie?
– Ale zagraniczna podróż? W tajemnicy? To chyba przesada! – zawołała córka.
– A jaką miałam alternatywę? Mycie okien i pastowanie parkietu? Co byś wybrała?
Nie odpowiedziała.
Niby się dąsali, ale oglądali miliony zdjęć, które zrobiłam, i słuchali moich opowieści jak zaczarowani. Ustaliliśmy, że kolejne święta spędzimy inaczej. Albo podzielmy się pracą, albo pozwolimy się rozpieszczać innym. Tradycja? A kto nam zabroni zbudować ją na nowo, według własnego upodobania? W końcu to nasze życie i lepiej w nim żałować tego, co się zrobiło, niż tego, czego nie miało się odwagi zrobić.
Właśnie planujemy rodzinny wyjazd! Już nie mogę, przepraszam, nie możemy się doczekać. W końcu święta są od świętowania!