Walka o godny poród trwa w Polsce już kilka dekad. Z jakim skutkiem? Sandra opowiada o doświadczeniach porodowych swoich i swojej mamy. Nastąpiła duża zmiana, ale niestety nie w każdym przypadku...
Sandra ma 33 lata i pochodzi ze Szczecina. Niedawno urodziła swoje pierwsze dziecko. Starannie przygotowała się do tego wydarzenia, wiedziała jak chciałaby, żeby wyglądał cały proces. Poród trwał 10 godzin. W jego trakcie starsza położna wzięła kartkę z planem porodu i mruknęła: „No tak, kolejna królewna”.
- Czy za dużo oczekiwałam? - zastanawia się Sandra - Spisałam oczekiwania: przyciemnione światło, własne ubranie, jak najmniej personelu, dowolna pozycja, konsultowanie decyzji z moim ginekologiem.
Najwyraźniej dla położnej to były fanaberie.
- A kolor ścian pani odpowiada? – wydęła usta, ale podpisała plan, jak prosiłam. Była starsza od mojej mamy. Pewnie z oporami przestawiła się na „rodzenie po ludzku”. Okazała się profesjonalna, ale chłodna.
Sytuacja zmieniła się po zmianie dyżurów. Opiekę przejęła nowa położna, młodsza dziewczyna: pogodna, dyskretna, zorganizowana.
- Informowała mnie, co robi, pytała o zgodę. Zerkała na plan porodu, upewniła się, czy chcę znieczulenie. Mąż nie mógł być ze mną z powodu epidemii, zaproponowała, że pokaże mu synka na Skypie. Opowiedziałam o wszystkim mamie, nie mogła uwierzyć. Mówiła, że ona przy porodzie została nazwana ociężałą krową i musiała chodzić w kusej szpitalnej koszuli. Płakała ze wstydu i poniżenia, ja – wyłącznie z bólu i szczęścia. Nasze porody dzielą 33 lata. Epoka.
Chociaż to trudne, można domagać się swoich praw również w trakcie porodu. Od roku 2019 szpitale w Polsce zobowiązane są do przestrzegania standardów dotyczących m.in. łagodzenia bólu, szczególnej troski w sytuacji narodzin dziecka chorego lub martwego, depresji w ciąży i poporodowej, przestrzeganie planu porodu itd. Należy również pamiętać, że od sześciu lat NFZ refunduje szpitalom poród ze znieczuleniem.