Czy istnieje przyjaźń damsko-męska? Wiele osób uważa że tak, ale wyłącznie w ramach związku partnerskiego lub małżeńskiego. Ta historia potoczyła się inaczej.
– Przyjaźń między mężczyzną a kobietą jest możliwa, a nawet konieczna, pod warunkiem, że są małżeństwem – powtarzała mama za każdy razem, gdy w życiu mojego starszego rodzeństwa pojawiał się „tylko” przyjaciel płci przeciwnej.
Byłam najmłodsza, więc pełen sens tego stwierdzenia długo mi umykał. Gdy mój ulubiony kuzyn oświadczył, że jego narzeczona chce wziąć na świadka swojego przyjaciela z dzieciństwa, mama spojrzała na niego i pokręciła głową. Wyraźnie zdegustowana.
– Nic nie mówiłam, Piotrusiu, ale skoro chcesz się żenić, to lepiej dobrze się zastanów, czy chcesz się dzielić żoną z innym mężczyzną.
– Ciociu, ale oni się tylko kumplują, czysto platoniczne.
– Ma kogoś?
– Kto?
– Oj, Piotruś, zacznij myśleć. Przecież nie twoja narzeczona. Ten przyjaciel.
Kuzyn wzruszył ramionami.
– Nie wiem, chyba nie, ale to naprawdę w porządku facet, polubiłabyś go, ciociu.
– Możliwe. Tym gorzej zresztą. I co ma ten porządny facet ci powiedzieć? Że kocha się od lat w twojej dziewczynie? Że to jest platoniczne tylko z jej strony, a on czeka na swoją szansę? Ty popełnisz jakiś błąd, on ją będzie pocieszał…
Miałam wtedy piętnaście lat i nadal nie do końca rozumiałam, czemu sprawa urasta to rangi problemu.
– Co masz taką minę, jakby ci ktoś umarł? – Szturchnęłam pocieszająco kuzyna. – Wiesz, jaka jest moja mama.
– Wiem. Dlatego się martwię. Ciotka prawie zawsze ma rację.
Fakt, mama rzadko się myliła, co było jedną z jej bardziej imponujących i irytujących zarazem cech.
Wtedy jeszcze nie znałam Kuby…
Poznaliśmy w liceum i na początku byliśmy tylko koleżanką i kolegą z jednej klasy, potem z jednej ekipy imprezowo-wyjazdowej. Lubiliśmy się, nadawaliśmy na jednej fali i dobrze nam się rozmawiało, ale nie łączyła nas jakaś specjalna, głębsza więź. Zmieniało się to z czasem, stopniowo i powoli. To chyba zawsze jest proces. Gdy wyjechaliśmy na studia do tego samego miasta, w naturalny sposób zbliżyliśmy się bardziej i trzymaliśmy razem. Później znaleźliśmy wspólną pasję – wspinaczkę – więc spędzaliśmy ze sobą jeszcze więcej czasu.
Tamtego strasznego lata Kuba miał wypadek: asekuracja zawiodła i odpadł od skały. Może mówić o wielkim szczęściu, bo choć mocno się połamał, przeżył i nie został kaleką. Boże, ależ mną to wstrząsnęło. Przecież to mogłam być ja i nie mieć tyle szczęścia! Ale nie tylko o to chodziło. Współczułam Kubie do tego stopnia, że aż sama byłam zdziwiona. Odwiedzałam go w szpitalu i płakałam, podczas gdy on udawał dzielnego. Wtedy po raz pierwszy dotarło do mnie, jak bardzo jest dla mnie ważny i jak bardzo go lubię.
Jakub nie wrócił do wspinaczki, lecz nasza znajomość trwała i wzmacniała się. Łączyło nas więcej niż hobby czy wspólne miejsce zamieszkania, czego wypadek Kuby dobitnie dowiódł.
Lubiliśmy się i zawsze mogliśmy na siebie liczyć. Wspieraliśmy się w kłopotach i dzieliliśmy radością z sukcesów, o które nigdy nie byliśmy zazdrośni. Dopingowaliśmy się, nawet gdy wymagało to solidnego kopniaka albo konstruktywnej krytyki. Kłóciliśmy się, jeszcze jak, ale nie obrażaliśmy się.
To inni próbowali rzucać cień na naszą relację. Nie wierzyli, że nie ma między nami erotycznego podtekstu. Sugerowali, że to taka przyjaźń z bonusem, zwłaszcza po moim rozwodzie. Albo że któreś z nas skrycie kocha się w drugim i liczy, że przyjaźń kiedyś ewoluuje w miłość.
Ewoluuje? Przecież przyjaźń to też forma miłości. Kochałam Jakuba, ale inaczej, nawet nie jak brata. Moje układy z rodzeństwa bywały różne, zaś z Jakubem łączyło mnie braterstwo dusz, a nie uczucie wymuszone genami. Takie mentalne pokrewieństwo potrafi wiele znieść.
Kiedy wychodziłam za mąż i oślepłam z miłości, Jakub zaakceptował, że nie zaprosiłam go na wesele, co zasugerowała moja mama, a mój narzeczony poparł.
– Nikt ci nie zabrania zaprosić go na poprawiny, już w waszym, młodych, gronie. Choć mam nadzieję, że teraz najważniejszy będzie dla ciebie twój mąż.
Do dziś wstydzę się, że uległam, choć Jakub dawno mi wybaczył. Wściekł się, ale wybaczył. Moje małżeństwo okazało się porażką, której moja nieomylna matka nie przewidziała, zaś moja przyjaźń z Jakubem miała się świetnie.
Przyznaję, może jest nam łatwiej, bo mamy za sobą epizod, dzięki któremu nie ma w nas ciekawości, „co by było gdyby”. Przechodziłam wtedy trudny okres. Rozwiodłam się, w pracy mi się nie układało, czułam się nieatrakcyjna, samotna, nieszczęśliwa. Kuba podtrzymywał mnie na duchu i któregoś razu, spragniona fizycznej bliskości, spontanicznie go pocałowałam. Nie odepchnął mnie, odpowiedział, ale… pocałunek był średni, nie wybuchły żadne fajerwerki, nie czułam podniecenia. Brnęłam w to jednak dalej, tak jakbym uparła się, że muszę go uwieść. Kogokolwiek, bo jeśli nie…
Kuba złapał mnie za ramiona i potrząsnął.
– Sabina, przestań.
– Przecież chcesz, czuję to!
– Jestem zdrowym facetem, moje ciało reaguje. Ale nie chcę być substytutem.
– Nie jesteś! Wszyscy w kółko gadają, jak świetnie do siebie pasujemy, jaka by z nas była dobrana para. Może mają rację? Może powinniśmy spróbować? Przyjaźń jako fundament związku to najlepsza baza.
– Oczywiście. Ale nie z każdej przyjaźni muszą być dzieci. My plus seks? To zły pomysł. Jutro będzie niezręcznie. Jak zaczniemy udawać parę, będzie niezręcznie dłuższy czas. Naprawdę tego chcesz? Poświęcę się, jeśli tego właśnie potrzebujesz, i na ołtarzu naszej przyjaźni złożę w ofierze moje ciało…
Mina, z jaką to mówił, bezcenna.
Wybuchłam śmiechem, a potem płaczem.
– Już lepiej – skomentował.
Zdaliśmy ten test. Kochaliśmy się, ale nie było między nami chemii. Nie zachwiałam naszą przyjaźnią, zmuszając Jakuba do seksu, na który by się zgodził kierowany współczuciem.
Jest dla mnie kimś bardzo ważnym: człowiekiem-opoką, osobą, bez której nie wyobrażam sobie życia. A jednak czasem nachodzą mnie myśli, że gdybyśmy się nie przyjaźnili, moje życie uczuciowe byłoby łatwiejsze. Miałam dwa poważne związki i obu moim partnerom przeszkadzała moja znajomość z Kubą.
Daniel był jawnie zazdrosny. Szpiegował mnie, robił mi awantury, wmawiał, że albo już go zdradzam, albo niebawem zdradzę z Jakubem. Rzuciłam go bez żalu. Po rozstaniu czułam wyłącznie ulgę. W porę uciekłam, zrozumiawszy, że osobnik typu Daniel wcześniej czy później byłby zazdrosny o każdego mężczyznę w moim otoczeniu.
Z kolei Marcin, mój mąż, z początku deklarował, że nie przeszkadza mu moja przyjaźń z Kubą.
– Ufam ci. Znam Jakuba i jemu też ufam. Ufam wam obojgu.
Powinno mnie tknąć, że tyle razy wspomniał o zaufaniu. Z czasem okazało się, że jego deklaracje rozmijają się z rzeczywistością. Również był zazdrosny, choć to wypierał. Był to inny rodzaj zazdrości niż u Daniela, bo dotyczył sfery mentalnej. Uwierała go moja psychiczna bliskość z Kubą, chciał być dla mnie najważniejszy, stać na pierwszym miejscu. Starałam się mu tłumaczyć, że to tak, jakby był zły o moją więź z siostrą albo bratem.
– Nie zmienisz tego, że w moim życiu są inne bliskie mi osoby. Nie możesz mnie zawłaszczać.
– Nie zawłaszczam! Po prostu… Możemy wreszcie zmienić temat?
Nie przyznawał się do swoich uczuć, więc nie mógł ich przepracować, poukładać sobie w głowie. W końcu się rozstaliśmy, z wielu różnych powodów. Kwestia mojej przyjaźni z innym mężczyzną nie zaważyła, acz była jednym ze składników rozpadu naszego związku.
Nauczona doświadczeniem, czasem obawiam się, że Kuba może być dla mnie przeszkodą w znalezieniu drugiej połówki. Jeśli mój ideał będzie miał tylko tę jedną skazę – zazdrość o przyjaciela – zastanawiam się, czy nie powinnam odsunąć Jakuba na dalszy plan, by zrobić miejsce dla ukochanego.
I odpowiadam sobie: nie. Nie wolno mi się zgodzić na takie postawienie sprawy. Bardzo pragnę znaleźć miłość, lecz na własnych warunkach. Nie będę z człowiekiem, który mi nie ufa i żąda wyłączności we wszystkich sferach życia. Mój przyszły partner musi mieć otwarty umysł i być świadomym własnej wartości, tak by nie czuł się zagrożony przez fakt, że nie jest dla mnie całym światem.
Kubie udało się znaleźć kogoś takiego. Rok temu zakochał się z wzajemnością. Na początku oprócz radości z jego szczęścia, czułam też obawę. Nie byłam zazdrosna, po prostu bałam się, że nowa ukochana Kuby będzie próbowała go ode mnie odsunąć, tak jak robiły to jej poprzedniczki. Wszystkie, co do jednej, mnie nie lubiły. Jedne zwalczały mnie otwarcie, inne niby były miłe, ale stosowały różne sztuczki, by nas skłócić. Może gdybym była brzydulą, one nie byłyby tak zaborcze?
A gdyby z kolei Jakub miał nadwagę i łysinę, może moi partnerzy też łatwiej zaakceptowaliby jego obecność w moim życiu, a koleżanki przestałby mi wmawiać, że jest dla mnie idealny? Nie wiem, czy to śmieszne, czy smutne, żeby oceniać przyjaźń przez pryzmat urody.
Eliza należy do tego typu kobiet, które nie muszą nikomu niczego udowadniać. Jest nie tylko piękna i seksowna, jest też pewna siebie, mądra i ma klasę. Zdaje sobie sprawę, że Kuba za nią szaleje, a ja w niczym jej nie zagrażam. Ich związek jest jeszcze zbyt świeży, by mówić o ślubie, ale gdy ostatnio żartem spytałam, czy już wybrali imiona dla dzieci, nie obruszyli się. Przeciwnie.
– Jadwiga albo Kinga dla dziewczynki – powiedziała Eliza.
– Stefan albo Jan dla chłopca – dodał Jakub.
– Królewskie imiona – zauważyłam.
– Dokładnie! – ucieszył się Kuba.
– Miałeś rację, twoja przyjaciółka łapie wszystko w lot.
Po tym komplemencie Eliza zmierzała mnie spojrzeniem, z którego wyczytałam sympatię, chęć bliższego poznania, ale też delikatne ostrzeżenie. Zrozumiałam. Będzie między nami zgoda, może nawet babska przyjaźń, jeśli nie naruszę granic i uszanuję, że teraz ona wkroczyła na główną scenę życia Jakuba.
Nie mam wyboru, to mój przyjaciel, któremu życzę jak najlepiej.