Krzątałam się po mieszkaniu, czekając na odwiedziny rodziców. Zwykle to ja jeździłam do nich, więc to było dla mnie małe święto. Gdybym wiedziała, że ta wizyta ma swoje drugie dno, nie polerowałabym łyżeczek. Wystarczyłoby, gdyby zadzwonili. Ale oni woleli przyjechać, do tego oboje. Pewnie sądzili, że prośba wystosowana osobiście odniesie większy skutek. Ot, taki mały szantaż emocjonalny przy deserze.
– Zuzia wybrała już uczelnię… – zaczęła mama.
Zuzanna była moją bratanicą, ulubienicą mojej matki, najstarszą wnuczką. Ode mnie wnuków się nie doczekała, co z założenia czyniło mnie jednym wielkim rozczarowaniem. Jakich sukcesów bym nie osiągnęła, będąc bezdzietną starą panną, dla mojej rodziny nie osiągnęłam nic. A, przepraszam, do teraz. Teraz mogłam się okazać przydatna.
– Twoją uczelnię – doprecyzował tata.
– To nie jest moja uczelnia. Ja tam tylko pracuję.
– Jesteś szanowanym wykładowcą, profesorką, na pewno masz coś do powiedzenia – kadziła mi matka.
– Tyle osiągnęłaś, jesteśmy z ciebie dumni… – ciągnął tata, wypowiadając pod moim adresem więcej komplementów niż kiedykolwiek.
– Powinnaś pomóc bratanicy – weszła mu w słowa mama.
Poczułam złość. Zuzi trzeba pomóc, więc przyjechali aż tutaj, choć nie znoszą stolicy. Mnie jakoś nigdy nie wspierali.
– Dla nikogo nie będę łamać swoich zasad. Zuzanna zda na uczelnię jak każdy inny, w trybie rekrutacji.
Na policzkach mamy wykwitły czerwone plamy.
– Twoja protekcja wiele by ułatwiła, chyba nie muszę ci tego tłumaczyć – próbował jeszcze tata.
Pozostałam nieugięta. Moi bracia edukację zakończyli po gimnazjum. Ojciec załatwiał im pracę u kolejnych swoich znajomych, aż w końcu zahaczyli się na stałe – jeden w urzędzie, drugi w firmie transportowej. Szybko się ożenili i spłodzili potomstwo, co w pełni zaspakajało aspiracje rodziców wobec nich.
Ja od dziecka byłam inna. Ambitna i zbyt inteligentna jak na prowincję. Spryt, owszem, był tutaj w cenie, podobnie jak znajomości. Moi rodzice utknęli w czasach, gdzie wszystko załatwiało się poprzez układy, wzajemne przysługi i łapówki, a nepotyzm był zaletą oraz powszechną praktyką. Zamierzałam się wyrwać z tego zaścianka, czemu sprzyjało moje parcie na naukę.
Wyjechałam na studia i już nie wróciłam, nie na stałe. Z rodziną utrzymywałam kontakt od święta. Przypomnieli sobie o mnie, gdy Zuzi zamarzyły się studia w Warszawie.
Świetnie. Brawo dla niej, ale i tak nie zamierzałam jej pomagać. Nie w taki sposób. Poza tym nie urodziłam się wczoraj, na jednej przysłudze by się nie skończyło. Przecież Zuzanna gdzieś będzie musiała mieszkać i z czegoś żyć. Rodzice na pewno oczekują, że w pełnym zakresie wezmę ją pod swoje skrzydła. Skoro nie mam własnych dzieci, mogę matkować zdolnej bratanicy, prawda? A potem może także kolejnym bratankom? Jeśli wyrażą taką chęć, mam im załatwiać szkoły, pracę, może jeszcze znaleźć bogatego męża lub ustosunkowaną żonę. Bo skoro ludzie się tu ze mną liczą, niech rodzina z tego skorzysta.
– Jestem przeciwna nepotyzmowi, tato – ucięłam. – Niech Dominika złoży dokumenty, najlepiej na kilka kierunków, i czeka na odpowiedź.
– Zaraz nepotyzm… – prychnął ojciec i odsunął talerzyk z tartą. Stracił apetyt. – Po prostu ciotka pomoże bratanicy.
– Właśnie. Ona tak cię podziwia… – Mama wyciągnęła do mnie rękę. Nie odwzajemniłam tego gestu, więc zmieniła ton. – Co ci ta dziewczyna zawiniła? Nie rozumiem.
– Nic mi nie zawiniła. Przeciwnie, cieszę, że chce się studiować.
– Więc jej pomóż! – Matka podniosła głos.
– A co potem? – Też się zdenerwowałam. – Każecie mi za nią zdawać egzaminy? Albo wypraszać u wykładowców lepsze oceny? Studia to nie podstawówka, a Dominika nie jest dzieckiem! Poza tym elektroniczny system naboru powstał właśnie po to, by wszyscy mieli równe szanse. Więc dość tej jałowej dyskusji.
Miałam ochotę wyjść i zatrzasnąć za sobą drzwi. Niestety tym razem to ja byłam gospodynią i musiałam przetrwać tę konfrontację.
– Ale… naprawdę nic nie możesz dla niej zrobić? – Mama, pomagając mi sprzątać ze stołu, spróbowała podejść mnie z innej strony. – Jeśli trafi na listę rezerwowych, czy jak to się nazywa, nie możesz jakoś jej przepchnąć? Załamie się, jeśli nie uda się jej dostać.
Westchnęłam ciężko. Oni naprawdę nie rozumieli.
– Mamo, przykro mi, ale zgłoszenia na naszą uczelnię składa wiele takich zdolnych młodych osób jak Dominika. A dostanie indeksu to dopiero pierwszy etap. Jeśli Dominika się załamie, bo jej nie przyjmą, to i tak nie dałaby sobie tutaj rady.
– Skoro tak mówisz… – Mama wstawiła talerze do zlewu. Kątem oka widziałam, jak dotyka policzka wierzchem dłoni.
Znowu chybiona sztuczka, jej łzy nie zrobiły na mnie wrażenia.
– Właśnie tak. Poza tym… czy Dominika wie, że przyjechaliście do mnie w jej sprawie? Prosiła was o wstawiennictwo czy to wasza inicjatywa własna?
Rodzice wymienili spojrzenia. Jakby spłoszone. Czyli nie wiedziała, co akurat dobrze o niej świadczyło i potwierdzało opinię, jaką miałam o mojej najstarszej bratanicy. Była bystrą dziewczyną, z tego, co wiedziałam, dobrze zdała maturę, i na jakieś studia na pewno się dostanie. Może będzie musiała je łączyć z pracą, by zarobić na wynajem studenckiego pokoju, ale wyjdzie jej to tylko na dobre. Zbytnie pomaganie rozleniwia. A sukces lepiej smakuje, gdy jest efektem własnej pracy i zdolności.
Rodzice widzieli świat inaczej. Ich zdaniem, skoro byliśmy rodzinną, powinniśmy sobie pomagać, nie bacząc na zasady, przepisy ani uczciwość. Nie zdziwiłam się, gdy rodzina się na mnie obraziła, a mój brat wszem i wobec głosił, jaka się „ważna w tej stolicy zrobiłam”.
Na szczęście Zuzia faktycznie okazała się mądrą, do tego samodzielną dziewczyną. Odwiedziła mnie w Warszawie, gdy już… dostała się na naszą uczelnię.
– Chciałam cioci podziękować.
Skrzywiłam się lekko.
– Nie trzeba, nic nie zrobiłam, mówiłam twoim dziadkom…
– Właśnie za to chciałam podziękować. Może nie dostałam się na ten wymarzony wydział, ale nic straconego, spróbuję się przenieść. Ale sama, nie chcę żadnej protekcji, źle bym się z tym czułam, jakbym nie zasługiwała.
No i zabiła mi dziewczyna ćwieka. Może jednak powinnam w jakiś sposób ją wesprzeć? Pamiętam, jak mnie, samotnej prowincjuszce, było ciężko w wielkim mieście, przynajmniej na początku. A czasy teraz wcale nie są łatwiejsze niż kiedyś.