Przodkowie dali nam w spadku nie tylko cechy charakteru i wyglądu, ale też kluczowe doświadczenia, które nas ukształtowały. Od tego, co przeżywałaś jako dziecko - miłość czy odrzucenie, poczucie bezpieczeństwa czy strach – wiele zależy. Warto zrobić remanent w psychicznym dziedzictwie. Wyrzucić niepotrzebny balast, a zostawić to, co pozwala lepiej żyć, mówi Noémi Orvos-Tóth, węgierska psycholożka i psychoterapeutka.
Noémi Orvos-Tóth jest autorką książki "Los, który dziedziczysz. Jak uwolnić się od rodzinnych traum". Od lat jako psycholożka i psychoterapeutka zajmuje się wpływem systemu rodzinnego na życie jednostki.
Twój Styl: Dopiero gdy znalazłam zdjęcie dziadka na koniu, zrozumiałam, skąd u mnie miłość do jeździectwa. Zaintrygowało mnie więc, że pani na pierwszej sesji prosi pacjentów, by wyobrazili sobie fotografię rodziny. Po co?
Noémi Orvos-Tóth: Ta technika pomaga szybko dotrzeć do sedna problemu. W gabinecie ludzie nieświadomie próbują zgadnąć, jaka odpowiedź zadowoli terapeutę. Gdybym poprosiła o opowieść o rodzinie, mogłabym usłyszeć wersję zniekształconą tym oczekiwaniem. Znacznie więcej mogę wyczytać z wyobrażonej przez pacjenta fotografii. Pytam: kto się na niej znajduje? Koło kogo stoi, a może siedzi? Jakie miny mają członkowie rodziny? Czy mój pacjent jest na tym zdjęciu, a jeśli tak – obok kogo i w jakiej odległości? Każdy szczegół ma znaczenie. Bywa, że jedno takie doświadczenie ujawnia sekrety skrywane w rodzinie pacjenta latami. Takie odkrycie pomaga w stworzeniu wewnętrznej mapy sieci społecznej człowieka. I w zrozumieniu, jaką rolę odgrywają w jego psychice ważne dla niego postacie. Również te z przeszłości, czasem już nieżyjące. To dobry punkt wyjścia do pracy terapeutycznej albo samodzielnej refleksji nad rodzinnym dziedzictwem. Jak kto woli.
Bez świadomości własnego dziedzictwa nie wiemy w pełni, kim jesteśmy?
Nie byłabym tak stanowcza. Są ludzie, którzy nie mają dostępu do rodzinnej historii. Jak kobieta, która jako niemowlę została ocalona z transportu Żydów do obozu zagłady. Jej rodzice, wiedząc, co czeka ich u celu, zawinęli ją w koc i wyrzucili z pociągu, licząc na cud. Większość takich dzieci ginęła, ale ją uratowali okoliczni mieszkańcy. Ta starsza już dziś pani nie ma wiedzy o swoich korzeniach. Ale to nie znaczy, że nie może poznać siebie w inny sposób. Oczywiście łatwiej zrozumieć swoją tożsamość, jeśli mamy pojęcie, kim byli przodkowie. Jakie ważne wydarzenia naznaczyły ich życie. Czasem można z tego wyczytać, dlaczego uparcie powtarzamy jakiś scenariusz, choć fatalnie się to dla nas kończy.
Nie wystarczy przyjrzeć się własnemu życiu? Zajrzenie w przeszłość daje szansę na głębszy wgląd w siebie?
Doświadczenia rodziców, dziadków, pradziadków mogą dopełnić obraz tego, co dziś dzieje się u nas w życiu. Czy tego chcemy, czy nie – wyrastamy z ich historii. Dziś psycholodzy nie mają już wątpliwości, że one również wpływają na nasz los. Dlatego zapraszam czytelników mojej książki w wielopokoleniową podróż, której celem jest lepsze poznanie siebie.
Możemy odkryć, że przodkowie przeżyli tragedie, błądzili, wyrządzali krzywdy i sami ich doznawali. Czy nie lepiej zamknąć przeszłość za sobą?
Tak myśleli dziadkowie i rodzice. By chronić przyszłe pokolenia, nie dopuszczali ich do poznania bolesnych rodzinnych tajemnic. Mieli dobre intencje, ale niestety to tak nie działa. Mechanizm jest odwrotny. Im mniej wiemy o tym, czego doświadczyli przodkowie, tym bardziej prawdopodobne, że ich traumatyczne przeżycia wpłyną na nasze życie. Nieopłakane straty, nieprzepracowane traumy, zerwane relacje potrafią prześladować kolejne generacje. Oddziaływanie tajemnic na naszą psychikę to złożony mechanizm. Zbadano go w ciekawym eksperymencie. Część uczestników miała myśleć o trudnym sekrecie, a część o niewinnym kłamstewku. Osobom z obu grup polecono, by później oszacowali stopień nachylenia góry na fotografii i określili, jak długa i trudna jest trasa prowadząca na szczyt. Ci, którzy myśleli o bolesnym sekrecie, postrzegali górę jako dużo bardziej trudną do zdobycia niż osoby z drugiej grupy. Działanie tej zasady potwierdzono również w innych badaniach. Z tajemnicami trudniej idzie się przez życie.
To chyba nie dotyczy tajemnic, o których istnieniu nie wiemy? Skoro o czymś nigdy nie rozmawiało się w rodzinie...
To ciekawa kwestia. Otóż zbadano, że i w tym przypadku tajemnica aktywnie oddziałuje na członków rodziny. Tyle że przekaz odbywa się poza słowami, podświadomie. I tak też jest przez nas odczytywany. Mogą to być dziwne zachowania członków rodziny, gdy rozmowa schodzi na trudny temat, na przykład wojny, czyjejś śmierci, zniknięcia. Pojawiają się dziwne miny, napięcie, milczenie. Albo nagle zmienia się temat rozmowy. Nie wiemy, o co chodzi, ale kodujemy pojawienie się niepokoju. Na tym się jednak nie kończy. Najnowsze odkrycia są jeszcze bardziej intrygujące! Sugerują istnienie pewnego rodzaju genetycznej pamięci. Byłby to więc mechanizm biologiczny. W 2014 roku w poważnym naukowym piśmie „Nature Neuroscience” opublikowano wyniki ciekawego badania. Naukowcy z Uniwersytetu Emory’ego rozpylili zapach kwiatu wiśni na klatkę z myszami, które poddawano elektrowstrząsom. Oczywiste, że później myszy bały się tego zapachu. Kojarzył się im z cierpieniem. Ale zadziwiające, że ten strach występował też w drugim i trzecim pokoleniu myszy! Choć one nie zaznały elektrowstrząsów. Wiedziały jednak, że zapach kwiatu wiśni wiąże się z bólem. Wiele wskazuje, że u ludzi występuje podobny mechanizm. We wszystkich rodzinach można znaleźć przodków, którzy przeżyli coś tragicznego, choćby w czasie wojen. Jesteśmy pierwszą generacją, która takiej traumy bezpośrednio nie doświadczyła. Wielu z nas odcięło się od rodzinnej przeszłości. Może warto się nią jednak zainteresować? Niewykluczone, że tkwi w niej klucz do naszych niewyjaśnionych lęków i uprzedzeń.
Jak sprawić, by stare traumy rodzinne nie pracowały w naszym życiu? Jak odebrać im moc?
Najlepszą drogą jest poznanie historii rodziny. Wszystko, co ukrywane, zatajane, oddziałuje na nas, nawet gdy nie zdajemy sobie z tego sprawy. By uwolnić się od wpływu przeszłości, warto zadać sobie pytanie: czy wiem, kim byli i skąd pochodzili moi przodkowie? W większości wypadków można to ustalić – porozmawiać z seniorami, przeszukać dostępne w internecie bazy danych, portale genealogiczne. Dziś to łatwiejsze niż kiedykolwiek. Profesorowie psychologii Marshall Duke i Robyn Fivush przebadali pięćdziesiąt rodzin z Nowego Jorku, zadając dzieciom pytania dotyczące ich rodu. Dokonali ciekawej obserwacji: im więcej dziecko wiedziało o historii rodziny, tym bardziej stabilne było jego poczucie wartości. Okazuje się też, że osoby o większej świadomości swoich korzeni lepiej radzą sobie w trudnych sytuacjach. Znając fakty, nawet dla nas trudne, możemy podjąć decyzję, co robimy z rodzinnym dziedzictwem. Jeśli np. od kilku pokoleń w rodzinie obecna była przemoc, ta wiedza może nam pomóc jej uniknąć. Nie musimy postępować jak rodzice. A często, wbrew dobrym chęciom, powtarzamy ich błędy, tkwiąc w nieświadomym przymusie powtarzania.
Jak można się z niego wyzwolić? Dokonać zmian?
Pomaga przepracowanie traumy. Co to może oznaczać? Moi rodzice są jedynakami. Tak się składa, że również dziećmi urodzonymi po śmierci starszego rodzeństwa. Dorastali w atmosferze ciągłej obawy o ich zdrowie, życie. Ja też w dzieciństwie wciąż słyszałam krzyk babci: „Na dwór bez swetra?! Dostaniesz zapalenia płuc. Umrzesz!”. Gdy narodziła się moja córka, musiałam skonfrontować się z moim silnym lękiem o utratę dziecka, który był moim rodowym dziedzictwem. Zdałam sobie sprawę, że ja też ze strachu jako matka robię dziwne rzeczy. Na przykład gdy o poranku córka wchodziła do kuchni, łapałam kontakt wzrokowy… z jej stopami, nie oczami. Odruchowo sprawdzałam, czy założyła kapcie, bo przecież... może dostać zapalenia płuc i tak dalej. Gdy to sobie uświadomiłam, lęk się zredukował, a ja wiele spraw na nowo poukładałam sobie w głowie. Pracowałam nad tym, by codziennie rano spojrzeć dziecku w oczy. By miłość do córki nie była w mojej psychice zlepiona z wizją jej potencjalnej śmierci. To wiele zmieniło w moim życiu na lepsze.
Pani rodzice byli tak zwanymi „dziećmi zastępczymi”. Urodzili się, by zapełnić pustkę po dziecku, które zmarło. Pokazuje pani, jak mocno to może wpłynąć na życie człowieka.
Taka wiedza pomaga zrozumieć siebie, ale też innych. Dziećmi zastępczymi było wielu znanych ludzi. Starszy brat Salvadora Dalego zmarł dziewięć miesięcy przed jego narodzinami i... nosił to samo imię. Rodzice uważali, że młodszy syn to wcielenie starszego, zmarłego. Widok własnego imienia na nagrobku był dla młodego Salvadora wstrząsem. James M. Barrie, autor Piotrusia Pana, miał sześć lat, gdy zginął jego czternastoletni brat. Matka przeżyła załamanie nerwowe, więc prosiła młodszego syna, by nosił ubrania po zmarłym. To tak straumatyzowało Jamesa, że gdy skończył czternaście lat, przestał się rozwijać. Stał się chłopcem, który nie mógł… dorosnąć, jak Piotruś Pan, bohater jego powieści. Bycie zastępczym dzieckiem to brzemię trudne do uniesienia. Podobnie jak syndrom Glass Child, przezroczystego dziecka. Dotyka tych, którzy mieli chore lub niepełnosprawne rodzeństwo. Stawali się niewidzialni dla rodziców, zajętych opieką nad tym drugim, chorym. Uczyli się więc istnieć w cieniu innych, nie zwracać na siebie uwagi.
Pisze pani również o traumach, których źródłem jest to, że ktoś był dzieckiem niechcianym. Nie zawsze o tym wiedząc...
Ze statystyk wynika, że sprawa dotyczy mniej więcej co trzeciej ciąży. Dziś już wiemy, że stres matki wpływa na płód. Wiele kobiet zaskoczonych ciążą ostatecznie akceptuje fakt, że na świecie pojawi się ich dziecko, i już w trakcie ciąży zaczynają je kochać, troszczyć się o nie. Ale czasem tak się nie dzieje. Wtedy ten początkowy brak miłości przewija się przez nasze życie w kolejnych odsłonach i relacjach. Tak było w przypadku mojej pacjentki, która zgłosiła się na terapię grupową. Badając historię rodziny, odkryła, że jej dziadkowie byli nastolatkami, gdy urodziła im się córka. Wzięli ślub, ale nie umieli zajmować się dzieckiem. Z bezradności i lęku byli wobec córki okrutni, wymagający, wiecznie ją krytykowali, nierzadko bili. Gdy ta kobieta dorosła, nie umiała dać córce – mojej pacjentce – miłości ani czułości. Poznając rodzinną historię, pacjentka paradoksalnie poczuła ulgę. Przez całe życie szukała czegokolwiek, co mogłoby połączyć ją z matką – i wreszcie odkryła, że ich wspólnym doświadczeniem był brak miłości, zranienie i odrzucenie przez rodzica. Początkowa złość przerodziła się w smutek, współczucie, a w końcu przebaczenie matce. Co ciekawe, gdy do niego doszło, ta kobieta poczuła ogromny przypływ sił życiowych i energii. To częsty efekt uleczenia pokoleniowej traumy.
Może matka jednak ją kochała, tak jak umiała?
Nie namawiam, by się oszukiwać. W głębi serca wiemy, czy rodzice nas kochali, czy nie. Zaklinanie rzeczywistości nic nie da. Ale warto pamiętać, że – jeśli nasi rodzice nas nie kochali, to często nie był to ich wybór. Oni – jak mama mojej pacjentki, po prostu nie potrafili inaczej. Ale my, znając ich historię, możemy już dokonać wyboru i nauczyć się kochać naszych bliskich. Dojrzale i z całych sił. To trudne, ale możliwe. Oznacza codzienną pracę i odwagę głębokiego wglądu w siebie. Znam wiele osób, którym taka praca przyniosła wspaniałe owoce w postaci pełnej miłości rodziny i przyjaciół. Nie jesteśmy naszymi dziadkami i rodzicami. Możemy żyć inaczej, lepiej. Mamy to szczęście, że uzyskaliśmy dostęp do wiedzy, jak tego dokonać.
Często w rodzinnej historii szukamy trudnych epizodów. A może powinniśmy szukać miłości? I dostrzegać ją w nieoczywistych przejawach?
Ależ oczywiście! Zawsze to powtarzam. Popatrz na pokolenia, które ciebie poprzedziły. Ilu ludzi – mimo trudności – się tam kochało, dbało o siebie nawzajem, jak niezwykłymi cechami i umiejętnościami musieli się wykazać twoi przodkowie, by przetrwać. Byli odważni, cierpliwi, pracowici, zdolni do poświęceń, waleczni i sprytni. Znajdź w rodzinnej historii również i te skarby. I dbaj o dziedzictwo. Twoi przodkowie zrobiliby wszystko, co było w ich mocy, byś żyła szczęśliwie, nawet jeśli im nie było to dane.