Historie osobiste

"Nie chcę emerytury przed telewizorem. Czy tylko dwudziestolatkowie mogą mieć marzenia i plany?"

"Nie chcę emerytury przed telewizorem. Czy tylko dwudziestolatkowie mogą mieć marzenia i plany?"
Fot. 123RF

Kiedy poznałam Wiktora, wiele osób mnie ostrzegało, że teraz jedenaście lat różnicy to nic, ale kiedyś może zaważyć na naszym związku. Śmiałam się z tego. Miałam dwadzieścia cztery lata, byłam zakochana po uszy i nie słuchałam niczyich rad ani ostrzeżeń. Przede mną było całe życie, a Wiktor był najwspanialszym mężczyzną na świecie. Koniec tematu.

"Odbijemy to sobie na emeryturze"

Co to jest jedenaście lat? Błahostka. Bez względu na wiek metrykalny, my w głowie i w duszy zawsze będziemy piękni, młodzi i zapatrzeni w siebie, jak w dniu, gdy się pobieraliśmy. Nawet jeśli zdrowie będzie nieco szwankować.

Potem przyszło życie. Praca, dom, dzieci. Uzupełnialiśmy się idealnie i nie mogę powiedzieć złego słowa na mojego męża, który był fantastycznym człowiekiem. Chodził po górach, nawet skakał ze spadochronem. Był wykładowcą akademickim i studenci go po prostu uwielbiali. A przede wszystkim kochał mnie i nasze dwie córki. A my kochałyśmy jego. Jednym słowem, szczęśliwa rodzinka.

Po studiach i stażu rzuciłam się na głęboką wodę i założyłam własną firmę budowlaną. Męska branża, trudna dla kobiet, zwłaszcza w tamtych czasach. Musiałam się starać nie dwa, a razy bardziej niż mężczyzna, chcąc udowodnić swoją wartość w tym zawodzie. Ale udało się. Skompletowałam ekipę, z którą mogłam konie kraść, nie tylko budować domy. Gdy panowie zrozumieli, że znam się na tym, co robimy, i potrafię pracować równie długo i ciężko jak oni, zaczęli mnie szanować.

Z biegiem lat mogłam poświęcać pracy mniej czasu i energii, mogłam odpocząć w domu, zająć się rodziną, gdzieś wyjechać… Ale nie razem. Mijaliśmy się z Wiktorem. Latem, kiedy on miał wolne, moja firma przezywała największe oblężenie. Nie wyrabialiśmy się ze zleceniami, spałam po pięć godzin dziennie. Właściwie tylko zimą, w ferie, mogliśmy gdzieś wyjechać razem. Gdyby tylko Wiktor nie był taki ciepłolubny. Zimę najchętniej by przespał, jak borsuk albo niedźwiedź.

– Odbijemy to sobie na emeryturze – mówiłam – wtedy cały świat będzie nasz. Ten gorący.

Wiktor tylko się uśmiechał.

 

 

"Nie za takiego Wiktora wyszłam"

Gdy skończyłam pięćdziesiąt sześć lat, oddałam ster rządów mojemu zastępcy, a sama wycofałam się na coś w rodzaju nieoficjalnej emerytury. Wszystko działało jak w zegarku, więc mogłam. Czułam się panią świata. Miałam dorosłe dzieci, wspaniałego męża, wolność finansową i czas, morze czasu, by robić to, czego nie mogłam wcześniej. Niech tylko Wiktor opuści tę swoją cudowną uczelnię i genialnych studentów, których musi ciągnąć za uszy, by zdawali kolejne egzaminy…

Wreszcie ten dzień nadszedł!

Wiktor otrzymał mnóstwo kwiatów, prezenty od rektora i ostatnich grup studentów. A następnego dnia rano nie pojechał na uczelnię, tylko… osiadł w domu. To określenie doskonale obrazuje sytuację. Osiadł na laurach w przytulnym domu, który dla nas wybudowałam lata temu. W którym nie było już hałaśliwych dziewczynek i ich koleżanek. Nie było sprawdzania kolokwiów ani przygotowywania wykładów. Nie było telefonów od dziekana ani konferencji. Mógł się zdrzemnąć w środku dnia. Mógł zasiąść z książką w fotelu i przesiedzieć w nim kilka godzin. Rozumiem, to relaksujące, ale nie za takiego Wiktora wyszłam.

Mój mąż, który jeszcze niedawno planował kolejny rajd po Bieszczadach ze studentami, krzywił się na samą wzmiankę o tym, że moglibyśmy polecieć na Hawaje i zobaczyć ten obłędny fragment kuli ziemskiej. Tłumaczył, że to daleko, że długa podróż, i to z przesiadkami, że samoloty emitują za dużo śladu węglowego…

 

 

"Gdzie się podziała jego energia?"

Zaproponowałam Sycylię. Południe Francji. Korsykę. Tajlandię. Dubaj… Żadne z tych pięknych, o zwiedzaniu których marzyłam, nie zyskało aprobaty mojego męża. Bo to, bo tamto, bo jednak za gorąco, za duszno, za wilgotno, bo malaria, bo owady…

Co się z nim stało? Gdzie się podziała jego energia? Czy to jakaś forma melancholii, w jaką wpędziło go odejście z uczelni i utrata kontaktu ze studentami? A może okres przejściowy, w trakcie którego zwolnienie dotyczy nie tylko pracy, ale wszelkich aktywności? Pytanie, jak długo potrwa.

Martwiłam się, snułam domysły, ale gdy nawet Czechy okazały się dla niego za daleko, a Praski Zimowy Festiwal Muzyczny za mało interesujący, no i zimą, spytałam wprost:

– Co się dzieje? Powiedz mi, tylko bez wykrętów. Czemu nie możesz się zmobilizować, byśmy razem coś zrobili, czegoś doświadczyli? Wreszcie możemy, więc… o co chodzi?

Spojrzał mi prosto w oczy.

– Nie chce mi się – westchnął. – Po prostu już mi się nie chce do niczego zmuszać. Nie chce mi się mobilizować, organizować, stawać na wysokości zadania. Już nie muszę. Teraz chcę tylko odpoczywać, czytać książki, i wybacz, ale mam do tego święta prawo. A co ze mną? – chciałam krzyknąć.

Pewnych rzeczy nie da się pogodzić. Ja też cieszyłam się, że odeszło mi wiele obowiązków i codziennych trosk. Dziewczyny wyprowadziły się z domu. Firma przynosiła stałe zyski. Mogłam spać do południa, jeśli miałam ochotę. Ale nadal czułam się dość młoda, za młoda na to, by zamknąć się w domu. Chciałam z niego wychodzić, korzystać z życia, wydawać ciężko zarobione pieniądze na przyjemności, podróże, przecież tak się umawialiśmy, prawda?

A on mi teraz mówi:

– Nie ze mną. Mam prawie siedemdziesiąt lat i na tyle się czuję. Jestem stary, kochanie. Przykro mi. Masz starego męża, który za tobą nie nadąża. Na samą myśl o locie samolotem robi mi się słabo. Nie mam już tyle siły co kiedyś. Tego zdrowia… A jak któremuś z nas coś się stanie za granicą? Wolałbym, żebyś ty też nie ryzykowała niepotrzebnie.

Słuchałam w milczeniu.

Dopiero teraz dostrzegłam głębokie zmarszczki na jego twarzy. Przerzedzone, siwe włosy. Zgarbioną sylwetkę. Zmęczenie w oczach… I dotarło do mnie, że na tym etapie życia naprawdę nie chce już żadnych przygód, zbędnego wysiłku czy ryzyka. Jego emerytalne oczekiwania to święty spokój, wygodny fotel i dobra lektury. Tak, miał prawo spędzać wolny czas na swój sposób i w swoim tempie, ale to nie zmieniało faktu, że czułam się oszukana. To było coś więcej niż rozczarowanie. Tak bardzo czekałam na ten czas, wyobrażałam sobie emeryturę jako nieustające wakacje, z Wiktorem oczywiście, a tu…

Próbowałam znaleźć jakiś kompromis. Wyciągałam go w różne miejsca, działając metodą małych kroków, bez szokowania egzotycznymi wycieczkami. Lampka wina w knajpce na Starym Mieście, wyjście do teatru… Zgadzał się, ale robił to dla mnie, poświęcał się, co ostatecznie mnie również nie sprawiało przyjemności.

 

 

"Nie tak to miało wyglądać"

Nie sądzę, że problem leży w różnicy wieku między nami. Moja mama ma osiemdziesiąt lat i kocha wycieczki. Co prawda jako lokalna patriotka uprawia turystkę głównie po naszym regionie, ale ze swoim zaangażowaniem mogłaby zostać przewodniczką. Widać odziedziczyłam po niej miłość do aktywnego wypoczynku. Mam też w sobie ten sam głód życia i obym go nigdy nie straciła. Nie chcę popaść stagnację jak Wiktor – mnie z kolei przechodzą dreszcze na myśl o takiej przyszłości, takiej starości.

Biję się z myślami, co powinnam zrobić. Wiktor niby zasugerował, że mam się nim nie przejmować i jechać do Pragi sama, na ten festiwal. A co z Hawajami? Sycylią? Nową Zelandią? Mam zostawiać męża samego w pustym domu i realizować się jako globtroterka? Samotnie albo z siostrą, córką, przyjaciółką? Nie tak to miało wyglądać. Z drugiej strony nie wyobrażam sobie, że miałabym z nim zostać i osiąść w drugim fotelu. A jedyne wycieczki robić do kuchni, po herbatę i biszkopty. Nie chcę powoli odliczać dni do śmierci, nie chcę ignorować serca, które wyrywa się do świata i ludzi. Więc co mam zrobić? Rozwieść się?

Ale przecież nadal kocham Wiktora, jest mężczyzną mojego życia i ojcem moich dzieci. Kogo mam winić, do kogo mieć pretensję, że po wielu wspólnych udanych latach rozminęły się nam oczekiwania i marzenia?

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również