Kultura

Felieton: Od apki do żenua. Z okazji 30-lecia TS przyglądamy się modnym słowom naszych czasów.

Felieton: Od apki do żenua. Z okazji 30-lecia TS przyglądamy się modnym słowom naszych czasów.
Fot. iStock

Ogłaszamy spis modnych słów z trzech dekad. Materiał badawczy? Poważny. To nasze Szlagiery Roku, które drukujemy w styczniu, niemal od początku istnienia TS. Obok zjawisk czy gadżetów wyróżniamy wzięte powiedzonka. I powstał solidny kawał - nie bójmy się słowa - historii kraju. I to tej ciekawszej, bo obyczajowo-kulturowo-prywatnej.

A jak APKA

Czyli aplikacja. W Szlagierach pojawia się zaledwie kilka lata temu. Ale kto wie, może kiedy za sto lat historycy będą wspominać naszą epokę, będzie to słowo najważniejsze. W początkach TS aplikacja oznacza jeszcze przyszytą ozdobę (w mojej podstawówce obowiązkowo siermiężny krokodyl na koszulce do w-f) albo wiąże się ze światem prawniczym (aplikacja radcowska, panie dziejku!). Dzisiaj pierwsze (a dla wielu jedyne) znaczenie to oprogramowanie, które ściąga się na smarfton, laptop czy tablet (no i masz: kolejne słowa, których 30 lat temu nie było w mainstreamie, chociaż pewnie siedziały już w głowie Steve'a Jobsa). Apki kosztują mało albo nic, a mogą pomóc w każdej dziedzinie życia -dbać o zdrowie, wybierać wina, rozwijać talenty artystyczne, uczyć języków, a nawet przybliżać Biblię. Ale też można przez nie wpaść w szpony hazardu czy (za mocno) wciągających gier. Jest ich tyle, że - jak postulowaliśmy na łamach - przydałaby się specjalna aplikacja do właściwego ich wybierania. Polacy, choć chętnie chłoną angielskie wyrazy (patrz hasło: Ł jak ŁAŁ), umieją też je sympatycznie spolszczyć. "Apka" brzmi wyjątkowo swojsko, chociaż… jakoś niepokojąco rymuje się z "pułapka". No, ale to już zależy, kto jaką apkę sobie ściągnie.


B jak BB

Czyli kremy do twarzy Beauty Balm. Odmładzanie i maskowanie w jednym. Szlagier językowy i urodowy roku 2012. Chwilę potem pojawiły się kremy CC, można więc liczyć, że na następny jubileusz doczekamy się ZZ. A jeśli firma polska, to może nawet ŹŹ i ŻŻ (oby tylko nie była to "żenująca żenada", patrz hasło: Ż jak ŻENUA). W kosmetologii przez te ćwierć wieku musiałyśmy przyswoić jeszcze więcej słów niż w informatyce. Od liposomów (któż je jeszcze pamięta?) po nanodyski (ktoż ich dziś nie używa - my lubimy te w kremach Yonelle). Rozszyfrować skróty SPA, SPF i SLDE (spokojnie, to Stowarzyszenie Lekarzy Dermatologów Estetycznych). Poznać nowe słówka - serum, botoks, endermologia i eksfoliacja i brzmiące jakoś tak archeologiczne: mezoterapia i mikrodermabrazja. Frencz na paznokciach,  balejaż na głowie. Wszystko przyszło z tzw. Zachodu, ale Polacy nie gęsi i też swoje… kacze dzioby mają. Tak Joanna Bojańczyk, jedna z komentatorek w Szlagierach 2012, nazywa ostrzyknięte usta, których faktycznie na salonach ostatnio sporo (określenie wymienne: "glonojad"). W kategorii urodowych wyrażeń pejoratywnych ostatnie lata wniosły też takie hity jak: tipsiara (amatorka sztucznych paznokci), solara (amatorka sztucznego słońca) i lansiara (amatorka nadmiaru środków mających zwrócić na nią uwagę). Za to zupełnie nie przyjęło się słowo "brond"- czyli połączenie w koloryzacji włosów brązu i blondu, na świecie i w końcu u nas nazywane "ombre".


C jak CO JA ROBIĘ TU?

Przeglądając Szlagiery dokonałam odkrycia: kiedyś w kategorii "Modne powiedzenie" podawano cytaty z piosenek! A więc -  sensacja! - w latach 90-tych gusty i język kształtowała nam kultura, a nie bełkocik z telewizyjnych show! Przykłady? W roku '97 nasza ówczesna komentatorka Henryka Bochniarz podaje jako modne zdanie: "Co ja robię tu", z piosenki Elektrycznych Gitar (zespół jest w zasadzie naszym rówieśnikiem - pozdrawiamy!), z komentarzem, że rzecz jest często podśpiewywana na naradach. Magda Umer i Janusz Józefowicz za najlepsze hasło uznają "Chłopaki nie płaczą" - też z piosenki, tym razem T. Love (płyta o tym tytule była hitem roku, film powstał dopiero trzy lata później). A Piotr Najsztub lansuje slogan "Wszystko się może zdarzyć" (piosenka i album Varius Manx z Anitą Lipnicką), dodając, że to wygodne tłumaczenie w wielu życiowych sytuacjach. Krzysztof Hołowczyc w tym samym roku wskazuje hasło: "Bo do tanga trzeba dwojga" z repertuaru Budki Suflera. Dziś próżno szukać cytatów z piosenek, które byłyby znane i uznane przez całe społeczeństwo. Chyba, że budować poczucie jedności narodowej na "tym, co mama w genach dała", "ona tu jest i tańczy dla mnie" oraz "senkju wery macz". Coż, na tym tle nawet dawniej obśmiewane "widziałam orła cień" wydaje się ambrozją. I choć sprawne teksty piszą dziś Brodka, Koteluk czy Podsiadło, to na skutek - uwaga, trudne wyrażenie - segmentacji gustów, już nie mają takiej siły rażenia.

J jak JAKBY

Już w roku '93 komentujący dla nas dziennikarz Marek Przybylik (któremu nie śniło się jeszcze "Szkło kontaktowe"), w kategorii "modne wyrażenie" podaje ciąg wyrazowy: absolutnie jakby ekscytujące. Oczywiście z przekąsem. Przekąs okazuje się jednak za słaby, bo cztery lata później słowo "jakby" nadal tkwi w naszych Szlagierach. Tym razem piętnuje je prof. Jan Miodek, zestawiając z takimi obrzydlistwami jak "dzień dzisiejszy" czy "dokładnie". Przez kolejne lata wszystkie haniebne wyrażenia są u nas wykpiwane. W 2000 grzmi nawet Michał Żebrowski, a w 2006 - Kazimiera Szczuka, odnotowując jeszcze kolejne wyrazy będące językową watą: "generalnie" i "de facto". Niestety, cała ta miła gromadka ma się świetnie do dziś.  Nic nie znaczą, nic nie wnoszą, ale są. Także tak.


K JAK KLIMAT (TAKI MAMY)

W roku 2005 zaproszona przez nas do grona komentatorów Hanna Gronkiewicz-Waltz (wtedy u progu pierwszej z licznych kadencji) zwraca uwagę na popularność słowa "klimaty". "Nadużywane, lecz bardzo sympatyczne. Mogą być kulinarne, mazurskie, jazzowe, nostalgiczne, biesiadne" - wylicza. Faktycznie, wyrażenie ma wtedy swoje pięć minut i awansuje nawet do nazw restauracji i salonów fryzjerskich (konkurować może z nim tylko słowo "fabryka"). Kolejny bum  - dopiero dziewięć lat później.  "Sory, mamy taki klimat" Elżbiety Bieńkowskiej (wówczas minister infrastruktury i rozwoju) zostaje kolejnym "skrzydlatym słowem" czy też  - ujmując rzecz bardziej nowocześnie - popularnym internetowym memem. A propos polityki: analizując szlagiery z kolejnych lat można się zdziwić, jak duży wpływ miała ona na nasz język. W 2004 roku Gosia Baczyńska (!) za modne słowo uznaje "komisja śledcza", a Monika Olejnik i Kamil Durczok wspominają "wziątkę" (copyright Zbigniew Siemiątkowski). Nasi goście zauważają też pojawienie się "wykształciuchów" (typuje Stefan Niesiołowski w 2006) i lemingów. Ponad dwudziestoletni staż ma słowo "oszołomy", zgłoszone w pierwszych Szlagierach przez… aktorkę Zofię Kucównę.


K jak KOPYTKO

Kilkanaście lat temu cała Polska wiedziała, o co chodzi. Słowo "kopytko" z abstrakcyjnej reklamy kabaretu Mumio dla Plusa wyławia ówczesny gość Szlagierów Tomasz Sianecki. Trzeba zresztą przyznać, że slogany reklamowe, zwłaszcza w pierwszych latach nowego ustroju, gładko wchodzą do języka potocznego. Sam profesor Miodek chwali w TS nośność i energię hasła "No to Frugo". Wcześniej pisarka Manuela Gretkowska przytacza słynne "Janie, Dębica!" z reklamy opon, Kora wspomina "Czas na EB", a Zofia Kuratowska - "Cocolino". Wszystko to językowe hity roku '95! W zbiorowej wyobraźni funkcjonuje też wtedy Mentos - "dy freszmejker", ze złamanym obcasem, a także tik tak "tylko dwie kalorie" i brzmiące jak wyrok zdanie "Przykro mi Kasiu, masz dwa ubytki" wygłaszane w reklamie pasty do zębów przez Tomasza "Stasia" Mędrzaka przebranego za dentystę. Nie wspominając o klasykach gatunku, jak "odrobina luksusu" i "pewna taka nieśmiałość" (typ w kategorii "Powiedzenie roku 1994" zgłoszony na naszych łamach przez… Danutę Waniek). Dziś, ponieważ, reklam jest dużo więcej niż kiedyś, nie robią na nas takiego wrażenia. Wlatują jednym uchem, wylatują drugim. Chociaż, zaraz… Czy cała Polska nie śpiewała swego czasu w Święta "Włączamy niskie ceny"?


Ł jak ŁAŁ!

Czyli polisz nasz inglisz codzienny. Największe językowe osiągnięcie 30-lecia. Jeśliby się postarać, większość życiowych sytuacji można określić jednym z dwóch słów: "ups" albo "łał". Chociaż są to - jak ujęła w naszych szlagierach z roku 2000 dziennikarka Ewa Drzyzga -  "bezmyślne kalki, które demaskują lingwistyczne nuworyszostwo mówiącego". Ale to "nuworyszostwo" zaczyna się znacznie wcześniej. Już w pierwszych Szlagierach ('93) profesor Aleksander Krawczuk zauważa sarkastycznie: "dawna mordownia GS to teraz Chicken Paradise". Parę lat później pytana o modne słowa Kayah wymienia jednym tchem: didżej, diler, deal. Olga Tokarczuk narzeka, że zamiast "yyyy" mówimy z angielska "aaa", a profesor Miodek skarży się, że w anglofilskim zapale posuwamy się do wymowy: tajtanik, kompiuter, Dejwid i kajwaj (chodzi o owoc kiwi - też z początku nie wiedzieliśmy!). Zauważa też, że największy kicz to okrzyki typu "łoł" towarzyszące oklaskom. "Nazywam takie odgłosy "hełkaniem" - zwierza nam się wtedy profesor. Wraz z angielskim wchodzą też do Szlagierów rozmaite "-ingi". Pilingi, leasingi, stringi i brafittingi. W '99 Nina Terentiew stwierdza filozoficznie: "Monitoring to za mało, jest już controlling". A rok później Olga Lipińska  jako najmodniejsze słowo podaje "tajming" (w parze z "wygenerować"). Do dziś wygenerowanie odpowiedniego tajmingu jest dla wielu z nas życiowym kłopotem numer jeden. Taki lajf!
Dziś dalej "anglezujemy". Świadczy o tym m.in. nowomowa z maili, które przychodzą do redakcji. A to ktoś nas organizuje "event launchujący", a to ktoś pisze, że będzie "requestował" o wywiad z artystą (Szlagiery 2012). Wreszcie zapraszają nas na "degustację szampana połączoną ze specjalnym foodpairingiem" i człowiek nie wie, co go tam spotka (czy przypadkiem nie będą nastawać na cnotę?). Oddajmy sprawiedliwość, że sympatycznie spolszczyła się nam słitfocia, aterki czy biforki (te ostatnie do Szlagierów wyławia artystka Novika w roku 2000 - rety, to już tyle lat biforkujemy?). Miłe jest też "lajkowanie" czyli klikanie w ikonkę "Lubię to" na facebooku (zwanym fejsem lub fejsiuniem). Trzeba jednak przyznać, że słowo to w nowym świetle stawia Lajkonika (ikoniczny, bo ma tyle lajków?). Przeciwieństwem lajkowania jest hejtowanie. Mamy wrażenie, że znowu coś jakby z koniem ("Hetta, wio!") Odnotujmy też, że pewne słowa nie zrobiły kariery. W '98 Henryka Bochniarz zgłasza "wysłać emalię". Przepadło, wciąż mówimy "wysłać maila". W 2000 roku Michał Żebrowski podaje: "spałerować się". Że co? Kilkanaście lat temu projektant Dawid Woliński odnotowuje: "Karierę robi powiedzenie "wycziluj". Coż, ta kariera już się skończyła. A Agata Passent odnotowuje wyrażenie "w taczecie". Nie no, nie. Wszyscy wolą mówić "w taczu" (czyli "in touch" - czyli w kontakcie).


M jak MODOWY

Słowo-horror zdaniem Naczelnego TS, wielu językoznawców i naszej komentatorki mody Joanny Bojańczyk, która w Szlagierach zastrzega się "Ode mnie tego nie usłyszycie".  Niestety, blogerzy modowi nie chcą nazywać się inaczej. A ponieważ ich poczet jest dziś bardziej znany niż poczet królów polskich, to słowo staje się coraz bardziej popularne. Profesorowie - m.in. Miodek i Pawelec - uznali ostatnio, że reguły słowotwórstwa ewentualnie pozwalają na taką formę. Ale my w TS staramy się jej unikać, dopóki nie pojawi się w słowniku języka polskiego. Walka trwa. Na tym polu semantycznym warto też odnotować "faszionistkę". W prasie zachodniej o "fashionistas" pisze się od lat, u nas słowo przebija się z trudem. Chyba dźwięki "fasz" i "ystka" nas jakoś historycznie odstręczają. Może zatem - na wzór pogodynki - warto wprowadzić modynkę? Za to zupełnie nie chce też się przyjąć "tydzień mody". Wolimy jeździć na  "faszionłiki". Chętnie do Paryża, częściej do Łodzi. Jeśli w ogóle.


N jak NARA

Czyli rzecz o skrótowości języka. Zjawisko da się jednak łatwo wytłumaczyć… Otóż w przyrodzie musi być równowaga. Ponieważ doszło wiele nowych słów, stare musiały się odchudzić. Wspomniana akapit wyżej Gosia Baczyńska wyznaje w Szlagierach sprzed kilkunastu lat, że nie lubi "nara, do zo i w porzo". Ale fenomen zaczyna się znacznie wcześniej. W '93 zaproszona przez nas malarka Alicja Wahl zauważa pojawienie się niepokojącego "siema". Ha! Uważny czytelnik na pewno połączy to z faktem, że wtedy właśnie wtedy odbywa się I finał WOŚP Jerzego Owsiaka. Dziś w ramach ekonomizacji języka wołamy "siemka, narka" i wysyłamy "esa". A w tym esie piszemy "pozdr". I jest spoks. ("Spoczko"-  jest już obciachowe, poziom podobny jak  "papatki"). A używanie całych wyrazów staje się powoli eleganckim snobizmem.


O jak OGARNĄĆ (I INNE SWOJSKIE SŁOWA)

Ogarnąć temat, siebie, dzieciaki, organizację konferencji, mieszkanie, wymianę opon. Jako modne słówko typuje je Zuza Ziomecka w szlagierach 2004. Ma wyczucie - rzecz nie zestarzała się do dziś. A przecież nie jest wzięta z angielskiego! W tej samej kategorii wyrazów z nadwiślańskim rodowodem wymieńmy: "obczaić" (zgłasza Małgorzata Kościelniak w 2006) i "ziomala" (Conrado Moreno, 2004). Pozostając w kręgu słów polskich: nowego znaczenia nabrała komórka (oczywiste, choć jeszcze w Szlagierach'96 mówimy o niej GSM), a także  - i to jest znacznie bardziej ekscytujące - słowo "zbliżenie". Kiedyś wiązało się z pożyciem płciowym. Dziś - z zakupami, które zresztą dla wielu osób są równie, a może nawet bardziej pociągające niż seks. "Zbliżeniowo?" - pyta sprzedawczyni na widok naszej karty kredytowej. "Zbliżeniowo" - odpowiadamy porozumiewawczo. I pik! W siłę urósł też wyraz "projekt". W roku 2012 Sylwia Chutnik w kategorii "modne" podaje zdanie: "Nad jakim projektem teraz pracujesz?" I przyznaje, że sama nadużywa "tego związku wyrazowego określającego dokładnie (ah, znowu ta słowna wata - red.) wszystko. Projekt sprzątania domu, pisania książki i odprowadzenie dziecka do szkoły". I te wszystkie projekty trzeba jakoś ogarnąć!


P jak PREMIERA

Niegdyś uroczysta w teatrze, dziś - jeszcze bardziej uroczysta - w centrum handlowym. Kiedyś premiera spektaklu, dziś - serka, maszynki do golenia, kostki do toalet. Kiedyś była wydarzeniem towarzyskim, dziś - eventem i lansem. Już jakiś czas temu Kazimiera Szczuka w naszych szlagierach pochyla się nad upadkiem słowa "premiera". No cóż, teraz nie jest lepiej. To znaczy w pewnym sensie jest lepiej, bo na takiej premierze z reguły pojawia się sam… ambasador. Ale nie z korpusu dyplomatycznego, tylko z korpusu celebryckiego. Ale i tak najważniejsza na premierze jest ścianka. Ścianka dzieli ludzi - czyli w sumie zgodnie ze swoją pierwotną funkcją. Tyle, że tu dzieli na celebów (zwanych gwiazdami, gębami lub jeszcze gorzej) i na "niktosiów". Osobniki z pierwszej grupy to: uczestnicy talent show, pogodynki, tzw. plankton serialowy, blogerzy modowi (patrz: MODOWY) i - ostatnio -  żony piłkarzy. Dozwolone jest łączenie wyżej wymienionych funkcji. Uwaga, pozowanie na ściance to cała sztuka. Starego wyjadacza poznasz po tym, że bierze się pod boczek i lekko wysuwa do przodu  nogę. A tzw. luzacy wystawiają palce w rozmaitych konfiguracjach. Na ściankę wypożycza się ubrania, buty i torebki. Nie po to, żeby osoba ładnie wyglądała, tylko po to, żeby firma wypożyczająca mogła się tym nazajutrz pochwalić (na fb albo na insta). Przy okazji: ostatnio dostaliśmy frapującego maila z pewnej wytwórni płytowej. "Miło mi poinformować, że najnowszy album w dniu premiery fizycznej okrył się platyną". Wnioskujemy z tego, że premiera może też być niefizyczna. No, ale nie bez kozery już w roku 2000 odnotowywaliśmy w Szlagierach, że świat staje się coraz bardziej wirtualny.


S jak SEXY

Ale nie w znaczeniu erotycznym. Tylko, że coś jest fajne, atrakcyjne, ciekawe. Jak słusznie zauważa w 2007 Katarzyna Herman: "sexy może być wszystko". Pamiętam - my też w tej epoce dyskutujemy na kolegiach redakcyjnych, czy dany temat jest sexy czy nie (może chodzić nawet o żylaki, ważne czy da się o tym ciekawie, ponętnie, czyli właśnie sexy - napisać). Lingwiści zbadali, że najwięcej nowych wyrażeń powstaje dla opisania emocji - dobrych albo złych. O reakcjach na złe piszemy w innym miejscu (patrz Ż jak ŻENUA), a teraz te dobre, a nawet najlepsze -  w minionym 25-leciu.
Manuela Gretkowska w '93: cool!
Krzysztof Skowroński w '96: ale jazda! Joanna Klimas: total!
Maryla Rodowicz w '97: super, czad, odlot!.
Agnieszka Glińska w 2002: wypas!
Marzena Rogalska w 2006: na bogato! (w przeciwieństwie do: "po taniości").
Ktoś tam w 2007  "jazzy" (szybko przepadło)
Do tego jeszcze: grubo, na maksa, mega. Od lat jest w narodzie przyzwolenie na miksowanie wyżej wymienionych. Efekt: megawypas, total odlot, jazda na maksa.


T jak TRENDY

Czyli witamy w świecie słów wyświechtanych. W 2006 Mikołaj Komar zrzędzi nam w Szlagierach, że słowo "trendy" jest powtarzane zbyt wiele razy. A Robert Gonera dodaje "najpierw były tylko w modzie, a teraz są wszędzie: w gazecie, w polityce, w sztuce, w socjologii. Nie ma przed nimi ucieczki, bo trendem jest również bycie nietrendy". Pociesza nas kilka lat później Joanna Bojańczyk mówiąc, że najbardziej trendy jest multitrend. Czyli wszystko można.
Drugim słowem, które przez te 25 lat się mocno wyświechtało jest "kultowy". Już piętnaście lat temu na jego nadobecność narzeka Anda Rottenberg, a Ilona Łepkowska podsumowuje: "dziś określa się nim nawet restauracje - dewaluuje się więc i powszednieje." O to, to! Do słów zużytych wrzucamy też trendsettera do spółki z hipsterem. Już nam się nie chce o nich gadać. No, może słówko. Kupiłam niedawno w taniej książce "185 sposobów, jak być na czasie". Z 2010 roku. Tam jeszcze stoi tak: "hipster - przedstawiciel subkultury miejskiej w Stanach, związanej z fascynacją kulturą murzyńską, egzotycznymi religiami i jazzem". Ha! U nas hipster 2011-2012 fascynował się Ipadem, latte w Charlotte i rowerem holenderskim. Ale to już historia. Dziś być hipsterem  -  obciach. Lepiej być normcorem. Czyli hardkorowo normalnym.  Taki multitrend.


Z jak ZARĄBIŚCIE

Przyznajemy od razu: brzmiące jakoś tak z sarmacka (lub drwalska) słowo pełni tu rolę zasłony dymnej dla innego, które też zaczyna się na "za" i kończy na "biście". Dziwnym trafem ten wulgaryzm bez wdzięku stał się jednym z najczęściej używanych w ostatnim ćwierćwieczu. Co ciekawe, proweniencja jest rosyjska i jest to jedyny udany przykład rusyfikacji już po tym, jak obowiązkowy język Puszkina wycofano z naszych szkół. Niemalże co roku ktoś z naszych szlagierowych komentatorów odnotowuje nadużycie. Pod koniec XX wieku, Grażyna Wolszczak obserwuje: "matki krzyczą na dzieci, po czym za miesiąc już mówią tak same". Jednak nie wszyscy są zniesmaczeni - już 20 lat temu Kayah mówi nam: "dla konserw i ciotek-klotek mam alternatywę: zajefajne". W czasach nam bliższych mandat na szerokie stosowanie dają słowu Kuba, Czesław, Agnieszka, Maja - jakoś tak się składa, że sami jurorzy z telewizyjnych talent show. Widać tam są teraz najbardziej za - piiiii - biste "wykony" (kolejny wyraz-potworek z tych programów, u nas uznany za modne słowo 2012 przez Agatę Passent).  Na usprawiedliwienie można dodać, że zdaniem językoznawców coraz więcej osób odrywa to słowo od jego wulgarnego znaczenia. Cóż, jak mówi prof. Miodek: "Potocyzacja zachowań komunikacyjnych powoduje, że przeciętny Polak grzeszy coraz częściej brakiem wyczucia stylistycznego".


Ż jak ŻENUA

"Najgorsze jest jednak "żenua" dla określenia czegoś w złym guście" biada projektant Dawid Woliński w Szlagierach 2004. Żena, żenada, a ostatnio żenuaria do dziś trzymają się mocno. Ale wracają też wyrazy oldschoolowe. Tak jak "kwas" - modne słowo '94, wyłowione naonczas przez Janusza Józefowicza. Wzrusza zgłoszone w 2002 r. przez samego Kazika "Proszę cię…", wraz z instrukcją obsługi: "Jak ktoś przeszkadza i gada od rzeczy, przerywa mu się mówiąc 'proszę cię', akcent powinien być prześmiewczo- błagalny" - uczy na naszych łamach Kazik. (Z obserwacji wynika, że wymiennikiem tego wyrażenia jest "no, błagam").
W tej kategorii należy wymienić też modne jakieś siedem lat temu słowo: masakra (spopularyzowane przez sztukę i potem film "Testosteron") oraz równie modne ciut później: porażka (np. w zdaniu "Kac Wawa to totalna porażka"). W międzyczasie pojawia się jeszcze: "słabe" ("ale to słabe"…) i  "żal" (a jeszcze lepiej:"żal.pl").
Z okazji jubileuszu życzymy jednak, żeby nacechowane negatywnie wyrazy nie były nam w przyszłości jakoś specjalnie potrzebne.

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również