Społeczeństwo

"Po rozwodzie brat oczekiwał ode mnie bezwzględnej lojalności. Czy gram nie fair pocieszając jego opuszczoną żonę?"

"Po rozwodzie brat oczekiwał ode mnie bezwzględnej lojalności. Czy gram nie fair pocieszając jego opuszczoną żonę?"
Fot. Istock

On i ona rozwodzą się, rodzina i przyjaciele muszą odnaleźć się w nowej sytuacji. Przyglądać się biernie? Mediować? A może wspierać, ale kogo, jeśli dotąd byli blisko z obojgiem? Czy rodzinne więzi zobowiązują, nawet gdy racja jest po drugiej stronie? Rozwód, z pozoru sprawa dwojga ludzi, angażuje emocje całego otoczenia, jest sprawdzianem lojalności i empatii. Doświadczyła tego bohaterka artykułu.

Między młotem i kowadłem

 

Beata, 46 lat: „Rozwodzimy się, wiesz...” – powiedział brat i spojrzał mi w oczy. Do dziś zadaję sobie pytanie, jak bym zareagowała, gdybym nie była uprzedzona przez bratową. Wygadała się miesiąc wcześniej. Wypłakała, wykrzyczała. Pierwszy raz rozmawiałyśmy w ten sposób. O jej samotności w związku, chłodzie, wypaleniu. I o zdradzie. Byłam wstrząśnięta.

 

To pierwszy rozwód w naszej rodzinie, w rodzinie Laury też. Po słowach brata powiedziałam spokojnie: „Skoro tak postanowiliście, rozumiem. Jeśli mogę jakoś pomóc – mówcie”. Jego mina uświadomiła mi, że użyłam złej formy. Chyba chciał usłyszeć: „mów”, w liczbie pojedynczej. Spodziewał się bezwzględnej lojalności.

 

Oboje z tygodnia na tydzień wyglądali gorzej. Brat chudł, twarz bratowej stawała się szarą maską. Laura potrzebowała rozmów ze mną. „Czy on powiedział to swojej mamie? Jak zareagowała? Mówił coś o tamtej kobiecie?” Szukała informacji, bo nagle ziemia jakby usunęła jej się spod nóg. Gdy Laura złożyła pozew o rozwód, brat – jak nożem – uciął z nią kontakt. Ale nie z córką.

 

Wika miała dziewięć lat. Moja chrześniaczka, zdolna tenisistka, przyjaciółka moich bliźniąt. Gdy pierwszy raz przyjechała do naszego domu tylko z ojcem, była jak przestraszony kot. Chciałam ją przytulić, ale brat przyjął strategię: nie rozczulamy się nad nią, przecież nikt nie umarł, to tylko nowy układ.

 

„Jak on się zachowuje, gdy są u was? Mówi coś przy córce o mnie, a może o tamtej?” – dopytywała znów Laura. Uspokajałam ją: czuwam, staram się, żeby Wika jak najmniej się stresowała. „Dziękuję, super, że jesteś”, słyszałam w odpowiedzi. Jakie znaczenie miała kobieca solidarność? Dla mnie duże. Umiałam sobie wyobrazić, co czuje bratowa – zdradzona, zostawiona z dzieckiem, którego świat się zawalił.

 

Próbowałam wejść w jej skórę. Gdyby mężczyzna, którego kochałam choćby najtrudniejszą miłością, odszedł do innej, wyłabym z bólu. „Chciałam ratować nasze małżeństwo, jemu już nie zależało” – wyznała, płacząc. Było mi jej żal i byłam zła na Patryka. A on stawał się przy mnie przygnębiony, nieobecny.

 

Przypomniałam sobie nas z dzieciństwa. Ja, starsza siostra odbierająca go z przedszkola, on roześmiany urwis. Coś mną szarpnęło. Przecież to brat, muszę być przy nim. Czy jestem nielojalna, pocieszając jego opuszczoną żonę? „Skoro się z nią spotykasz, powiedz, żeby oddała mi psa”, usłyszałam od Patryka kilka dni przed ich rozwodem. Zapytałam, czy sam nie może tego załatwić, zaprzeczył.

 

Stwierdził, że Laura bije poniżej pasa – podwyższyła żądaną kwotę alimentów, psuje mu reputację, a przecież wie, że on, lekarz, musi dbać o opinię. Te momenty były treningiem przygryzania języka, bo korciło mnie, by Patryka sprowadzić na ziemię: niby dlaczego ona ma grać fair, skoro sama została ograna tak nieprzyzwoicie? W imię czego wymagasz od niej przyzwoitości? Ale przecież nie mogłam rzucić czegoś takiego w twarz bratu.

 

Zapytałam Laurę o psa – Patryk od lat z nim biegał, byli do siebie przywiązani. „Niech sobie kupi nowego, Rolf zostaje ze mną. To niech on mi odda całego Gombrowicza i włoski fotel, ja za niego zapłaciłam. Powiedz mu, bo chyba nie odsłuchuje moich wiadomości”.

 

Ton głosu Laury włączył mi sygnał ostrzegawczy. Dlaczego mam być pośrednikiem w ich targach? Czy mają prawo tego ode mnie wymagać? Stałam się ostrożniejsza. Jednak gdy widziałam Laurę rozbitą i smutną, mówiłam: rozwiodłaś się z moim bratem, ale nie z nami. „Dlaczego wasza mama nie odbiera moich telefonów?” – zapytała pewnego dnia Laura. Znów więc przyjęłam rolę pośrednika. „Dlaczego jej to robisz? – zapytałam matkę. – A o czym mam z nią rozmawiać? Czy w ogóle można wierzyć temu, co mówi? Może było inaczej? Może to jej wina?” – mama spojrzała szklanymi oczami.

 

Nie znalazłam w nich przekonania, raczej chęć ucieczki od problemu. Matka zawsze staje w obronie dziecka, wiem. A co z obiektywną prawdą? „Ty ją znasz? Widzę, że wolisz wierzyć tej kobiecie niż bratu”, zaatakowała w końcu mama. Zrozumiałam: ma mi za złe, że chciałam pomóc obu stronom. „Wychodzi na to, że się nie da – westchnął mój mąż. – Chcesz dobrze, a obrywasz od wszystkich”.

 

Byłam załamana. W wojnie brata z bratową nikt nie przejmował się moimi uczuciami. Dnia rozwodu bałam się prawie tak samo jak oni. Z góry zastrzegłam, że nie wezmę udziału w rozprawie. Patryk to uszanował, Laura nie kryła zdziwienia. Liczyła, że będę jej świadkiem? „Wszystko ci opowiedziałam, wiesz, jak było. Poza tym jesteś bardziej opanowana niż ja, mnie pewnie zjedzą nerwy” – powiedziała.

 

Nie zapytała, czy dałabym radę mówić w sądzie rzeczy, które mogłyby zaszkodzić bratu. Poczułam się wykorzystywana. „Na rzecz Patryka też nie będziesz zeznawać?” – mama miała minę poważną, wręcz srogą. Odpowiedziałam, że on tego nie oczekuje. Zresztą musiałabym mówić rzeczy dla niego niewygodne. Może lepiej milczeć? Rozmowa znów skończyła się kłótnią, padły bolesne słowa. Po powrocie do domu rozpłakałam się. „Musisz się z tego wycofać. Nie możesz się tak angażować” – przekonywał mąż. Ale przecież to moja rodzina, najbliżsi. „Ona już nie jest twoją rodziną, możesz odmówić” – orzekł mój brat, gdy przed Bożym Narodzeniem dostałam od Laury zaproszenie na świąteczny obiad.

 

Byli już po rozwodzie. Czułam, że ucieszyłby się, gdybym nie poszła. „Mamo, zrobiłam ciotce szalik na drutach, masz papier do pakowania prezentów?” – przybiegła do mnie córka. Olśniło mnie: dla moich dzieci Laura pozostaje ciotką, jest mamą Wiki, z którą się kolegują. Nie mogę wyrwać jej z ich świata. Przyjęliśmy zaproszenie. Mama się obraziła, mama eksbratowej zadzwoniła dzień później: „Dziękuję, dzięki wam Laura nie czuje się odrzucona”. Czułam w ustach słodko-gorzki smak. 

 

„Wiem, że za mną nie przepadasz, ale może zgodzisz się wypić ze mną kawę?” – nowa partnerka brata przysłała SMS kilka dni po tym, jak Patryk przedstawił ją oficjalnie. „Fajna, ma ekstrawłosy” – uznał mój syn. Rzeczywiście, Karolina ma ognistorude loki. Poruszyło mnie wstępne zdanie – przecież nigdy nie powiedziałam, że za nią nie przepadam. Owszem, nie dążyłam do poznania Karoliny, potrzebowałam czasu, by oswoić zmiany. Inna kobieta u boku brata to dla mnie coś trudnego do akceptacji.

 

Mama „kupiła” ją szybko, ja nie mogłam pozbyć się myśli, że z jej powodu Patryk rozstał się z Laurą. Czy to było uprzedzenie? Czy powinnam być bardziej otwarta? Nie wiem. Czy możliwe, że to małżeństwo i tak było skazane na rozpad, jak przekonywała przyjaciółka? Nie wiem. Czy mogłabym polubić kobietę, z którą spotkanie wcale nie okazało się katorgą? Pytania mnożyły się i wirowały w mojej głowie. „Masz dwa wyjścia. Albo się uśmiechniesz do tej sytuacji, albo będziesz boksować się ze wszystkimi, choć chcesz dobrze” – orzekł mąż.

 

Uśmiechnąć się? Co by to oznaczało? Wieczorem rozesłałam tę samą wiadomość do Laury, Patryka, mamy i Karoliny. W uproszczeniu: zaczynam nowy rozdział, zakopmy pretensje i żale. Zapytałam siebie: „Czy wszystko robiłam w zgodzie z własnym sumieniem?”. Nie miałam wątpliwości. I choć wiem, że idealnego rozwiązania tej sytuacji nie ma, poczułam ulgę.

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również