Budzisz się koło niego codziennie. Setki razy mijacie się w drzwiach. On mówi, że trzeba kupić kawę, ty, że warto odmalować mieszkanie. To najbliższy ci człowiek, ale... czy wiesz, o czym marzy, czego się boi, co chciałby w życiu zmienić? I czy on umiałby odpowiedzieć na takie pytania dotyczące ciebie? W związku warto pielęgnować uważność, by być razem, nie tylko obok siebie – mówi dr Jolanta Berezowska, psychoterapeutka prowadząca warsztaty uważności dla par. Co to oznacza w praktyce?
Jest powiedzenie: miłość nie polega na tym, by cały czas trzymać się za ręce, tylko by patrzeć w tym samym kierunku. Zgadza się pani?
Zgadzam się z pierwszą częścią. Dorośli ludzie, nawet mocno zakochani, nie muszą się cały czas trzymać za ręce. A czy ciągle muszą patrzeć w tym samym kierunku? Mam wątpliwości. Moi rodzice nie zawsze patrzyli w tę samą stronę. Ojciec był zapalonym ogrodnikiem. Rodzice spotykali się głównie w weekendy, bo on w tygodniu godziny po pracy poświęcał działce. Mamy ogrodnictwo nie interesowało, ale kupowała tacie nasiona i gotowała potrawy z hodowanych przez niego marchewek i dyń. Zmierzali w tę samą stronę, choć każdy patrzył tam, gdzie chciał. Dla rodziców wspólnym kierunkiem była szczęśliwa rodzina. Akceptowali swoje odmienne światy, a jednak umieli też być uważni na siebie. To spajało relację.
Znam kobiety, które rozstały się z partnerami po latach wspólnego życia. Słyszałam od nich: „Uświadomiłam sobie, że budzę się koło obcego człowieka”.
Takie wytłumaczenie to iluzja.
W życiu nie jest tak, że ludzie „nagle” orientują się: „w ogóle do siebie nie pasujemy i nigdzie nam nie po drodze”. Zazwyczaj coś uwiera latami, tylko to lekceważymy. Łudzimy się, że jeśli przeczekamy, problem sam się rozwiąże. A bagatelizowane problemy narastają.
W gabinecie odkrywam z wieloma parami, że rzecz, która ich nęka, sięga początku ich relacji. Terapeuci mówią, że dobre pary to te, które przed ślubem spojrzały na siebie przez okulary, które wyostrzają wzrok. Mogli powiedzieć „tak”, świadomi wad drugiej strony. I dopiero potem zdecydować, że „to najlepsza osoba dla mnie, mimo że nie jest doskonała”.
Nawet w długoletnim związku można podsycać i ugruntowywać fascynację?
To możliwe, choć wymaga wysiłku. Jednak w większości związków kolejność jest odwrotna. Ludzie najpierw się sobą zachwycają, wszystko interpretują na korzyść, bagatelizują zgrzyty i rozczarowania. A dopiero gdy są ze sobą dłużej, dociera do nich, że różne sprawy jednak im przeszkadzają. Paradoks, bo często irytują cechy, którymi zachwycali się na wstępie!
Pracowałam z kobietą, która zakochała się w aktywnym, wysportowanym mężczyźnie. Wspinał się w Tatrach, biegał, robił świetne zdjęcia. Te pasje były dla niego wszystkim. Jej to imponowało. Potem urodziło im się dziecko. On dalej biegał po górach, a ona miała o to pretensje.
Dlatego nie wierzę w opowieści „nagle się zorientowałam, że on…”. Bardziej prawdopodobne jest, że robił to zawsze, tylko ona nie była uważna ani na niego, ani na swoje potrzeby.
Mało kto tak perspektywicznie analizuje dopasowanie w związku.
Dochodzimy do sedna problemu, czyli uważności, której uczę pary na moich warsztatach. Dzięki niej możemy uniknąć wielu problemów, a inne rozwiązać. Zaczynam od uświadomienia, że uważności w związku nie da się osiągnąć bez bycia uważnym na siebie. To oznacza zadawanie sobie pytań: czego potrzebuję? Jakie życie będzie dla mnie dobre? W jaki model związku chcę zainwestować? Czy mam szansę zrealizować moją wizję z tym mężczyzną? Uważność w relacji partnerskiej to też sztuka akceptacji różnic, wad i deficytów partnera.
Gdy para przychodzi do mnie na terapię, zaczyna od wyliczanek: „bo on…”, „bo ona…”. A ja proszę: „Wiemy, co robi źle to drugie. Powiedzcie teraz, czym każde z was wyzwala to niechciane zachowanie? I jak na nie odpowiada? Opowiedz nie o partnerze, tylko o sobie: co wnosisz dobrego, ale i trudnego do relacji?”.
Wtedy zaczyna się praca terapeutyczna: pomaga stać się świadomym swoich zachowań i własnego wpływu na drugą osobę. Zaakceptować – taki/taka jestem.
Mnie trudno byłoby zaakceptować siebie taką, jaka bywam wobec partnera, opryskliwa, czepialska. Przed naszą rozmową tak o sobie nie myślałam. Teraz to dostrzegłam.
To postęp. Praca nad uważnością polega na tym, że przyglądam się temu, co ja robię, jaka ja jestem. Nie partner! Nie wypieram, nie racjonalizuję: „Oj, może czasem się czepiam, ale to przez niego!”. Poznając siebie, dostrzegamy mechanizmy, które nawykowo „odpalamy” w relacji. Wtedy możemy zacząć je korygować. Jeśli obie strony stać na otwartość, efekty są dobre. Może nim kolejny raz „się przyczepimy”, odkryjemy, co wyzwala „czepialstwo”. Warto zapytać: w jakiej sytuacji się wściekam? Gdy partner bagatelizuje moją prośbę i czuję się zlekceważona? Czy kiedy wraca z biura i unika kontaktu, a ja czuję się odrzucona? Wnioski można przedstawić drugiej osobie, zastanowić się, w jaką gramy grę. Często po takim ćwiczeniu partnerzy inaczej ze sobą rozmawiają. Ona, zamiast krzyczeć, mówi: „Kiedy wracasz i chcesz pomilczeć, bo miałeś ciężki dzień, powiedz. Inaczej mam wrażenie, że karzesz mnie ciszą, i ze złości zaczynam się czepiać”. On odpowiada: „OK, nie wiedziałem, że tak odbierasz moje milczenie. Teraz rozumiem”.
Całość w nowym numerze Twojego Stylu.