Zaczynasz nowy etap w swoim życiu? Zmień uczesanie, będzie ci łatwiej podjąć nowe wyzwania. O tym, dlaczego niektóre z nas kurczowo trzymają się jednej fryzury, a inne ciągle ją zmieniają opowiada psycholog Jagna Ambroziak z Warszawskiego Ośrodka Psychoterapii i Psychiatrii.
Zmieniamy włosy, bo zmieniają się trendy czy sprawa jest głębsza?
Jagna Ambroziak: Fryzurę widać natychmiast. Decyduje o tym, jak wygląda twarz, oczy. To nasz „zderzak” z rzeczywistością. Dlatego rewolucje na głowie świadczą raczej o potrzebie zmiany w życiu i o samopoczuciu, a nie o wpływie trendów.
Rzeczywiście, gdy nie czułam się dobrze, zawsze miałam obiekcje do swoich włosów. Na przykład wydawało mi się, że mi opadły, nie układają się, są smutne. Nierzadko w takich właśnie momentach zmieniałam fryzurę. Ale przecież to nie likwidowało moich kłopotów.
Gdyby się pani łudziła, że zabieg fryzjerski będzie miał decydujący wpływ na pani los, byłaby to niepokojąca iluzja. Pani raczej podjęła próbę oderwania się od tej wersji siebie, jaką zna. Ułożonej w schemat: „Zawsze sprzątam w sobotę, na śniadanie zjadam jajko i od lat mam długie włosy. Duszę się w tym, ale nie stać mnie na podjęcie ryzyka”. Ścięcie włosów albo inna mocna zmiana na głowie pozwala sprawdzić, jak to jest zrobić coś radykalnego, ale jednak życiowo bezpiecznego. W trudnej sytuacji mocna metamorfoza fryzury może ośmielić do dalszych zmian w życiu. To mały test na inną wersję siebie. I sprawdzenie, czy to „nowe” jest naprawdę takie przerażające.
A gdyby zmiana okazała się nieudana?
Jeśliby pani się sobie nie podobała, miałaby pani kilkudniowe obniżenie nastroju i tyle. Gdyby zmiana fryzury skończyła się zjazdem psychicznym, obniżyła samoocenę i pogorszyła relacje w rodzinie – bo mąż strzelił focha, a dzieci nie zaakceptowały nowej mamy – należałoby rozważyć terapię. Bo u osoby stabilnej psychicznie „fryzjerska porażka” nie powinna wywoływać kryzysu emocjonalnego.
Ale w ekstremalnie krótkich włosach może się okazać, że bardziej widoczny jest drugi podbródek albo zmarszczki. To niepożądany skutek uboczny.
Wtedy można wzmocnić lub zmienić makijaż, inaczej się wystylizować, albo zapuścić włosy. Ale bez robienia z tego dramatu! Przekonanie, że tylko w jednej wersji fryzury jestem OK, wynika zazwyczaj z zaburzonych relacji z dzieciństwa. Jak zachowywała się pani mama, kiedy pani eksperymentowała z wyglądem? Bo niektóre matki zachwycają się dzieckiem tylko wtedy, gdy jest mądre, grzeczne, ma uczesane włosy i ubiera się schludnie.
Przestańmy o wszystko oskarżać matki! Dla mnie to normalne, że pokolenie rodziców lubiło określony porządek świata, zachowania i wygląd dziecka. Nie miało entuzjazmu dla ekstrawagancji, a jednak ja nie mam problemu ze zmianą wizerunku.
Jedne osoby mają więcej elastyczności w podejściu do swojego wizerunku, inne nie. Bo kształtują nas różni ludzie i okoliczności, nie tylko mama. Jednak szukanie jej zachwyconych oczu pozostaje w każdym człowieku na całe życie. Najzdrowiej, jeśli zachwyt był bezwarunkowy.
A pani nosi długie włosy od zawsze?
W dzieciństwie miałam je zawsze ścięte na króciutko, bo tato zabierał mnie do swojego fryzjera. Nie robił mi tym krzywdy, ale... Nie zapomnę sytuacji: stoję w cukierni, zza wysokiej lady widać tylko moje włosy i pani pyta: co chcesz, chłopczyku? Gdy dorosłam i wyrwałam się spod władzy „ojcowskiego” fryzjera, zapuściłam włosy do pasa i nie dałam ściąć ani centymetra. We własnych oczach stałam się dziewczyną.
Niektóre z moich koleżanek są od lat przywiązane do określonej fryzury. Mam wrażenie, że daje im poczucie bezpieczeństwa. Choćby świat się walił, one zawsze wyglądają tak samo.
Może nie mają potrzeby zmiany. Albo... boją się jej. Bo niesie ryzyko. A one czują się bezpiecznie tylko w jednej wersji siebie. Utrzymują w ten sposób pozory niezmienności. A po latach ogarnia je panika. Część zmienia fryzurę, dostosowując się do nowych okoliczności... i przechodzi kryzys. Część odpuszcza, bo „po co o siebie dbać, skoro w życiu jest już po wszystkim”? Te najbardziej przywiązane do wizerunku nie godzą się ze stratą i zaczynają kombinować, jak odzyskać siebie. Peruki, przeszczepy, doklejki... Co ciekawe, te kobiety często są ogólnie niezadowolone z siebie i włosy mogą u nich pełnić rolę chłopca do bicia. Fantazjują, że gdyby miały lepsze włosy – albo nogi, nos czy piersi – życie byłoby wspanialsze. Tu lokują frustracje. Nie chcą mierzyć się z tym, że codzienność bywa różna: kolorowa, ale i trudna, smutna, brzydka.
Czyli lepiej się zmieniać! Mam koleżankę, która - gdy zaczęła menopauzę - kręcone rude loczki przefarbowała na blond. A później ostrzygła się na chłopczycę.
Świetnie! Zmiana fryzury to dobry sposób na przechodzenie kolejnych kroków rozwojowych, czasem niełatwych. Fatalnie, gdybyśmy udawały, że nic się nie dzieje.
Ale są tacy, którzy popadają w przesadę w drugą stronę.
Miałam taką pacjentkę. Wciąż kręciła, farbowała, skracała, wydłużała, przez co miała spalone, martwe włosy. Były wyrazem jej wewnętrznych zmagań, konfliktów. Konieczna okazała się terapia.
Na szczęście coraz więcej kobiet godzi się z tym, jakie ma włosy, z ich niedoskonałą naturą, siwym kolorem.
To najczęściej te, które są silne i przeciwne narcystycznej naturze naszych czasów. Jeszcze niewiele jest ich w Polsce, najczęściej w modnych dzielnicach dużych miast. Ale pamiętajmy, że nie chodzi o to, by być naturalną za wszelką cenę. Chodzi o to, by słuchać swoich potrzeb, być otwartym na zmiany i zadbanym.
Zaczynasz nowy etap w swoim życiu? Zmień fryzurę, będzie ci łatwiej podjąć nowe wyzwania.