Historie osobiste

"Jesteśmy razem, mieszkamy osobno. Podobno nasz związek to fikcja i nic nie wiemy o życiu we dwoje"

"Jesteśmy razem, mieszkamy osobno. Podobno nasz związek to fikcja i nic nie wiemy o życiu we dwoje"
Razem ale osobno, czyli o miłości na dwa domy
Fot. Agencja 123rf

Zaczęło się od zazdrości mojego nastoletniego syna. Byłam trzy lata po rozwodzie, a on wciąż reagował złością na każdego mężczyznę wokół mnie. Uznaliśmy, że przeczekamy to z Michałem. Teraz minęło już osiem lat. Syn dawno się wyprowadził, a my... wcale nie planujemy zamieszkać razem. Kochamy się i lubimy spędzać razem czas. Tak jest nam po prostu lepiej.

Zaczęło się od imprezy integracyjnej. Nasza firma organizowała każdego roku spotkanie dla pracowników w pierwszy dzień wiosny. Zajmowaliśmy się fotowoltaiką, z każdym rokiem było coraz więcej pracowników, a tym razem zarząd wynajął największy klub w Poznaniu. Przy barze spotkałam Michała. Okazało się, że od niedawna pracuje w dziale IT. Świetnie nam się rozmawiało, potrafił mnie rozśmieszyć. Kiedy okazało się, że oboje mieszkamy na Jeżycach, zamówiliśmy wspólną taksówkę do domu. Auto zatrzymało się przy parkingu dużego sklepu, a on zaśmiał się: hej, czyżbyśmy przyjechali do mnie? A ja zdumiona, widząc mój blok, powiedziałam: chyba do mnie… Okazało się, że mieszkamy w blokach sąsiadujących ze sobą, które dzieli jedynie parking. Parsknęliśmy śmiechem, że powinniśmy, dla oszczędności jeździć razem do pracy. Michał uznał, że to świetny pomysł. Jeździliśmy razem, dużo rozmawialiśmy i tak zaczęła się nasza relacja.

Na początku nie chciałam żadnych związków. Byłam trzy lata po rozwodzie i wychowywałam nastoletniego syna. Mój syn Paweł nie pogodził się z naszym rozstaniem i często robił mi awantury, że niepotrzebnie odeszłam od jego taty. Nie chciałam na tamtym etapie tłumaczyć mu zawiłości tego rozstania, ani obnażać niewierności jego ojca. Uznałam, że jest zbyt młody. Niestety dostawałam rykoszetem. Paweł pilnował, bym przypadkiem nie spotkała się z żadnym facetem, był potwornie zazdrosny. Nawet dłuższa rozmowa z listonoszem wzbudzała jego zaniepokojenie. I wtedy pojawił się Michał. Kiedy tylko przychodził do nas do domu, Paweł natychmiast histeryzował, zachowywał się niegrzecznie, siadał między nami i nie chciał iść spać, jeśli Michał zostawał wieczorem.

 

Uznaliśmy, że to nie jest dobry czas na wspólne zamieszkanie, ale wciąż się spotykaliśmy. Po roku pojechaliśmy we trójkę na pierwszy wspólny weekend. Paweł nie zasnął, póki nie dopilnował, że Michał wyjdzie do swojego pokoju. Dziś myślę, że byliśmy bardzo cierpliwi i wytrzymali, pewnie niejeden związek dawno by się już rozpadł. My jednak naprawdę chcieliśmy być razem i uznaliśmy, że przeczekamy trudny czas mojego dziecka. Po kolejnym roku Michał zaczął zostawać na noc, ale wciąż uważaliśmy, by nie okazywać sobie przy Pawle zbyt wylewnie uczuć. Michał na szczęście uwielbiał gry komputerowe i tu znaleźli wspólny temat. W tym samym czasie jego ojciec poznał swoją obecną żonę i wyjechał z nią do Irlandii. Paweł poczuł się porzucony i bardzo to przeżył. To pomogło mu przełamać lody i zbliżyć się z Michałem. Po kilku latach, gdy syn zdał maturę, zdecydował, że chce studiować w Trójmieście. Dostał się na wymarzony kierunek, zorganizował sobie pokój z dwoma kolegami w Gdańsku i wyjechał.

Mieliśmy wtedy poważną rozmowę o naszej przyszłości. Ciekawe, że wciąż odkładaliśmy ją na później, z obawy, że trzeba to będzie wprost powiedzieć. Na szczęście nauczyliśmy się przez te lata jasno komunikować swoje potrzeby a i wiele przeszliśmy razem. Michał powiedział to pierwszy. Oznajmił, że dobrze mu tak, jak jest i nie chciałby na razie nic zmieniać. Odetchnęłam z ulgą. Ja też czułam się bezpiecznie i wygodnie mieszkając osobno. Większość dni w tygodniu i tak spędzamy u siebie nawzajem. Ale każde z nas ma swoją enklawę, w której może się zaszyć.

 

Nasze życie kręci się wokół pracy i pasji. Dopiero po dwóch latach przyznaliśmy się w pracy, że jesteśmy parą. Na szczęście nie było między nami żadnej zależności służbowej, ani nawet wspólnych projektów. Kadrowa uznała, że to nie wpłynie na jakość pracy. Zwykle jeździliśmy rano razem a wracaliśmy o różnych porach, często osobno, do swoich domów. Jeśli mieliśmy siłę na wspólny wieczór, Michał robił zakupy i wpadał do mnie. Moja kuchnia była większa i lepiej wyposażona. Gotowaliśmy u mnie, ale kiedy szliśmy wieczorem do kina, zwykle po seansie wracaliśmy do niego. Ja mam u niego kilka półek z ubraniami i szafkę z kosmetykami. On u mnie też. Po weekendowych wypadach wracaliśmy do niego lub do mnie. Kiedy zaczęła się pandemia Michał pracował u siebie, ja u siebie. Spotykaliśmy się dopiero wieczorem.

Dziś praktycznie każdy weekend spędzamy razem. Na zmianę u mnie lub u niego. W tygodniu skupiamy się na pracy. Ja chodzę wtedy z koleżankami na „babskie filmy”, on ogląda mecze tenisa, przy których zasypiam z nudów. Dwa mieszkania dają nam poczucie bezpieczeństwa i azylu. Z jednej strony, gdyby coś się wydarzyło z naszą relacją, każde z nas ma dom i nic nie traci. Z drugiej strony – zdarza nam się pokłócić. Jedno lub drugie trzaska wtedy drzwiami i idzie do siebie. Mija parę dni i zaczynamy tęsknić. Moja przyjaciółka uważa, że to egoistyczne. Żyjemy wygodnie i zawsze mamy furtkę i że to przecież nie jest „naprawdę”. W każdej chwili możemy uciec od problemów. Ale czy „naprawdę” istnieje jeden i ten sam wzór dla wszystkich? Słyszymy czasem komentarze, że żyjąc osobno nie zaznajemy prawdziwej bliskości „na dobre i na złe” i realnych problemów. Może i tak, ale każde z nas wcześniej doświadczyło nieudanych relacji i nie chcemy więcej cierpieć.

 

Michał uważa, że mam trudny charakter, ja myślę to samo o nim. Tak nam łatwiej żyć, a także ocalić miłość i świeżość w związku. I oczywiście, że możemy sobie na to pozwolić, więc to ułatwia takie życie. Stać nas na utrzymanie dwóch mieszkań. Gdybym jednak miała wybierać między wakacjami a opcją zatrzymania swojego, osobnego mieszkania, zawsze wybiorę komfort drugiego domu.

Co ciekawe, kiedy rozmawiam z przyjaciółkami o moim modelu związku, często słyszę, że mi zazdroszczą. Padają komentarze, że po pierwszych uniesieniach zaczęły im przeszkadzać brudne skarpetki, przesiadywanie w toalecie, chrapanie i zupełne inne pory zasypiania i budzenia. Mówię wtedy, że czasem też słyszę chrapanie, ale przynajmniej przez kilka dni w tygodniu śpię w ciszy. Pomagamy sobie wzajemnie - czasem ja mu uprasuję ubrania, a on naprawi mi zepsute krany. Jednak nie potykamy się wzajemnie o swój bałagan. Każdy jest samodzielny i żyje po swojemu.

Michał zapytał mnie ostatnio, czy wyobrażam sobie starość we wspólnym domu. Pomyślałam, że może wtedy będzie to konieczne. Będziemy na emeryturze i być może, trzeba będzie sprzedać jedno mieszkanie i pomagać sobie w codziennym życiu. Nie mówię, że to niemożliwe, ale od razu mu zastrzegłam: jeśli mamy mieć kiedyś wspólny dom, muszę mieć własny pokój, prywatną enklawę, gdzie stoją ukochane książki, płyty. Zaśmiał się, że chcę mieć gdzie trzasnąć drzwiami i zniknąć. Pewnie tak.

 

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również