Wydaje się, że wystarczy być piękną, by mężczyźni nas kochali. Okazuje się, że może na chwilowe relacje faktycznie wybierają osoby atrakcyjne, ale w dłuższych relacjach faceci szukają czegoś innego. Oto szczere opowieści mężczyzn, który pokochali kobiety za coś zupełnie innego niż uroda.
Wszyscy znają takie dziewczyny. Nie najładniejsze, nie najzgrabniejsze, a zawsze otoczone wianuszkiem adoratorów. Co one w sobie mają? - pytałyśmy wielokrotnie. Przecież inne są atrakcyjniejsze, piękniejsze. Okazuje się, że Tego Czegoś nie liczy się w długości nóg, ani kolorze włosów.
Jacek, lat 45: "Odkąd pamiętam, w domu rodzinnym mama dbała o każdy szczegół. Tworzyła niesamowity klimat, a robiła to z niczego. Nie byliśmy bogaci, a w domu zawsze wieczorem paliły się pachnące świecie (chyba do zwykłych, tanich dolewała olejki do ciast), na stole czekały czekoladowe ciasteczka, a w tle sączyła się delikatna muzyka. Tak pamiętam powroty do domu. Gdy po lekcjach wpadałem z kumplami, mama dyskretnie przynosiła nam smakołyki, a w tle puszczała na szpulowym magnetofonie metalowe hity z mojej ulubionej składanki. Z takim doświadczeniem wszedłem w dorosłość i przyznam, zderzyłem się ze ścianą.
Moja pierwsza dziewczyna, z którą zamieszkałem na studiach, pochodziła z zupełnie innego domu. Takie rzeczy jak ciepło domowego ogniska, atmosfera czy klimat nie miały dla Zośki znaczenia. Śniadanie zjadała na stojąco w kuchni, podkładając pod kanapkę gazetę, a kiedy robiliśmy pierwszy obiad dla znajomych postanowiła nie wyjmować obrusa, bo „się ubrudzi”. Jesienią przyniosłem do domu kilka dyń, by udekorować parapety, ale ona mnie wyśmiała. Kupiłem ładny świecznik i świece o waniliowym zapachu, ale usłyszałem, że to wyrzucanie pieniędzy. Powiedziałem jej wtedy, że miałem tak w rodzinnym domu i to jest piękne wspomnienie. Dowidziałem się, że jestem rozpieszczonym maminsynkiem. Różnic było więcej, ale szczególnie mi doskwierała, ponieważ rzutowała na miłą, lub nie, codzienność.
Po Zośce miałem kilka dziewczyn, ale dopiero Ania poruszyła moje serce. Przyjechała z Białegostoku na studia do mojego miasta i już została. Wynajmowała niewielką kawalerkę. Wszedłem do niej do domu i oniemiałem. Był grudzień, a całe mieszkanie skrzyło się od światełek. Na stole i parapecie paliły się świece, w tle leciała jedna z ostatnich płyt Dire Straits, a na stole stały piękne filiżanki, dzbanek z herbatą i ciasteczka. Pachniało domem. I to ona stała się dla mnie domem. Okazało się, że oboje lubimy celebrować życie. A dla mnie i dla niej życie składa się z takich chwil".
Artur, lat 51: "Miałem w życiu trzy dłuższe związki – pierwszą szkolną miłość, drugą dłuższą relację z koleżanką z sąsiedztwa i obecny, trzeci, najpiękniejszy, choć nawiązujący do pierwszego związek. Po latach zrozumiałem, co jest dla mnie najważniejsze w miłości i przypomniałem sobie, że miałem to właśnie w latach szkolnej miłości. Patrycję poznałem na obozie sportowym nad morzem. Ona była w ekipie siatkarek, ja trenowałem koszykówkę. Po powrocie do Wrocławia (na szczęście była z tego samego miasta) staliśmy się nierozłączni. Mieliśmy podobne rytuały dnia. Rano razem biegaliśmy, potem piliśmy kawę, robiliśmy na zmianę śniadanie i szliśmy na zajęcia. Miałem w niej dziewczynę i kumpla. Jednocześnie bardzo mi się podobała i imponowało mi jej zaangażowanie w sport. Niestety zdecydowała, że wyjeżdża do Irlandii, od kilku lat była tam już cała jej rodzina. Ja tu miałem wszystko – moją rodzinę, zawody sportowe, pracę.
Pocieszyłem się w ramionach sąsiadki. Miesiąc po wyjeździe Pati już mieszkałem z Lidką. To była całkiem inna dziewczyna. Zajmowała się pracą z trudną młodzieżą w ośrodku pomocy psychologicznej. Robiła naprawdę ważne i dobre rzeczy, ale byliśmy z zupełnie innych światów. Próbowaliśmy dopasować nasze rytmy dnia, nasze pasje, a nawet pory zasypiania, ale mijały kolejne lata i wciąż coś nie grało. Dla niej sport był śmieszny i potrafiła drwić z tego, że chodzę na siłownię. „Żartobliwie” nazywała mnie Mięśniakiem. Mnie zdarzało się rzucić chamski komentarz, że powinna jednak pomyśleć o wysiłku fizycznym, bo nie zapina się w spodniach sprzed roku. Nawet nasi znajomi nie pasowali do siebie i jeśli kogoś zapraszaliśmy, to albo moich przyjaciół, albo jej. Były kłótnie o drobiazgi. Oddalaliśmy się od siebie. Wreszcie wspólnie podjęliśmy decyzję, że nie pasujemy do siebie. Tak po prostu.
Potem długo byłem sam, aż wreszcie kolega z fitnessclubu przedstawił mi Asię. Poznając nas powiedział: polubicie się, jesteście bardzo podobni. I to właśnie podobieństwo okazało się kluczem. Przypomniały mi się dawne czasy, kiedy miałem u swojego boku kobietę o podobnych pasjach. Dlaczego to ważne? Ponieważ pasja zabiera nam czas, a jeśli mamy wspólne zainteresowania, spędzamy razem fajny, kolorowy czas i dzielimy chwile radości. Oboje uwielbiamy górskie wycieczki, rowerowe eskapady za miasto, poranny jogging a nawet pilates przed telewizorem. Spędzając tyle czasu razem, na tym co kochamy, możemy spokojnie potem iść do pracy, mieć czas dla siebie (książki lubimy inne) czy robić męskie lub kobiece wieczorki. Nie brakuje nam siebie. Dzięki wspólnym pasjom jesteśmy spełnieni.
Norbert, 48: "Jestem doświadczonym mężczyzną, byłem w wielu związkach i małżeństwie. Za każdym razem przyciągało mnie do kobiety coś innego - jedna była często uśmiechnięta, druga łagodna, inna była świetną organizatorką, a żona była spontaniczna i ciekawa życia. Tak naprawdę szukałem bratniej duszy, ale jedna dobra cecha kobiety przysłaniała mi fakt, że nią dla mnie nie była.
Dziś wiem, że idealizowałem kobiety i nie dopuszczałem do siebie myśli, że początkowe olśnienie może być niepełne i zwodnicze, jak taniec godowy czy syreni śpiew. Za każdym razem po mniej więcej roku okazywało się, że do siebie w ogóle nie pasowaliśmy. Uśmiech jednej okazywał się tylko powierzchowną kurtuazją i sposobem na zdobywanie sympatii ludzi; w domu zdejmowała go jak maskę po balu i była chłodna i zdystansowana.
Łagodność innej była prawdziwa, ale nie miała przeciwwagi w postaci ambicji i charyzmy, co w codziennym życiu okazywało się być dla mnie nieznośnie powtarzalne i nudne. Organizatorka nie potrafiła w domu odpoczywać, ciągle myślami w eventach, z wiecznie brzęczącym telefonem i wiadomościami w środku nocy. Była zbyt zmęczona i przestymulowana, by zauważyć świeże kwiaty na stole, pamiętać o naszej rocznicy, zaplanowanych dawno odwiedzinach u znajomych, a przygotowywana przeze mnie na zapowiedzianą przez nią godzinę powrotu kolacja nieraz była wyrzucana do kosza, bo wracała wiele godzin później. Potrafiła zorganizować każdy event, ale nasze życie domowe było kompletnym chaosem.
Rozczarowany związkami postanowiłem pobyć sam, nie angażować się emocjonalnie i pozwolić mojemu sercu odpocząć. Przez jakiś czas umawiałem się na randki przez portale randkowe, ale z moją dojrzałą emocjonalnością czułem się w takich sytuacjach głupio i sztucznie. Któregoś dnia na facebookowej grupie sprzedażowej znalazłem ciekawą lampę i zgłosiłem chęć kupna. Napisała do mnie na Messengerze jej właścicielka - Aleksandra. Po krótkiej wymianie wiadomości na temat lampy umówiliśmy się na jej odbiór.
Przyjechałem do niej o 19.00 z odliczoną gotówką. Otworzyła mi drzwi odrobinkę ode mnie młodsza, delikatnie uśmiechnięta blondynka w ciepłym dresie z kubkiem herbaty w dłoni. Zza niej wyskoczył duży, kudłaty pies, który już po chwili obwąchiwania mnie położył się na podłodze odsłaniając brzuszek do głaskania. Dziewczyna zaskoczona powiedziała, że Kotek (jej pies) nigdy się tak nie zachowuje wobec obcych. Przedstawiła mi się “Ola” i po chwili piliśmy herbatę w kuchni. Po jakiejś godzinie świetnej, naturalnej rozmowy pies upomniał się o spacer, spojrzeliśmy na zegarek i… była 23. Nie mogliśmy w to uwierzyć, że cztery godziny minęły tak błyskawicznie. Poszliśmy na spacer z psem, odprowadzili mnie do auta, tam pożegnaliśmy się nieudolnie ukrywając mieszankę lekkiego zakłopotania i radości. Kiedy podekscytowany wróciłem do domu czekała na mnie na Messengerze wiadomość, że… zapomniałem kupić lampy. Następnego dnia przyjechałem o 16, ale wychodząc po północy już oboje wiedzieliśmy, że nasze życia się właśnie zmieniły.
Ola potrafiła słuchać, nie przeszkadzała jej moja dygresyjność, a sama opowiadała historie w tak ciekawy sposób i znajdując w nich tak niezwykłe szczegóły, że czułem się z nią naturalnie, jakbyśmy się znali od zawsze. Po paru tygodniach niemal codziennych spotkań, na kolejnym spacerze z Kotkiem objęliśmy się i szliśmy rozmawiając o zachwycającej dziwności życia.
Dziś jesteśmy ze sobą już czwarty rok, trzy lata po ślubie, odkrywając coraz to nowe sytuacje, w których nigdy nie czuliśmy się tak naturalnie i dobrze z kimś innym. Uwielbiam jej uśmiech, naturalną radość, ludziolubstwo, ciepło, łagodność, ale i charyzmę, energię, jasność i bliskość. Dbałość o szczegóły, jak świeże kwiaty na stole. Wszystko, czego do tej pory szukałem w kobietach, jest w niej. Wszystko naraz. Wszystkie drogi prowadziły mnie do niej. Na piątą rocznicę zamierzam wreszcie kupić od niej tę lampę.
Waldemar, lat 48: "Nie lubię o sobie mówić. Jestem z zimnego chowu; moi rodzice rozstali się kiedy byłem małym dzieckiem, moja siostra została z mamą, a ja zostałem od nich oddzielony i wywieziony do innego miasta. Wychowywał mnie ojciec. Dorastając widziałem w naszym domu ciągle inne kobiety, słyszałem powtarzalne sinusoidy śmiechów i odgłosów seksu, a potem pretensji, kłótni, wyzwisk i trzaskania drzwiami. Zmieniały się tylko imiona i tembry wyższych głosów. Mój ojciec nie szanował kobiet. Potrafił je zainteresować i na krótki czas stworzyć pozory relacji, ale raczej prędzej, niż później wszystko się rozpadało. Dziś rozumiem, że nie potrafił okazywać emocji, bo też pochodził z zimnego domu ludzi, którzy nosili w sobie echa wojny. Mężczyzna musiał być małomównym twardzielem, Busterem Keatonem, tajemnicą, zagadką, twierdzą nie do zdobycia. Bo tak trzeba, tak jest wygodniej i tak powinno być.
Kiedy skończyłem 17 lat ojciec powiedział mi “masz jeszcze dwa lata i wyprowadzasz się na swoje”. Musiałem w natłoku obowiązków maturalnych znaleźć jakąkolwiek pracę i odkładać na wynajem kawalerki w najtańszej dzielnicy na przedmieściach. Kiedy się wyprowadzałem ojciec powiedział, że jestem dziwny, bo mając 19 lat jeszcze nigdy nie uprawiałem seksu, dał mi scyzoryk po swoim ojcu i paczkę prezerwatyw, klepnął mnie w policzek i kazał nie dzwonić, dopóki nie stanę się facetem.
Nie odezwałem się do niego kilkanaście lat. On do mnie też. Szukałem siebie zmieniając prace, mieszkania, miasta i kobiety. Seks był dla mnie łatwy. Łatwiejszy, niż rozmowy, historie i obietnice. Z czasem stał się nużący, nawet w bardziej ekstremalnych odmianach. Nie cieszył mnie, co najwyżej dawał rozładowanie i poczucie, że jestem facetem, któremu kobiety chcą się oddawać.
Któregoś dnia dowiedziałem się, że mama jest ciężko chora. Przyjechałem pod wskazany adres. Na miejscu była moja dorosła już siostra z najbliższą przyjaciółką, która pomagała zajmować się mamą. Mieszkałem z nimi ponad tydzień, pomagając w czym tylko było trzeba. Opowiadaliśmy sobie z siostrą co przeżyliśmy przez lata niewidzenia się, przy niej nagle zacząłem zachowywać się jak nigdy dotąd. Opowiadałem, uśmiechałem się, płakałem, a ona słuchała mnie, przytulała i płakała ze mną. Jej przyjaciółka Honorata przychodziła codziennie po pracy, całowała nas w głowy i piekła najlepsze ciasta na świecie, a po nakarmieniu mamy oglądaliśmy filmy albo zdjęcia z albumów. Nie wiedziałem co się ze mną dzieje… nie zachowywałem się jak ja, a jednak czułem, że byłem sobą bardziej, niż kiedykolwiek.
Któregoś dnia siostra powiedziała mi, że Honorata jest po rozwodzie, udanej terapii, nie spotyka się z nikim i jest najlepszą przyjaciółką na świecie. I, że nie ma drugiej takiej kobiety, i popatrzyła na mnie tak, że wiedziałem, że pomyśleliśmy o tym samym. Miała rację. Honorata okazała się wszystkim, czego mi zawsze brakowało, a o czym nawet nie wiedziałem. Była jedną z tych kobiet, przy których mężczyźni zachowują się lepiej, niż na co dzień, do których aspirują i które sprawiają, że nie myśli się o innych kobietach. Harmonijna, ciepła, pogodna i subtelna, przy bliższym poznaniu niezwykle zmysłowa i mająca wspaniały język ciała.
Seks z nią był dialogiem, rozmową, głęboką wymianą uczuć, od delikatnej czułości przez radość i wzruszenie, aż po gwałtowną, intensywną namiętność. Nie potrzebowałem żadnych gadżetów, nie uciekałem wzrokiem, nie miałem w głowie żadnych myśli oprócz rozkoszy i wdzięczności. Nauczyła mnie jak się ze sobą obchodzić i wyczuwać jej granice, ale też przełamywała moje ograniczenia i przyzwyczajenia. Po raz pierwszy w życiu poczułem jak wspaniały jest seks, że jest pełnią dopiero, kiedy płynie z miłości.
Kiedy urodził nam się syn wiedziałem, że kiedy zechce już mieszkać sam, oprócz scyzoryka po dziadku, dam mu na drogę serce pełne miłości, poczucie czym jest dom i przekonanie, że zawsze może liczyć na swoich kochających (jego i siebie) rodziców. A my będziemy mieli dom znów tylko dla siebie, znów mogąc krzyczeć z rozkoszy, choć już nie mamy po 30 lat".
Mężczyźni z tych historii nie zakochali się w pięknym biuście. Z pewnością doceniają urodę i naturalny wdzięk kobiety, ale bez pasującej im osobowości, samemu biustowi chyba się jeszcze żaden facet nie oświadczył. Okazuje się, że, bez względu na płeć, wszyscy potrzebują ciepła i uśmiechu. Pragniemy też być choć trochę podobni do partnera, bo wtedy czujemy bezpieczeństwo i wspólnotę wartości. Czasem to styl życia, czasem podejście do polityki, obowiązków domowych, wychowania dzieci, a czasem podobne pasje. Większość mężczyzn docenia kobiety, które potrafią słuchać, mają pozytywną energię i łagodność. Oni też mają swoje pochowane emocje i złamane serca, które pragną miłości. Nawet, jeśli na początku nie potrafią tego okazywać.
Przeprowadziłyśmy wiele rozmów przed napisaniem tego tekstu, wybrałyśmy z nich cztery historie, ale każdy z zapytanych facetów deklarował jeszcze coś: mężczyźni pragną być zauważeni i uznani, takimi jacy są. W sumie... my też tego bardzo chcemy, prawda?