Koleżanka potrzebuje pomocy - dzwoni do nas. "Co ja bym bez ciebie zrobił", mówi partner, gdy kolejny raz rozwiązujemy problem, z którym on sam sobie nie radzi. Miły komplement, ale nasza uczynność powinna mieć granice. W przeciwnym razie psychologowie mówią o zjawisku nazwanym syndromem ratownika. Na czym polega?
Spis treści
Osoby z syndromem ratownika, zwany również często syndromem wybawiciela, biorą na siebie nadmierną odpowiedzialność pomagania, a wręcz ratowania innych. Przyciągają do siebie ludzi, którzy potrzebują pomocy i tylko czekają, aż na horyzoncie pojawi się ktoś, kto ich "uratuje". Syndrom ratownika doskonale pokazuje historia naszej bohaterki.
Magda, odkąd pamięta, zawsze chętnie pomagała innym. Była na każdy telefon i zawołanie. Przyjaciele, koleżanki z pracy, rodzice czy znajomi zawsze wiedzieli, że mogą na nią liczyć. Bo kto, jak nie Magda najlepiej załatwi sprawę, przyjdzie z pomocą, posłuży radą. Szczególnie nadużywała chęci pomocy ze strony Magdy jedna z dobrych koleżanek, Patrycja. Znały się od czasów studiów i wiele razem przeszły. Jednak kiedy głębiej się nad tym zastanowić, to za każdym razem Magda wyciągała Patrycję z kłopotów, czy to zawodowych czy prywatnych. Patrycja miała wyjątkową skłonność do przyciągania problemów miłosnych. W konsekwencji zapłakana dzwoniła do Magdy, a ta rzucała wszystko i jechała do koleżanki, żeby ją pocieszyć. Tak było i tym razem.
Patrycja zadzwoniła do Magdy cała zdruzgotana i przez łzy mówiła, że Marek ją rzucił. "Ale, jak to? Myślałam, że jesteśmy szczęśliwi! Dzień wcześniej zaprosił mnie na kolację i wszystko wskazywało na to, że mi się oświadczy, a on zrobił mi coś takiego" - szlochała przez telefon.
Magda mówiła, żeby się uspokoiła i że od razu wsiadła do taksówki i przyjechała do niej. Przez kilka następnych dni poprosiła szefową, żeby mogła pracować z domu. Wspierała załamaną Magdę i pocieszała w smutku. Kiedy sytuacja się uspokoiła, Magda zmęczona wróciła do domu. W tym czasie odstawiła na bok wszystkie swoje sprawy, w tym prywatne. Sama była w związku z Jackiem.
Pewnego wieczoru Jacek podczas kolacji powiedział, żeby zastanowiła się nad sobą, bo w jego oczach wygląda to tak, że za każdym razem próbuje ratować świat. - Wiem, że masz dobre serce i chcesz pomagać bliskim, ale czy nie widzisz, że robisz to kosztem siebie, a inni to wykorzystują? Te słowa dały Magdzie do myślenia. Rzeczywiście, kiedy cofnęła się myślami wstecz, nigdy nikomu nie odmówiła pomocy. Zawsze była na każdy telefon i zawołanie. Rzucała wszystko i jechała, pocieszała, wspierał i podnosiła na duchu. Chociaż dawało jej to przez moment satysfakcję, to na dłuższą metę było to dla niej wykańczające. Najchętniej wyłączyłaby telefon i schowała się pod kołdrą, żeby na chwilę świat o niej zapomniał i mogła zrobić coś tylko dla siebie.
Historia Magdy to doskonały przykład, który opisuje osoby z syndromem ratownika (wybawiciela). Ludzie o wielkich serca, zawsze skłonni do niesienia pomocy. Ale czy będąc cały czas "Matką Teresą" nie zatracamy przy tym siebie?
Opisując syndrom ratownika, warto wydobyć jasne sygnały, które sprawią, że problem może dotyczyć nas samych:
Eksperci podkreślają, że początku syndromu ratownika należy doszukiwać się w dzieciństwie. Prawdopodobnie osoby te nie otrzymały od najbliższych bezpieczeństwa, miłości i wsparcia. Od początku musiały wziąć odpowiedzialność za rzeczy, które powinny spoczywać na barkach dorosłych. Dorastając przez lata wykształciły w sobie mechanizm, że aby zostać zauważone, muszą pomagać innym.
Co ciekawe osoby z syndromem ratownika wybierają zawody, w których mogą nieść pomoc innym. Na przykład zostają lekarzami, nauczycielami, psychologami, udzielają się charytatywnie, pracują w fundacjach.
Syndrom ratownika często przekłada się na związki. Dotyczy sytuacji, w której jeden z partnerów cały czas jest w pozycji ratującej drugiego. Elwira opowiada, że patrząc z perspektywy czasu zawsze trafiała na mężczyzn, którymi musiała się opiekować.
- Na początku nie zdawałam sobie z tego sprawy. Mój pierwszy partner wychowywał się bez ojca. Wydawało mi się normalne, że mając taki, a nie inny wzorzec z dzieciństwa, szuka kobiety - opiekunki. Przekłada na swoje dorosłe życie i związki wzorzec matki, która się nim opiekowała i siłą rzeczy przyciąga takie partnerki. Tylko, ile można być w związku, w którym nie możesz liczyć na partnera i za każdym razem to ty jesteś kołem ratunkowym? - zwierza się nam Elwira.
Związek Elwiry daje do myślenia. O ile jest to rzeczywiście sytuacja, że partner całe życie szuka opiekuna i ratownika, to łatwo trafić na manipulanta, któremu jest wygodnie, żeby wykorzystać drugą osobę.
- Tomek od początku mnie oczarował. Trochę nieporadny życiowo, dawał mi do zrozumienia, że jestem dla niego bardzo ważna i nie wyobraża sobie beze mnie życia. Oczywiście jak mógł sobie wyobrażać, kiedy na każdym kroku czegoś ode mnie chciał. Nie umiał żadnej sprawy doprowadzić do końca. Ciągle ratowałam go z opresji i rozwiązywałam jego problemy. "Tylko ty mnie rozumiesz", "Jesteś niesamowita", "Co ja bym bez ciebie zrobił" - często słyszałam tego typu pochlebstwa pod moim adresem. Nie powiem, było mi szalenie miło i czułam, że jestem mu potrzebna. Dopiero po długim czasie zrozumiałam, że byłam przez niego wykorzystywana, a raczej dawałam się wykorzystywać - ze smutkiem przyznaje Natalia.
Osoby empatyczne, chętnie niosące pomoc, łatwo mogą być wykorzystane przez manipulantów, którzy grając naszymi uczuciami, osiągają cel w życiu. Oczywiście takie sytuacje mogą zdarzać się nie tylko w związkach, ale również w relacjach zawodowych czy koleżeńskich.
Osoby cierpiące na syndrom ratownika z czasem zaczynają dostrzegać u siebie zmęczenie, brak cierpliwości czy bezsenność. Ale jak mają nie nabawić się tych dolegliwości, skoro przez całe życie ratują świat? W końcu organizm zacznie wysyłać sygnały, które powinny dać do myślenia.
Jest kilka kwestii, nad którymi warto zastanowić się, czy dotyka nas syndrom ratownika. Warto odpowiedzieć sobie szczerze na poniższe pytania:
Czy można wyjść z roli ratownika i przewartościować swoje priorytety w ten sposób, żeby to siebie stawiać na pierwszym miejscu, a nie innych? Takie zmiany wymagają oczywiście naszej pracy. Niekiedy często nie jesteśmy sami sobie pomóc i musimy poprosić o radę specjalistę. Jednak jest kilka sposobów, żeby małymi krokami zacząć wprowadzać zmiany do swojego życia.