Wywiad

Artur B. Chmielewski wspomina ojca Papcio Chmiela: "Tytus powstał, bo tata potrzebował pieniędzy na pieluchy"

Artur B. Chmielewski wspomina ojca Papcio Chmiela: "Tytus powstał, bo tata potrzebował pieniędzy na pieluchy"
Fot. East News

Artur B. Chmielewski to syn Papcia Chmiela. Tego samego, co rysował Tytusa. Dzisiaj inżynier NASA odpowiedzialny za najważniejsze wyprawy w kosmos. Wydał książkę “Kosmiczne wyzwania” - wbrew pozorom nie tylko dla dzieci. Rozmawiamy o tacie, pracy, kosmonautach, synach, pięknej żonie… Artur to wspaniały gawędziarz!

Artur B. Chmielewski i książka "Kosmiczne wyzwania"

W książce często pojawia się zdanie: „Wszystko jest możliwe, wystarczy pokombinować”. Skąd się to panu wzięło? 

ABC: Trochę z pracy, a trochę pewnie od ojca - Papcia Chmiela, który rysował Tytusa. Wpajał mi, że wszystko jest możliwe, że ja i siostra możemy być najlepsi we wszystkim. Siostra jest światowej sławy artystką, tka piękne trzywymiarowe lekkie gobeliny, prezentowane na wystawach na całym świecie. Impresjonizm w powietrzu!

Tata uczył nas myśleć inaczej, pod włos. I zwracał uwagę na możliwości, a nie trudności.

W szkole na lekcji rysunku dostałem kiedyś temat „Strażacy”. Wszyscy chłopcy, ze mną włącznie, narysowali wóz strażacki. Wiadomo: samochód i malutka głowa strażaka przy kierownicy. 15 chłopców – 15 wozów. Pokazałem rysunek tacie, powiedziałem jaki mam temat, a ojciec pyta: „A gdzie tu jest ten strażak?”. Pokazuję, że za kierownicą siedzi. A on na to: „Nie widać go. Jak jest pożar, to o czym myślisz? O płomieniach, strażakach z sikawkami, niebezpieczeństwie…”. Wciągnął mnie w dyskusję, a potem powiedział: „Narysuj to, o czym rozmawialiśmy”. Ja się bałem, że nie umiem, że się będą ze mnie w klasie śmiać. Ojciec mówił: „Zrób tak, żeby było ciekawie, masz być inny, zrobić coś, czego nikt inny nie zrobił”. Namalowałem więc osmaloną twarz przerażonego strażaka, z tyłu płomienie. W szkole pani wywiesiła pracę na tablicy. 14 wozów strażackich i jedna twarz. Ale to mój rysunek wzbudzał zainteresowanie. Zrozumiałem, że nie ma się czego bać. 

Artur Bartłomiej Chmielewski dzieci: Lucas i Marcus

Rodzice często mówią dzieciom: „Nie wychylaj się, bo będziesz miał kłopoty”. W dobrej wierze tak im radzą.

ABC: I jeszcze to wpajanie szacunku do profesorów, kierowników. Dlaczego? Bo tak!

W NASA szacunek okazuje się poprzez wymyślanie coraz lepszych rzeczy, dzięki czemu firma jest sławniejsza i zarabiamy więcej. A w Polsce - nie wychylaj się, nie zadawaj pytań, nie kwestionuj zdania przełożonego. Ojciec uczył czegoś innego.

I ja też uczę tego synów, Lucasa i Marcusa. Lucas był zawsze nieduży, dzisiaj ma 170 cm wzrostu, ale uwielbiał tenisa. Trenerzy mówili: „Teraz, żeby osiągać sukcesy w tenisie, musisz być wysoki. Metr dziewięćdziesiąt co najmniej”. A ja z żoną: „Nieprawda! Musisz tylko wykombinować, jak wygrywać, musisz znaleźć własny system”. I Lucas jest dzisiaj rakietą numer jeden w drużynie uniwersyteckiej. Przeciwników rozstawia po rogach. Marcus gra w piłkę nożną, jest niezwykle kreatywny po dziadku, na boisku nigdy nie wiadomo, jak zagra. I dzięki temu odnosi sukcesy. 

 Twoja siostra powiedziała kiedyś, że Tytus był wzorowany na tobie. To prawda?

ABC: Przyczyniłem się do powstania Tytusa. Urodziłem się i tata potrzebował pieniędzy na pieluchy. Tytus i ja mamy tyle samo lat.

Młodzieżowe wyrażenia, które ojciec wstawiał do komiksu, zbierał ode mnie. Dużo rozmawialiśmy w czasie obiadów czy wycieczek do lasu. Chętnie opowiadałem o tym, co dzieje się w szkole czy na podwórku, bo wiedziałem, że ojciec potrzebuje tematów do komiksu, które zainteresują dzieciaki w moim wieku.

Był genialny, jeśli chodzi o pobudzanie wyobraźni. I zauważanie rzeczy pomijanych przez innych. Można wyjść na ulicę i powiedzieć: „O, ulica”, ale można też: „O, pęknięty kawałek betonu. Dlaczego pękł? Bo jest duży, a beton się rozszerza i kurczy pod wpływem temperatury. Pewnie różnica temperatur między dniem a nocą była na tyle duża, że się rozgrzał, potem skurczył i pękł. A tu rośnie jakaś roślinka - zasadzona, czy chwast? A jaka jest różnica między chwastem a kwiatkiem? Chwasty często pięknie kwitną, dlaczego więc je wyrywamy? A inne rośliny podlewamy i kochamy?”. Tak myślał ojciec. Pokazywał, że wszystko dookoła jest ciekawe. 

Artur Bartłomiej Chmielewski o pracy w NASA

Byłeś dla niego inspiracją. A on był dla ciebie?

ABC: Nigdy mi nie powiedział, że byłem dla niego inspiracją. I brakowało mi jego akceptacji. Mówił: „Dorzuć się do kultury, napisz książkę, namaluj coś, wyrzeźb. I kiedy w końcu napisałem Kosmiczne wyzwania, książkę dla wszystkich, a nie tylko dla specjalistów inżynierów, ukazała się w dniu pogrzebu ojca. Położyłem mu ją na trumnie.

Zaspokoiłem chyba wszystkie jego ambicje, ale nigdy nie usłyszałem: „Jestem z ciebie dumny”. Chciał, żebym był artystą. Siostra jest, więc ją doceniał i z nią miał świetny kontakt. A ze mną? Nie chciał słuchać o kosmosie, chociaż się do niego zapaliłem z powodu Księgi trzeciej,

w której zresztą, w trzecim jej wydaniu na stronie 18 oprowadzam Tytusa po NASA. Mówiłem ojcu: „Dostałem złoty medal od NASA za przygotowanie misji, która wylądowała na komecie”. A on na to: „Dobrze synku”. „Ale tata, taki medal jest przyznawany może trzem osobom na rok! Wśród tych ludzi są nobliści!”. „Dobrze się synku starasz. A książkę napiszesz?”. Takie to były rozmowy. Żona pytała, dlaczego potrzebuję akceptacji ojca, który rysuje komiksy, skoro doceniają mnie ludzie z doktoratami z astrofizyki? Bo to ojciec. Dlatego kiedy moi synowie dostaną dobry stopień, Marcus zostaje królem strzelców ligi, a Lucas pierwszą rakietą uniwersytetu, zawsze im mówię, że jestem dumny. I chodzę na wszystkie mecze. Staram się dawać to, czego sam nie dostałem, a czego mi brakowało. 

Studiowałeś fizykę, zostałeś inżynierem, a tata zachęcał cię do sztuki...

ABC: Ale ja nie mam talentu! Chociaż chodziłem na zajęcia malarskie do Pałacu Kultury i Nauki, bo tata chciał. Nie cierpiałem ich. Kiedyś miałem do narysowania martwą naturę. Siedziałem z tyłu, jak zwykle, żeby się nie rzucać w oczy. Pani postawiła tę martwą naturę na stole z przodu, daleko ode mnie. Nie widziałem co tam jest - jabłko, gruszka, banany, a może wazon? Czy jednak szklanka? Nie mogłem rozróżnić, bo zapomniałem okularów, a wzrok miałem kiepski. Namalowałem więc kolorowe plamy, wszystko rozmyte. Pani wzięła mój rysunek, ja przerażony, że mnie wyrzuci, a ona: „To jest wizja artystyczna. Nie jabłko, nie gruszka, tylko emocjonalne plamy!”. Napisała nawet notatkę do taty, że przepiękna martwa natura. 

Artur Bartłomiej Chmielewski o ojcu Papciu Chmielu: "Tak wyglądało życie z ojcem"

Tata miał dla was czas? 

ABC: Tak, dużo z nami był. Z siostrą toczyli fascynujące dyskusje o rzeźbie, o farbach, tkaninach, studiach artystycznych, siostra skończyła ASP. Był zachwycony! Ze mną lubił żartować. Mówiłem: „Tata, jutro są moje urodziny, idę cukierki dzieciom kupić”. Ojciec: „Jakie?”. „Krówki, moje ulubione”. „Cukierki to każdy zanosi. Potnijmy mydło, żeby wyglądało jak cukierki, zapakujmy w papierki i jak wszyscy wezmą je do ust, zaczną toczyć pianę i będą wyglądali, jakby mieli wściekliznę”. Zrobiliśmy to. A potem słyszałem, jak mama mówi do ojca, że mnie wyrzucą ze szkoły przez to. Tak wyglądało życie z ojcem. 

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również