Nie żyjemy już w czasach Freuda. Psychoanaliza się zmieniła, bo problemy współczesnego człowieka są inne. Ale wciąż w gabinecie na pacjenta czeka kozetka, która ułatwia zanurzenie SIĘ w wewnętrznym świecie, i terapeuta, który pomaga poradzić sobie z cierpieniem – mówi psychoterapeutka psychoanalityczna Danuta Golec.
Spis treści
PANI: Kiedy myślę o psychoanalizie, nasuwa mi się filmowy obraz jesiennego Manhattanu i nowojorczyków spieszących na sesje u terapeutów. Dlaczego psychoanaliza stała się tak popularna w USA, a w Polsce już nie bardzo?
Danuta Golec: Trochę uwiera mnie to słowo: popularność. Nie chodzi przecież o to, by psychoanaliza była hitem. Każda forma psychoterapii to zajmowanie się umysłem, obszarem delikatnym, wymaga ostrożności, nawet pewnego konserwatyzmu. Nie służą temu zamęt i hałas. Przechodzimy szkolenie, na którym uczymy się między innymi dyskrecji, wycofywania z pierwszego planu. Nawet jeżeli psychoanaliza nie jest tak „popularna” jak różne modne i chwytliwe techniki, to w Polsce jest tak naprawdę na fali wznoszącej. Kiedy Polskie Towarzystwo Terapii Psychoanalitycznej kilkanaście lat temu rozpoczynało działalność, było nas, psychoterapeutów, około sześćdziesięciu. Teraz – sześciuset i nie jest łatwo znaleźć wolne miejsce na terapii.
A nie sądzi pani, że psychoanaliza uchodzi za terapię długotrwałą, czasochłonną i drogą, co sprawia, że podoba się Polakom mniej niż inne?
Mam w terapii także ludzi niezamożnych. Podczas konsultacji (które terapię poprzedzają) często dopasowuję stawkę do pacjenta, jeśli dostrzegam, że jest zmotywowany i przewiduję, że terapia będzie mu pomocna. Ale oczywiście pracując od 35 lat w Warszawie, widzę też, że są terapeuci ustalający kosmiczne stawki. Jednak pacjent ma wybór. Podobnie z częstotliwością sesji. Niektórzy uważają, że powinny się odbywać cztery lub pięć razy w tygodniu, ja uważam, że optymalna częstość spotkań to trzy. A są i tacy pacjenci, z którymi spotykam się dwa razy na tydzień.
Dlaczego potrzeba tak częstych spotkań?
Im więcej mamy czasu na to, żeby zrozumieć, co się dzieje w umyśle pacjenta, tym psychoanaliza jest skuteczniejsza. Jeśli sesji jest więcej, pacjent intensywniej angażuje się w proces terapii. Zresztą terapeuta również – może też użyć narzędzi terapeutycznych, które stworzono właśnie do intensywnego procesu leczenia. Oczywiście to się zdarza, że ktoś na konsultacji oświadcza: „Chciał(a)bym przychodzić raz w tygodniu”. Odpowiadam wtedy: „Mam tu zestaw narzędzi, a pan(i) mi mówi, żebym używała tylko dłutka”. Terapia psychoanalityczna przypomina bardziej remont generalny niż drobną naprawę. Nie nalepiam plastra, pomagam pacjentowi rozwinąć jego umysł. Tak, żeby sam umiał radzić sobie z problemami, które pojawią się w przyszłości.
Myślałam że psychoanaliza musi być długa i intensywna, bo psychoterapeuta musi dotrzeć do nieświadomości pacjenta, co chyba nie jest procesem łatwym.
Nie do końca tak bym to ujęła. Oczywiście psychoanaliza ma dziś wiele szkół, nurtów – inaczej jest w podejściu brytyjskim, inaczej we francuskim, a odmiennie we włoskim, które jest mi bardzo bliskie. Uważamy, że psychoanaliza jako metoda terapeutyczna służy głównie temu, żeby rozwijać umysł. Najpierw zaciekawić pacjenta jego umysłem, a potem pomagać go rozwijać, żeby dzięki temu poznać, zrozumieć, co w nim jest. Skoro przyszedł na terapię, zazwyczaj są tam różne kłopoty. Konflikty, bałagan, poukrywane sprawy. Nieraz schowane głęboko, pod podłogą lub na strychu, mówiąc obrazowo. Wtedy ich szukamy – to jest klasyczna psychoanaliza, tak ją kiedyś rozumiano. Ale nie żyjemy w czasach Freuda, w wiktoriańskim świecie. Wyparcia dotyczące seksualności i histeria to nie są problemy, z którymi się dziś zmagamy.
Teraz ludzie częściej mają problem z czymś, z czym Freud w ogóle się nie zetknął – ze zdefiniowaniem swojej tożsamości. Nie wiadomo, kim jestem, nie wiem, czego chcę. Pustka. Raczej trzeba budować i konstruować, niż wydobywać zza zasłony. Spotykam ludzi, których życie jest w rozsypce, poruszają się jak nietoperz, obijają o ściany. Muszą się dowiedzieć, że składają się z emocji, nauczyć się je rozpoznawać, odróżniać swoje pragnienia od tych mamy, taty, szefa.
Nauczyć się, że mają do nich prawo. A nie tylko kierować się wymaganiami innych lub korpopomysłami. Poza tym jest jeszcze depresja, z którą Freud w ogóle nie pracował. Dlatego narzędzia musiały się zmienić. Dziś terapia psychoanalityczna jest zupełnie inna, też od tej w filmach Woody’ego Allena. To już nie jest terapia dla wykształconych neurotyków.
A dla kogo?
Dla ludzi, którzy czują, że cierpią i rozpoznają tę podstawową dla psychoanalizy prawdę: żeby sobie poradzić, potrzebuję drugiej osoby. Na jej uznaniu opiera się terapia: żeby umysł się rozwijał, potrzebujemy drugiego człowieka. Każda matka wie, że dziecko się nie rozwinie bez jej obecności. Nie da się raz w tygodniu, trzeba być dostępną jak najczęściej. Tak samo w terapii – potrzebny jest psychoterapeuta z uważnym umysłem, który wyczuwa, co się dzieje z pacjentem, i pomaga poradzić sobie z tym, co jest dla drugiej osoby niezrozumiałe.
Hm, dziwna to matka, która kładzie dziecko na kozetce, a sama siedzi poza zasięgiem jego wzroku.
Każda metafora ma swoje ograniczenia. Ale chodzi mi o pewien wymiar relacji, w którym jeden umysł jest nastawiony na to, żeby się zająć drugim. Matczyność polega na gotowości, na dostępności terapeuty.
Kozetka jest ważna?
Tak, bo to, że pacjent nie widzi terapeuty, ułatwia zanurzenie się w wewnętrznym świecie. To nie jest konwersacyjna sytuacja, jak wtedy gdy siedzimy w fotelach naprzeciw siebie. Człowiek, który leży i bada swój wewnętrzny świat, może milczeć i patrzeć w sufit, może być ze sobą w obecności drugiej osoby. Znów nasuwa mi się matczyna metafora, bo to przypomina sytuację kilkuletniego dziecka, które bawi się samo obok mamy, ale od czasu do czasu sprawdza, czy ona jest. Terapeuta odzywa się wtedy, kiedy uznaje, że to będzie pomocne, ale daje przestrzeń na swobodne skojarzenia, na tkanie z myśli, żeby zobaczyć, co się dzieje w umyśle pacjenta dzień po dniu.
Czyli terapeuta jest świadkiem przepływu naszych myśli?
Świadkiem uczestniczącym, bo wchodzę w jego opowieść, objaśniam to, co jest dla niego niejasne. Na kozetce łatwiej się mówi o snach, podobnie jak o sprawach intymnych, prywatnych, dotyczących seksualności albo trudnych problemów relacyjnych. Łatwiej rozmawiać, gdy nie patrzy się na rozmówcę.
Objaśnia pani sny?
Tak, często. Ale nie jak sennik egipski. W snach zapisane są myśli i uczucia, których wolimy nie oglądać, konflikty, których nie udało się nam rozwiązać. Dla terapeuty mają znaczenie również dlatego, że mogą wiązać się z tym, co przydarzyło się na ostatniej sesji. Jeden z moich pacjentów śnił, że kupił od dilera trzy kostki czegoś, co miało mu zmieniać stan umysłu. Nie wiedział, co z tym zrobić – wziąć, nie wziąć? Jak się to zażywa? Nagle zrozumiałam: on ma trzy sesje w tygodniu. To ja byłam jego dilerem! A on nie wiedział, jak używać tych sesji. Uśmialiśmy się. Można powiedzieć, że jego nieświadomość nam to podpowiedziała i dała punkt wyjścia do rozmowy o tym, jak on korzysta z terapii.
Wspomniała pani o depresji. Psychoanaliza pomaga?
Przy tak zwanej dużej depresji, której źródła są biologiczne, nie obejdzie się przed leków. Im bardziej źródła są psychologiczne, tym łatwiej pomóc. Najczęściej objawy depresyjne towarzyszą nieumiejętności radzenia sobie ze stratą. Nie zawsze chodzi o żałobę po śmierci bliskich, ale utratę jakiejś wizji życia, obrazu świata lub samej(go) siebie, pieniędzy czy stylu życia. Jeśli umysł fiksuje się na braku, na tej ujmie, ubytku, pojawia się smutek i cierpienie. Depresja może też być „zasilana” nieumiejętnością radzenia sobie z agresją. W uproszczeniu można powiedzieć, że agresja jest tłumiona i zwracana przeciw sobie samemu, powodując objawy depresji.
Terapia kończy się, gdy kończy się cierpienie?
Nie, cierpienie się przecież nie kończy, jest wpisane w życie. Terapia kończy się wtedy, kiedy wspólnie, we dwoje, dojdziemy do wniosku, że już czas. Dla mnie jest to ten moment, kiedy czuję, że pacjent jest wyposażony w umiejętność radzenia sobie z psychicznym bólem – bo on się pojawi. W umiejętność radzenia sobie z problemami – bo życie będzie je niosło. Niedawno kończyłam pięcioletnią terapię z mężczyzną, który na początku, chyba przy drugim spotkaniu, przyszedł i powiedział: „No dobrze, opowiedziałem już pani o moich problemach, a teraz słucham”. Oczekiwał rad, najlepiej cudownych wskazówek. Odpowiedzi szukajmy w pana umyśle, bo to jest pana życie. „Pan musi je znaleźć, a ja jestem tu po to, żeby panu pomóc, a nie dawać rozwiązanie”, powiedziałam mu wtedy. Nie był zadowolony. Ale zakończenie terapii mieliśmy dobre. „Mogę skończyć, bo wiem, że sobie poradzę”, powiedział. A miał z czym, bo trójka dzieci, starzejący się rodzice, kredyt. Ale powiedział: „Jestem przygotowany”. Nie będzie stanów depresyjnych, dziwnych zachowań rozwalających rodzinę. Kiedy pacjent rozumie, że koniec terapii to nie koniec problemów, wiem, że możemy się pożegnać.
U kogo psychoanaliza się nie sprawdzi? Mam wrażenie, że zwolennikom racjonalnego podejścia do życia będzie trudno.
Nie, niekoniecznie. Przecież przyszli, a to może oznaczać, że mimo tej zewnętrznej racjonalności coś ich ciągnie w tę stronę, podejrzewają, że coś tam głębiej jest, i chcieliby wiedzieć co. Najtrudniej jest z ludźmi, którzy nie są zdolni do zależności; zdrowej zależności od osoby, która może być im pomocna. Mają silny rys narcystyczny, iluzję samowystarczalności, a to są obrony, przez które trudno się przebić. Jeśli tylko poczują zależność, muszą zniszczyć to, co się wytworzyło. Jeśli coś pochodzi od innych, trzeba to zaatakować. A rzeczywistość jest taka, że wszystko, co jest rozwojowe, pochodzi od kogoś innego. Nie jesteśmy samowystarczalni. Ale niektórzy nie mogą się z tym pogodzić i walczą. Doświadczyłam tego jako terapeuta. Potrafili zniknąć albo „zwolnić mnie” SMS-em właśnie wtedy, gdy praca stała się owocna. Bo nie byli w stanie wytrzymać tego, że dostali coś dobrego. To są najtrudniejsi pacjenci.
Danuta Golec - psycholog, psychoterapeuta. Pomaga osobom w kryzysie, w trakcie rozstań, rozwodów oraz trudnych sytuacji życiowych. W latach 2006-2010 pełniła funkcję prezeski Polskiego Towarzystwa Psychoterapii Psychoanalitycznej.