Białko w diecie? Żaden ze znanym mi dotąd producentów na opakowaniu z białkiem nie ostrzegał, że nadużywanie protein może się źle skończyć...
Białko lubimy – daje bowiem poczucie sytości, buduje nasze ciało, od mięśni po tkanki. Wyizolowane jest modne i pakowane do batonów, które kupujemy w pierwszym lepszym sklepie czy na stacji benzynowej, jest nawet w napojach – równie łatwych do nabycia. Białko jest elementem diety, którą zestawiają dla nas specjaliści. Kłopot w tym, że lubimy czasem z nim przesadzić, a to kończy się źle. Odpowiednio zbilansowana dieta zawiera tłuszcze, cukry, białka, zaś eksperymentowanie na własną rękę nie jest mile widziane. Nie można przecież żyć tylko samymi proteinami, bo to zagraża zdrowiu. Dlaczego? Najlepiej opowiedzieć o własnym, redaktorskim przykładzie.
Jestem dużym mężczyzną – ważę około 130 kilogramów. Każdy lekarz mówi, że powinienem się odchudzić, bo przeciążam organizm. To prawda, że moje stawy, mięśnie, kręgosłup, organy wewnętrzne nie pracują dobrze – nadmiar tkanki tłuszczowej jest niestety zabójczy. Z drugiej strony mam poważne problemy metaboliczne, które wzięły się z niedoczynności tarczycy i Hashimoto. Tak, wiem, to choroba kobiet. Prawdopodobnie mam jednak takie cechy, które sprawiają, że Hashimoto mnie złapało i mocno trzyma. Wiem, podobno do końca życia. Usłyszałem też, że tacy jak ja „będą tyć nawet od wody, którą wypijają”. Nie wiem, czy to prawda. Realia są jednak takie, że mimo ruchu fizycznego masa trzyma się na stałym (wysokim) poziomie. Tylko raz udało mi się, muszę przyznać całkiem spektakularnie, zdjąć z pleców nadmiar kilogramów. Jak? Schudłem 30 kg, ćwicząc regularnie i stosując dietę wykluczającą, która opierała się na jedzeniu płatków owsianych, chudego mięsa, a przede wszystkim ścisłej kontroli węglowodanów.
Jadłem mało chleba, kaszę gryczaną zamiast ziemniaków, zagryzając zęby przy twardej wołowinie lub rybie na parze. Dwa z pięciu posiłków stanowił izolat białkowy uzyskiwany z serwatki, który trzeba było zmiksować z wodą. To był koszmar! Wprawdzie na drodze prób i błędów wykryłem, że najlepiej smakuje białko „ciasteczkowe” (waniliowe było zbyt słodkie, czekoladowe miało metaliczny posmak), ale trudno szukać w tym wszystkim maestrii mistrza kuchni – jadłem, bo tak miałem zadane. Ponieważ kilogramy spadały (zdarzały się spadki na poziomie aż 3-4 kg tygodniowo), uznałem, że białko to świetny środek na odchudzanie. Być może w tym stwierdzeniu kryje się ziarno prawdy, ale o jednej rzeczy zapomniałem. Nawadnianie! Z natury piję mało. Mogę wytrzymać cały dzień o jednej herbacie lub kawie. Rzadko sięgam po butelkę z wodą, a to wielki błąd. Dlaczego? Bo białko obciąża m.in. wątrobę oraz nerki. Nie mam wprawdzie z nimi problemu i tylko raz doznałem ataku kamicy, ale to jeden z naszych najważniejszych narządów. Trzeba się naprawdę oszczędzać.
Po co nam picie wody? Ten tekst nie jest o tym, ale o temat zdecydowanie zahacza – białko metabolizuje do tzw. kwasu moczowego. Niewystarczający poziom nawodnienia sprawia, że jego stężenie we krwi wzrasta. I tu mała pauza – czy wodę można zastąpić kawą lub herbatą? Do pewnego stopnia można, ale z zastrzeżeniem. Kawa słabo nawadnia, a wypłukuje cenne minerały.
Przedłużający się stan i postępujące zakwaszenie prowadzi to tzw. dny moczanowej, która atakuje i niszczy stawy oraz ścięgna. Działa podstępnie, bo dny się do pewnego momentu nie odczuwa. Potem zaczynają się tzw. ciężkie nogi (ból mięśni przy chodzeniu), a gdy przekroczymy stan alarmowy, grozi nam zapalenie stawów i atak podagry. Nikomu tego nie życzę. Najpierw pojawia się ból dużego palca u nogi i jego silne zaczerwienienie, a wraz z nim TOTALNY ból. Bez wizyty u lekarza się wtedy nie obejdzie! Dodam, że ból ma wyjątkowo przewlekły charakter i że odczuwa się go nawet leżąc i kompletnie nie ruszając. Lekarz przepisuje środki zaradcze (dość często przepisuje lek z kolchicyną, żeby pacjentowi nieco zmniejszyć dolegliwości bólowe), a potem także tabletki mające na celu zbicie poziomu kwasu. Tyle fizjologia. Jak jest w praktyce? Dna podstępnie i dla mnie nieodczuwalnie zaatakowała moje ścięgna, bo nie piłem – zadowalając się kawą lub kilkoma szklankami czarnej herbaty. W momencie, gdy osiągnąłem – codziennie ćwicząc, także pod okiem doświadczonego trenera – naprawdę niezłą formę, uszkodziłem Achillesy. To nie było zerwanie, ale tendinopatia: zapalenie obydwóch ścięgien. Jak się je leczy? Uspokajając organizm, czyli rezygnując z treningów. Na początku dostałem środki przeciwbólowe, ale one przestały działać. Potem szukałem pomocy o fizjoterapeutów – terapia manualna, droga i bolesna, nie przyniosła spodziewanych efektów. Nie pomogły również zastrzyki z kwasu hialuronowego (ściślej – przyniosły ulgę tylko na pewien czas) i w końcu musiałem sięgnąć po zastrzyki z osocza. To radykalne działanie, zaznaczam. Doktor Łukasz Nagraba z MD Clinic w Warszawie sprawił, że zacząłem znowu chodzić i boli coraz mniej. Po siedmiu latach od kontuzji ważę jednak tyle, ile przed rozpoczęciem treningów. Dopiero teraz wróciłem do gimnastyki.
Dnę można zaleczyć – trzeba wprowadzić odpowiednią dietę. Nie jest to jednak łatwe, bo oznacza wykluczenie mięsa, czarnej herbaty, wielu gatunków ryb, owoców morza, szpinaku, sosu sojowego, alkoholu i drożdży. Lista produktów z purynami (o tym, co to jest, wkrótce napiszemy) jest zaskakująco długa. Za długa...
Podagra to wprawdzie typowo męska przypadłość, co nie oznacza, że jest zarezerwowana tylko dla jednej płci. Żebyśmy mieli jasność sytuacji – dieta bogata w zwierzęce białko (także wywary – ukochane rosołu) zagraża również zdrowiu pań w średnim wieku, po menopauzie.