Mój przyjaciel, mówimy o naszych zwierzakach. Przyjaźń, zgodnie z definicją, to relacja wzajemna, w której obie strony na sobie polegają. Czy to możliwe w związku: człowiek i pies? Pies obdarza nas uczuciem tak, jak potrafi. Człowiek często ma lekcję do odrobienia. Rozmawiamy o tym z dr Jolantą Łapińską, zoopsycholożką, lekarką weterynarii, związaną ze schroniskiem Na Paluchu.
Twój Styl: To prawda, że pies jest przyjacielem człowieka? Jakie korzyści wynosimy z kontaktów z psami?
Jolanta Łapińska: Jest ich wiele: gdy głaszczemy psa, spowalnia tętno, rozluźniamy się, wydziela się hormon miłości. Pies zmusza nas też do przyjęcia stabilizującej życie rutyny: trzeba rano wstać, wyjść na spacer. To cenne dla osób w depresji albo po przejściu na emeryturę, gdy czasem osuwamy się w pustkę. Z badań wynika, że opiekunowie psów czują się mniej samotni, bo mieszkają z drugą, przyjaźnie nastawioną istotą i dlatego, że zwierzęta zmuszają do kontaktów: rozmawiamy z innymi ludźmi na spacerach, zaprzyjaźniamy się z weterynarzem. Ale z tych benefitów korzystają tylko ci, którzy potrafią się zatrzymać w biegu i spędzić z psem trochę czasu. Jednym słowem pies nie działa przez sam fakt swojego istnienia, lecz przez nasze z nim interakcje.
Niektórzy wolą powierzać trudne emocje: smutek, gniew – psom. Dzieje się tak, bo zwierzęta nas nie oceniają. Czy to nie jest pójście na łatwiznę? Czasem warto wejść w relacje z ludźmi, wysłuchać krytyki, informacji zwrotnej, bo może nam ona pomóc coś zmienić, rozwinąć się.
Od tego mamy innych ludzi, ale… Czasem chcemy zostać tylko wysłuchani, żeby nikt nas nie oceniał. Dlatego wiele osób korzysta z pomocy terapeutów, by mówić swobodnie i nie słyszeć dobrych rad. Domeną psów jest całkowita akceptacja, choć nie zawsze… szczera. Pies będzie nas kochał w lokówkach na głowie i bez makijażu, i z podpuchniętym oczami i czerwonym nosem. To przyjemne.
Ale? Akceptacja psów nie zawsze jest szczera. Psy nas oszukują?
Próbują za wszelką cenę podtrzymać z nami relację. Przypominają w tym dzieci z nie zawsze dobrze funkcjonujących rodzin. Naukowcy z uniwersytetu w Budapeszcie zgłębili zjawisko relacji psów i opiekunów – badanie wzorowane było na eksperymentach Mary Ainsworth, psycholożki rozwoju człowieka. Pies i jego opiekun przebywali w zamkniętym pomieszczeniu około 20 minut, przy czym opiekun kilka razy wychodził na chwilę. Naukowcy obserwowali psa: jak będzie się zachowywał bez „swojego” człowieka? Jest spokojny czy w panice? Z zaciekawieniem bada otoczenie czy stoi pod drzwiami i drapie w nie? Wyróżniono trzy typy relacji człowiek–pies. Styl bezpieczny, przeważający – widać, że dla psa ważny jest opiekun, ale obie strony mają dużo swobody w kontakcie, podejmują też działania na własną rękę. Pies w tej relacji może się zdrowo rozwijać i nabierać pewności siebie.
Tak samo wygląda to u dzieci i nosi nazwę bezpiecznego stylu przywiązania.
Drugi typ relacji człowiek–pies też jest identyczny jak u ludzi: lękowo-ambiwalentny. Pies ciągle się upewnia, czy opiekun jest i go dostrzega. Bo ten człowiek bywa nadmiernie kontrolujący – pies wszystko robi na komendę. Albo jest nadopiekuńczy. To powoduje problem u psa, np. zespół lęku separacyjnego. Z trzecim stylem przywiązania mamy do czynienia, gdy wobec psa stosowana jest przemoc: on stosuje mechanizm zaprzeczania, maskowania rzeczywistych uczuć. Czasem ludzie się dziwią: człowiek psa kopał, bił, a pies lizał go po rękach. To jest właśnie to: pies wie, że sam nie przetrwa, człowiek jest mu niezbędny, nawet zły człowiek. Tu psy różnią się od ludzi i faktycznie można nazwać to przywiązanie nie w pełni szczerym. Dziecko rodzica stosującego przemoc będzie prezentowało unikający styl przywiązania, podobnie jak pies wobec swojego opiekuna. Jest to mechanizm ułatwiający przetrwanie.
Czyli człowiek często nie jest najlepszym przyjacielem psa?
Niestety. I nie chodzi tylko o znęcanie się nad zwierzętami. Czasem krzywdzimy psy swoją miłością, a najczęściej egoizmem. Patrzymy na zwierzęta przez pryzmat własnych preferencji. A warunkiem dobrej przyjaźni jest uszanowanie drugiej strony i jej potrzeb. Psy są nomadami. Uwielbiają się przenosić z miejsca na miejsce. Są też społeczne i niezbędne są im kontakty z innymi psami. Żaden człowiek tego nie zastąpi. Zapominamy o tym. Wiele osób wydaje pieniądze po to, by pupil czuł się najlepiej, a mimo to nie zapewnia mu najważniejszego: długich spacerów bez smyczy. To nie jest przyjaźń, to wizja tego, jak powinna ona wyglądać – zgodnie z tym, co my uważamy za fajne.
Niektórzy traktują psa jak kogoś więcej niż przyjaciela: jak dziecko.
Można zaobserwować taki trend. Psy wożone są w wózkach, mają ubranka, chodzą do psiego przedszkola. Czasem słyszę, że ludzie mówią: „Bo my mamy psiecko”. Czyli psa traktowanego jak dziecko, którego państwo nie mają. To krzywdzące dla psów, bo nie pozwala nam dostrzec, kim one są. Ludzkie dziecko potrzebuje opieki przez kilkanaście lat życia lub dłużej. Psy szybko rosną i dojrzewają. Dwuletni pies to nie niemowlak do noszenia w torebce, tylko dorosłe zwierzę, które ma swoje dorosłe potrzeby i instynkty. Miłością można skrzywdzić zwierzę, jeśli jest źle wyrażona. Widzę czasem przerażone pieski noszone non stop na rękach. To nie jest dla psa dobre, bo nie może poznawać otoczenia i uczyć się w nim funkcjonować, jego środowiskiem życia stają się ręce opiekuna. Poza nimi wszystkiego się boi, a im bardziej się boi, tym częściej jest noszony na rękach. Gdyby dorosły traktował tak dziecko, interweniowałaby opieka społeczna i sąd.
Psy upupiamy bezkarnie, nie godząc się na potrzeby naszego „psiecka”.
Tak, i to czasem kończy się… zamykaniem go w klatce kennelowej. Bo „psiecko” jest „niegrzeczne” i niszczy buty pod naszą nieobecność albo „mogłoby sobie zrobić krzywdę, przegryźć kabel”. Zdarza mi się pytać ludzi, ile czasu pies spędza w klatce i słyszę: „Noo… osiem godzin śpi. Osiem godzin, gdy ja jestem w pracy. I wieczorem ze dwie godzinki, bo idę na basen albo do teatru”. To zgroza.
Terapeuci pracujący z dziećmi mówią, że to nie dzieci „mają problemy”, najczęściej źródłem trudności dziecka są dorośli – rodzice. Czy z pani praktyki wynika, że za problemy psów odpowiadają ludzie?
Zazwyczaj tak jest. To wynika z psychologii psa. Koty są niezależne i rzadziej w związku z tym się zmieniają pod wpływem kontaktu z człowiekiem. Pies stał się naszym przyjacielem dlatego, że wyczuwa emocje, dostosowuje się do nich. Co oznacza, że je podziela. Gdy wracamy z pracy zdołowani, pies smutnieje i mamy wrażenie, że nam towarzyszy. Podziela radość, gdy przychodzimy uskrzydleni propozycją awansu. Ale pies „pożycza” też nasze stresy i lęki. Widziałam sytuacje, kiedy pies adoptowany ze schroniska po pewnym czasie zaczynał bać się np. burzy. Wcześniej grzmoty nie robiły na nim wrażenia, ale zauważył, że przerażają opiekuna. Albo zgłasza się do behawiorysty opiekun psa, który zachowuje się agresywnie na spacerze. Co się okazuje? Człowiek się boi, że pies się na kogoś rzuci, więc trzyma go krótko na smyczy, szarpie, gdy zbliża się inny spacerowicz. Pies wie, że opiekun jest przerażony sytuacją, ocenia ją jako groźną i reaguje agresją dystansującą.
Pies nie może odejść. Jest od nas zależny.
Mówimy na przykład o sytuacji psa, który całe życie spędził na wsi, po czym trafił do schroniska i został adoptowany przez rodzinę z miasta. Kochają psa, ale on nie potrafi się odnaleźć w hałasie, w blokach. Każde wyjście na spacer to stres, który powoduje zaburzenia zachowania i zdrowotne. Psy chorują na depresję, mają stany lękowe i wtedy podaje im się takie same leki jak ludziom. Ale zwierzę nie może funkcjonować na silnych lekach przez lata, a nawet całe życie, to może być jedynie doraźna pomoc w adaptacji do danego środowiska. Jeśli pies mimo to nie może się odnaleźć w nowych warunkach, jego opiekunowie słyszą od zoopsychologa, że powinni poszukać dla pupila nowego domu, z dala od miasta. „To nie wchodzi w grę, bo my go kochamy!”, pada w odpowiedzi. To są dwie sprzeczne informacje: bo albo go kochamy, albo „to nie wchodzi w grę”. Dlatego czasem wyrazem miłości człowieka do psa jest zgoda, żeby odszedł. Bo jak w każdym związku i w tym zdarza się, że do siebie nie pasujemy.
Zastanawiam się nad jeszcze jedną sytuacją, w której czasem musimy się zgodzić na odejście psa. Tą sytuacja jest jego śmiertelna choroba.
To najtrudniejsza do wyrażenia zgoda – na eutanazję, na śmierć. Spotykałam opiekunów, którzy narażali psa na uporczywe leczenie – wozili do kliniki na dializy, choć to nie poprawiało stanu psa, na chemioterapię w terapii nowotworu, którego wyleczenie nie było możliwe. Większość osób, które zdecydowały się na uśpienie psa, patrząc na to z perspektywy czasu, mówi mi, że zrobiły to za późno. Że cierpienie zwierzęcia, które nie rozumie celu bolesnych zabiegów, było za wysoką ceną za tygodnie czy wręcz tylko dni życia. Oczywiście, to jest odpowiedzialność: zadecydować, że życie istoty, która od nas zależy, ma się skończyć. Nie chodzi o to, żeby zrobić, co się da – technicznie lekarze weterynarii mają dziś naprawdę spore możliwości leczenia. Rzecz w tym, żeby zrobić to, co ma sens, i nie sprawiać czy przedłużać cierpienia.
W kontekście psa użyła pani sformułowania: śmierć. Czy ważny jest język, sposób, w jaki mówimy o zwierzętach? Niedawno przez media przewaliła się burzliwa dyskusja na temat tego, czy pies „zdycha”, czy „umiera”.
To jest ważne, oczywiście. Dlatego nigdy nie mówię, że ktoś jest „właścicielem” psa. Można być właścicielem samochodu albo domu, ale nie żywej istoty. Wolę słowo: opiekun. Traktuję psy jak przyjaciół, ale jestem dla nich opiekunką – to nie jest i nigdy nie będzie symetryczna relacja, jak przyjaźń pomiędzy ludźmi. Ale kiedy to zaakceptujmy, może stać się wielką życiową przygodą.