Historie osobiste

"Lubię psy, ale nie rozumiem ludzi, którzy swoje zwierzęta traktują jak dzieci. Trochę rozsądku!"

"Lubię psy, ale nie rozumiem ludzi, którzy swoje zwierzęta traktują jak dzieci. Trochę rozsądku!"
Fot. 123RF

Nie znoszę tego psa, choć żadna w tym jego wina. To jego pani działa na mnie alergicznie. 

Pies z kontem w mediach społecznościowych

Kiedy przychodzę do pracy, chcę pracować, a nie oglądać zdjęcia psa w domu, na spacerze, w podróży do kolejnego luksusowego hotelu. Ilona znowu pochwaliła się wypadem, tym razem do Sopotu. Nie zazdroszczę, też byłam. Co innego mnie denerwuje.

Ilona jako jedyna spośród pracowników nie ma rodziny. Nikt nie pyta dlaczego, bo takie pytanie byłoby nie na miejscu. A jeśli nie może mieć dzieci? A jeśli w jej życiu wydarzyła się jakaś tragedia? Nie pytamy, bo nie wypada. Nie plotkujemy, nie wchodzimy z butami w czyjeś życie, taka panuje u nas niepisana zasada. Oczywiście, pracując się ze sobą kilka miesięcy czy lat, rozmawiamy nie tylko o pracy i siłą rzeczy poznajemy się lepiej nawzajem. Ale o Ilonie wiemy tyle, że nie ma męża ani dzieci, za to ma... Bolka.

Nadała psu niezobowiązujące imię, choć wydała na niego kilkanaście tysięcy. Beagle. Z rodowodem. Jedni się zachwycają, jaki piękny, inni uważają, że jest rozczulający i pocieszny. Kwestia gustu. Mnie się na przykład nie podoba. Pies, który nie potrafi usiedzieć w miejscu, a pod opieką Ilony poluje na… lajki. Bolek bowiem ma własne konto w mediach społecznościowych. Ludzie śledzą i komentują jego psie – broń Boże, pieskie – życie. Nie rozumiem tego.

– Mama, instagramowe konta dla zwierzaków to teraz mocny trend – próbował oświecić mnie syn, który nawet zalajakował jeden z postów. – A ten Bolek jest taki słodki. Mnie jakoś kpiący ze swojej pańci ludzkim głosem czworonóg nie rozbawił. Może za stara jestem na taki rodzaj żartów.

Podobnie nie rozumiem, jak można wydawać na psa tyle pieniędzy. Jeszcze rozumiem rachunki za weterynarza, ale Ilona pod każdym względem przeznacza na Bolka więcej niż niejeden człowiek na całą gromadkę dzieci. Suplementy, zabawki, karma. Do tego... edukacja. Psie przedszkole, treningi z behawiorystą, zajęcia z nose-workingu. Do niedawna nie wiedziałam, że coś takiego istnieje. 

Kiedy usłyszałam, ile wydaje na same stroje dla Bolka, poczułam się zażenowana. Pomyślałam, że to wręcz niemoralne. Ja też nie sprawdzam każdej metki przed zakupem, a w domu mam specjalną szafkę na torebki, ale wydawanie setek, tysięcy na ekskluzywne, markowe akcesoria dla psa wydaje mi się wręcz niemoralne. Skoro jest taką miłośniczką zwierząt, niech wspiera fundacje, które im pomagają. Ale najwyraźniej ma serce i gest tylko dla Bolka.

 

 

Catering i zwolnienie lekarskie na psa

Dorastałam w czasach, gdy czekolada i mięso były na kartki. Może wciąż tkwi we mnie dziecko komuny, bo szeroko otwieram oczy, gdy słucham, co ten pies jada. Dziczyzna, jagnięcina, królik. Bolek cierpi na alergie pokarmowe, więc Ilona zamawia dla niego specjalistyczną dietę w firmie cateringowej. Nie powiem, też lubię dogadzać podniebieniu, ale… dziczyzna trzy razy w tygodniu? Najlepiej sarnina z borówkami. Słucham i zaciskam zęby, żeby nie wypalić z jakimś kąśliwym komentarzem. Naraziłabym się liczny fanomBolka.

Ostatnio jednak miarka się przebrała. Bolek źle się poczuł, więc Ilona musiała wziąć wolne. Szefowa poradziła jej, żeby nie zużywała cennych dni urlopu, tylko postarała się o zwolnienie lekarskie. Na stres, nerwicę, cokolwiek. No nie, przepraszam, ale to już była poważna niesprawiedliwość.

Poczułam się jak człowiek gorszego sortu, bo miałam zwykłe dziecko zamiast rodowego, luksusowego psa. Wiadomo, dzieci czasem chorują, więc rodzice muszą się gimnastykować, by pogodzić opiekę nad malcem z pracą. Doskonale pamiętam, jak zmienialiśmy się z mężem, jak błagałam sąsiadów, by zajrzeli do Jerzego, gdy nie udało nam się pogodzić grafików. Nierzadko po prostu zatrudniałam nianię, by doglądała mojego syna, gdy obydwoje z mężem mieliśmy ważne projekty do dokończenia i nie mogliśmy sobie pozwolić na nieobecność w pracy.

A tu nagle jestem świadkiem, jak Ilona dostaje dobrą radę od szefowej, by poszła na zwolnienie lekarskie, bo jej psa boli brzuszek. Tej samej szefowej, która nie wykazała się podobną empatią, gdy rok temu Jerzy dostał zapalenia oskrzeli, które przybrało ciężką postać i schodziło na płuca. Musiałam zostać w domu, przy moim chorym dziecku. Nie mogłam ryzykować, że sąsiadka albo niania coś przeoczą, tu chodziło o poważny stan! Reakcja moja przełożonej, tak przejętej Bolkiem, gdy brałam zwolnienie? Przewróciła oczami i podsumowała:

– Przecież to już nastolatek, a ty trzęsiesz się nad nim jak nad dzidziusiem. 

Gdy usłyszałam o zwolnieniu lekarskim na psa, rozejrzałam się po biurze. Sądziłam, że teraz ktoś zaprotestuje, ktoś się wreszcie ze mną zgodzi, że to jakiś absurd. W końcu wszyscy martwiliśmy się sezonem chorobowym, dzieliliśmy się obawami, że znów ktoś przyprowadzi chore dziecko do szkoły, które zarazi całą klasę. Trzeba będzie kombinować, jak pogodzić opiekę z pracą, albo brać na siebie obowiązki koleżanek, które zostaną w domu z dzieckiem. Więc rozglądałam się i szukałam choć jednej skrzywionej miny. Nikt choćby nie wzruszył ramionami. Ilona otrzymała od koleżanek wyrazy współczucia i życzenia szybkiego powrotu do zdrowia dla Bolka.

Przerasta mnie ta sytuacja. Albo wybuchnę i wygarnę od serca, co myślę o traktowaniu mojego dziecka gorzej niż czyjegoś pieska, albo… nie wiem. Zwolnię się? Raczej nie. Więc może napiszę skargę i poślę ją wyżej? O ile pieniądze Ilony są jej sprawą i może kupować Bolkowi jedzenie w puszkach ze złota i ubranka wyszywane brylantami, o tyle zwolnienie lekarskie na psa szczerze mnie oburzało i dotykało osobiście. Okłamywanie lekarza, wykorzystywanie systemu, nierówne traktowanie pracowników. Czy naprawdę nikt prócz mnie tego nie widzi? Czy zostanę uznana za hejterkę i antyfankę Bolka, jeśli głośno powiem, że to skandal?

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również