Wywiad

Aktorka Krystyna Tkacz: "Byłam kobietą, która kocha za bardzo. A one stają się podnóżkiem dla mężczyzny"

Aktorka Krystyna Tkacz: "Byłam kobietą, która kocha za bardzo. A one stają się podnóżkiem dla mężczyzny"
Krystyna Tkacz
Fot. AKPA

Znak rozpoznawczy: chrypka. Gdy ktoś pyta, skąd się wzięła, Krystyna Tkacz żartuje, że kochała życie, więc przez lata intensywnie go doświadczała. Jest w tym coś z prawdy. Los jej nie rozpieszczał, i to od dzieciństwa. Mogła się poddać, rozżalić, ale zawzięła się, że będzie szczęśliwa. I nikogo nie będzie obciążać smutkiem. Może dlatego znamy ją z komediowych ról. Dopięła swego, choć, jak mówi, łatwo nie było.

Skończyła 76 lat, a jej zawodowy kalendarz jest zapełniony po brzegi. Z trudem znajduje czas na spotkanie, jeździ z planu na plan. Została aktorką, choć wróżono jej, że będzie polską Edith Piaf. Kiedy miała kilka lat, nauczyciele śpiewu uznali, że ma słuch absolutny, a głos wybitny i charakterystyczny. Podczas studiów w Krakowie była gwiazdą studenckiego klubu Pod Jaszczurami i Piwnicy pod Baranami. Ma na koncie kilka płyt i wiele występów na festiwalach piosenki aktorskiej, ale mało kto wie, że gra też na fortepianie, klarnecie i... perkusji! Tomasz Raczek napisał o niej: „Gdyby Krystyna Tkacz występowała na Broadwayu, zapewne nie tylko byłaby jego gwiazdą, ale już dawno pisano by utwory specjalnie dla niej”. Ona chciała być przede wszystkim aktorką. Zagrała w 60 filmach i serialach.

Krystyna Tkacz: "Żyję sama, nie mam dzieci"

Twój STYL: Ci, którzy cię znają, mówią, że zawsze jesteś radosna. Zastanawiam się, z czego się cieszysz dzisiaj w dość trudnych i niespokojnych czasach?

Krystyna Tkacz: U mnie to chyba już... bardziej kwestia nawyku niż okoliczności. Oczywiście były i wciąż się zdarzają momenty, gdy płaczę, a nawet szlocham. Ale nie tak chcę się pokazywać światu, od lat pracuję nad sobą. Dzięki temu nie tylko sama czuję więcej radości, ale umiem dawać ją innym. Można by powiedzieć, że powodów do szczęścia obiektywnie zbyt wiele nie mam: nie jestem już młoda, żyję sama, nie mam dzieci, nawet mój ulubiony kot odszedł niedawno do krainy wieczności. A prawda jest taka, że gdy się rano budzę, uśmiecham się do nowego dnia i wszystkiego, co się w nim zdarzy, czy będzie radosne, czy trudne – to moje życie! Ważne, że mogę go wciąż doświadczać. Często tego nie doceniamy. Znam wiele kobiet, które na pytanie, co im daje szczęście, odpowiadają: mąż, wnuki, dom na Mazurach, elektryczne auto… A mnie cieszy sam fakt, że żyję i doświadczam. Nie ważne, czy świeci słońce, czy pada deszcz – jedno i drugie wywołuje mój entuzjazm. Uczę się znajdować radość w każdym drobiazgu. Dziś wydaje mi się, że to naprawdę kwestia wprawy. I nastawienia, by w otaczającej rzeczywistości akcentować to, co dodaje skrzydeł, a nie je podcina. Gdy patrzę na mój PESEL, wiem, że mogłabym zasiąść w fotelu albo biegać po lekarzach – byłabym usprawiedliwiona. A mnie nic nie cieszy tak, jak mnóstwo pracy, nowe zadania, ciągle jeszcze mi się chce. Skąd ten napęd? Może stąd, że wreszcie pokochałam siebie i swoje życie takie, jakie jest, niedoskonałe. Wykonałam wielką pracę, by dojść do tego punktu.

 

 

Krystyna Tkacz: "całe życie zabiegałam o uczucia innych"

Co to dla ciebie znaczy „pokochać siebie”? Ktoś powie: trąci frazesem z egzaltowanych poradników.

Też tak myślałam, i to długo. Gdy słyszałam: „pokochaj siebie”, ironizowałam. Aż zapytałam siebie: dlaczego to robię? Dotarło do mnie, że ironia pomaga mi ukryć przed sobą fakt, że siebie nie kocham. Przez lata wciąż się za coś ganiłam, skupiałam się na tym, by się przypodobać innym, zasłużyć na czyjąś miłość, przyjaźń, aprobatę… I pomijałam siebie. Kilka lat temu zwróciłam się o pomoc do terapeutki, bo znów nie poszło mi w miłości. „Takie sytuacje wciąż będą się pani przydarzać, jeżeli pani nie pokocha siebie” – usłyszałam. „Jak to, przecież ja siebie kocham! – oburzyłam się. – Dbam o siebie, kupuję dobre eliksiry do ciała, mam ładne ubrania”. „Nie o taką miłość chodzi”. Ta kobieta wytłumaczyła mi, że całe życie zabiegałam o uczucia innych, bo uważałam, że na miłość muszę zapracować, zasłużyć. Byłam kobietą, która kocha za bardzo. A one najczęściej stają się podnóżkiem dla mężczyzny, który prędzej czy później okazuje znudzenie i brak zainteresowania. Schemat, który aż zbyt dosłownie pasował do moich historii damsko-męskich. Dziś już wiem, że taka postawa i złe wybory w miłości mają początek w traumatycznym dzieciństwie.

akpa20181217_grzech_jk_4913

Fot. AKPA

Krystyna Tkacz opowiada o życiu po stracie rodziców

Co się wtedy wydarzyło?

Miałam dwa lata, gdy straciłam mamę. Umarła przy porodzie razem z noworodkiem. Rok później na gruźlicę umarł ojciec. Nie mam żadnej fotografii z rodzicami. Ale krakowska artystka Krystyna Piotrowska, której wygadałam się o swoim tragicznym dzieciństwie, zrobiła dla mnie monidło (malarski portret, często zbiorowy, wykonany na podstawie zdjęć – przyp. red.). Są na nim moi rodzice i między nimi ja z wielką czerwoną kokardą na czubku głowy. Na zdjęciu, które posłużyło za pierwowzór tego wizerunku, mam sześć lat, więc w prawdziwym życiu rodziców dawno już nie było ze mną. Tylko na monidle są... Na większości zdjęć z dzieciństwa mam przejmująco smutne oczy, choć chciałam za wszelką cenę sprawiać wrażenie wesołej dziewczynki, wiecznie pajacowałam. Tak zabiegałam, by ludzie mnie lubili. Nie mówiłam o tym dotąd, ale... niedawno zdałam sobie sprawę, że do nikogo nie powiedziałam „mamo”. I nigdy nie usłyszałam od nikogo: „Moja piękna, kochana córeczka”. Miłe słowa słyszałam tylko od cioci Danusi. I do dziś pamiętam wszystkie jej komplementy. Mężczyźni mi ich jakoś nie prawili. W szkole teatralnej też od razu wrzucono mnie do szufladki „charakterystyczna”. Piękna była Dziadyk (panieńskie nazwisko Anny Dymnej – przyp. red.)

Angelina Jolie powiedziała: „Gdy tracisz miłość matki, to jakby ktoś zerwał z ciebie ciepły kocyk i już zawsze jest ci zimno”.

Prawda. Mnie długo było zimno. Nie tylko fizycznie, ale i emocjonalnie. Chyba nigdy się z tą tęsknotą za matką nie uporałam. Wylałam morze łez. Uciekałam w świat wyobraźni. Gdy na przykład szorowałam podłogę, bo miałyśmy z siostrą przydzielone prace, wyobrażałam sobie, że jestem Kopciuszkiem, który czeka na matkę chrzestną, za chwilę włoży piękną suknię i pojedzie na bal, gdzie spotka księcia. Z czasem zaczęłam uciekać od tęsknoty za rodzicami w muzykę.

Zachowali się choćby w skrawkach twojej pamięci?

Mamy nie pamiętam. Z tatą mam dwa wspomnienia: idzie przez podwórze, woła naszego wilczura, Reks podbiega, a tata się śmieje. Dobrze pamiętam właśnie tę jego radosną twarz. I jeszcze jedno: gdzieś mamy wyjść, siedzę na stołeczku, a tata wkłada mi płaszczyk, zawiązuje buty. Potem już zawsze byłam z dziadkami. Babcia mówiła: „Idziemy do rodziców”, co znaczyło, że pójdziemy na cmentarz. Pamiętam, że często śpiewałam piosenki i tańczyłam dla mamusi i tatusia, którzy są w niebie. I że przez lata ludzie mówili o mnie „ta sierotka”. Inne dzieci do przedszkola odprowadzali rodzice, ja szłam sama. Babcia tylko raz mnie zaprowadziła, tłumacząc po drodze: „Tu przystajesz i patrzysz, bo mogą jechać samochody, zapamiętaj wszystko, bo musisz sama trafić”. No to zapamiętałam!

 

 

Krystyna Tkacz: "Byłam posłuszną dziewczynką"

Jak takie doświadczenia kształtują charakter?

Z czasem coraz częściej słyszałam: „Jaka dzielna ta sierotka!”. Tak uświadomiłam sobie, że jestem dojrzała ponad wiek. I że umiem dawać radę. To, co trudne, rani, ale też hartuje. Aż któregoś dnia pewna kobieta w przedszkolu powiedziała: „Ta sierotka, co przychodzi sama, ma takie długie paluszki”. I zaprowadziła mnie do pani profesor od muzyki. W jej pięknym mieszkaniu stało pianino, na nim mnóstwo fotografii i bukiet suszonych kwiatów w wielkim wazonie. Ta dystyngowana pani posłuchała z uwagą, jak śpiewam, stwierdziła, że mam wybitny słuch i poszła zrobić herbatę. Siedziałam zestresowana na antycznym krześle ze złotoperłową tapicerką, bo wstydziłam się zapytać, gdzie jest toaleta, a bardzo potrzebowałam. No i… zrobiłam siusiu na tym pięknym krześle. Przerażona uciekłam stamtąd. Kilka dni później dostrzegłam panią profesor na naszym podwórku. Byłam pewna, że przyszła w sprawie zniszczonego krzesła. A ona powiedziała dziadkom, że takiego daru marnować nie można, że muszę brać lekcje muzyki i powinni kupić mi pianino, bo ona chce mnie uczyć! Na początku ćwiczyłam na klawiaturze narysowanej na kartce. W końcu dziadek cudem zdobył pieniądze na pianino – piękne, z maleńkim portrecikiem Beethovena. Byłam zaskoczona, bo usiadł przy nim i... zaczął grać. Nie kończył żadnych szkół, a świetnie mówił po rosyjsku, niemiecku i grał na pianinie, choć nie znał nut. Ze słuchu!

Uznałaś tę okoliczność za dar czy trzeba cię było gonić do pianina?

Mnie do niczego nie trzeba było gonić. Byłam posłuszną dziewczynką. Jak wyszłam z domu w jasnych bucikach, wyprasowanej sukience i starannie zaplecionych przez babcię warkoczykach z kokardami, to tak wracałam. Inne dzieci zachowywały się swobodnie, brudziły, dziurawiły ubrania w ferworze zabawy, ja w tym nie uczestniczyłam. Cały czas się pilnowałam. Sąsiedzi mówili: „Widzicie, łobuzy, jaka Krysia grzeczna!”.

Grzeczne dzieci nie zawsze są szczęśliwe...

Dziś to wiem, ale wtedy uwielbiałam słuchać tych pochwał. Nobilitowały mnie. No i... szarganie sukienek babci nie mieściło mi się w głowie! Ubierała mnie cudownie. Szyła mi nie tylko piękne sukienki, ale i szkolne fartuszki. Czule wspominam jeden z granatowego, błyszczącego materiału oraz wełnianą sukieneczkę z zerówki. Cudna była też sukieneczka z różowej tafty, do dziś pamiętam fakturę materiału.

Czyli bywałaś i królewną!

Ale o rozpieszczaniu nie było mowy. Jak babci Mariannie coś się nie podobało, potrafiła ścierą przez łeb zdzielić. Herod-baba! Rządziła domem. Dziadek też się jej słuchał, a jednocześnie do końca był w niej zakochany. Czasem narwał babci bukiet polnych kwiatów. „To dla ciebie, Marysiu” – mówił, patrząc jej w oczy. Niespożytą energię mam pewnie po niej. Wciąż coś robiła. Mieszkaliśmy na przedmieściach, mieliśmy ogródek, kury i świnki. W niedzielę babcia osobiście „biła kurę” na świeży rosół, robiła domowy makaron.

 

 

Marzenie Krystyny Tkacz o aktorstwie

Skąd w dziewczynie z przedmieścia marzenie, że zostanie aktorką?

Od dziecka to wiedziałam. Może zaczęło się od tej potrzeby pajacowania? Zapraszano mnie na wszystkie urodziny, kinderbale, bo wiadomo było, że z Krysią będzie wesoło. Chciałam być zauważona, doceniona, pewnie dlatego tak lubiłam występować. Na akademiach recytowałam wiersze, śpiewałam. W szóstej klasie wezwał mnie dyrektor i powiedział: „Tkaczówna, masz głos jak damski Armstrong, a mówisz tak, że sala zamiera, proszę się tym zainteresować”. Poszłam za tym. Byłam w amatorskim teatrzyku. W spektaklu "Królowa śniegu" obsadzono mnie w roli... Krystiana, przez głos z chrypką. Czułam, że to mój żywioł! Ale do szkoły teatralnej nie dostałam się za pierwszym razem. Nie przyjęli mnie z powodu „wady głosu”, czyli właśnie tej chrypki. 

Niektórzy by to wzięli za pewnik, dyskwalifikację potwierdzoną przez specjalistów, a ty?

Wypłakałam się sąsiadce, a ona na to: „Znam panią, która ma siostrę, a ta siostra ma córkę, a ona właśnie skończyła szkołę teatralną w Krakowie i będzie w niedzielę we Wrocławiu. Pokażesz jej, co umiesz, powie ci, czy się nadajesz”. W niedzielę wstałyśmy o świcie i kilkoma autobusami dojechałyśmy do Wrocławia. Tą córką okazała się aktorka Elżbieta Karkoszka. Przygotowała mnie do egzaminu tak, że się dostałam. Całe życie byłam jej za to wdzięczna. Dziadka rozpierała duma, jak studiowałam, ale na ekranie już mnie nie rozpoznawał. Był ciężko chory. Babcia, gdy tylko widziała film ze mną w telewizji, płakała ze wzruszenia: „Że też twoja matka tego nie dożyła. Jaka byłaby szczęśliwa!”.

Podobno, jeśli trudne przeżycia z dzieciństwa nie złamią w kimś ducha, wyrabiają niesamowitą siłę charakteru.

To do mnie pasuje! Dzięki temu, że miałam pod górkę, nie tylko urosły mi skrzydła, ale okazały się też wyjątkowo mocne. Mechanizmy obronne mam takie, że nie ma sytuacji, która by mnie złamała. Szkoła muzyczna, do której przez lata chodziłam, też uczyła dyscypliny. Może moja siła przebicia wzięła się stąd, że za nic nie chciałam pozostać w oczach innych „sierotką”, marzyłam, by zostać KIMŚ. Sierotka stoi w czwartym rzędzie, za plecami innych – ja wszędzie wychodziłam przed szereg. W szkole teatralnej szybko zaczęłam chałturzyć. Jurek Stuhr, który był już ze swoją Basią, jako mężczyzna odpowiedzialny założył grupę chałturzącą. (śmiech) Ja i Ewa Dałkowska w niej śpiewałyśmy, występował z nami też Grzegorz Warchoł oraz wybitny jazzman Jan Jarczyk.

Krystyna Tkacz o swoim związku: "To nie było udane małżeństwo"

Grzegorz Warchoł został twoim mężem! Czemu o tym nie wspomniałaś?

Bo to nie było udane małżeństwo. Wpadłam w rozpacz, gdy mnie rzucił. Dopiero gdy dostałam angaż w Teatrze Współczesnym, wiara w siebie wzrosła. Po ważnej premierze poszłam do astrologa. Jeszcze wtedy formalnie byłam żoną Grzegorza. Powiedział: „Pani jest pisany sukces zawodowy! Mąż się nie zmieni. Zdradza i będzie zdradzał. Będą się wokół pani kręcić mężczyźni, jednak miłości po grób nie widzę. Za to życie artystyczne... bujne, bardzo bujne!”. Powiedziałam temu astrologowi: „Wie pan, ten sukces to ja już chyba osiągnęłam, tydzień temu miałam teatralną premierę”. A on mi popatrzył w oczy i oznajmił poważnym tonem: „Proszę pani, ja mówię o prawdziwym sukcesie”. Poczułam wtedy ulgę. Zebrałam siły i zrobiłam porządek w życiu.

A później zagrałaś w prawie 60 filmach, kultowych serialach. I wciąż dostajesz propozycje ról. Za chwilę do kin wejdzie film Uwolnić Mikołaja, grasz w nim istotną rolę. Za które ze swoich osiągnięć cenisz dziś siebie najbardziej?

Lubię swoją pracę, cenię dorobek, szczególnie to, że miałam wiele ról, które dawały ludziom uśmiech, radość. Ale bardziej od tego wszystkiego szanuję siebie za to, że jestem dziś niezależną i wolną kobietą, że nie zostałam w szufladce „Krysia, ta biedna sierotka”. Swoją historię i wszystkie jej bolesne epizody mam zapisane gdzieś głęboko i będę ją niosła do końca. Ale jednak patrzę na nią dziś bez żalu, pretensji do losu. Jest we mnie ogromna wdzięczność, że... tyle mogłam w życiu doświadczyć, trudnego i pięknego. Bo... trudne też bywa piękne.

Kim jest Krystyna Tkacz?

Krystyna Tkacz - ur. 19.03.1947 r. aktorka teatralna, filmowa i telewizyjna. Piosenkarka. Absolwentka liceum muzycznego i szkoły baletowej przy Operze Wrocławskiej. Ukończyła Państwową Wyższą Szkołę Teatralną im. Ludwika Solskiego w Krakowie. Nagrała cztery płyty: "Śpiewający aktorzy", "W drodze pod wiatr. Złota kolekcja", "Krystyna Tkacz śpiewa Kurta Tucholsky'ego", "Koncerty w Trójce vol. 3. Nie jesteś sama. Piosenki Agnieszki Osieckiej".

Odznaczona Srebrnym medalem "Zasłużony Kulturze Gloria Artis".

Ma na swoim koncie liczne role filmowe i serialowe: "Ciemno, prawie noc", Pech to nie grzech", "Druga szansa", "Leśniczówka", "Barwy szczęścia" i inne.

Prywatnie była żoną aktora i reżysera Grzegorza Warchoła. Para rozwiodła się 

Tekst ukazał się w magazynie Twój STYL nr 10/2022
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również