Relacje

"Chcę wypisać się z roli przyszywanej cioci. Mam dość bycia drukarką do pieniędzy"

"Chcę wypisać się z roli przyszywanej cioci. Mam dość bycia drukarką do pieniędzy"
Fot. 123RF

Czy dobra sytuacja materialna jednej osoby daje drugiej zielone światło do proszenia o finansową pomoc? Gdzie są granice i czy nierówność finansowa może negatywnie wpływać na relacje?

Jak siostry 

Moją obecną, nienajgorszą sytuację finansową w dużej mierze zawdzięczam babci, bo jako dziecko wychowałam się w przeciętnej polskiej rodzinie. Rodzice pracowali, oboje, i to umysłowo, ale jako mało obrotni, zupełnie nie przebojowi, a do tego uczciwi, nie zbijali kokosów. Co nie znaczy, że czułam się gorsza albo że czegoś mi w dzieciństwie brakowało. Może rodzice nie spełniali każdej mojej zachcianki – co akurat byłoby mało wychowawcze – ale nie nosiłam najtańszych rzeczy, znałam smak różnych frykasów, pieniądze na szkolne wycieczki i na wakacje nad morzem albo w górach też się zawsze znalazły. Dzieci nie mają wygórowanych oczekiwań materialnych, jeśli nie zarażą się nimi od dorosłych. Albo jeśli nie dorastają w otoczeniu rówieśników ewidentnie bogatszych od siebie, którym nie są w stanie dorównać w kwestii zabawek, gadżetów czy strojów.

Ja chodziłam do normalnej szkoły, do zwykłej klasy, w której poznałam Asię, dziewczynkę taką samą jak ja, moją „siostrę z wyboru”, moją najlepszą przyjaciółkę. Trzymałyśmy się razem od pierwszej klasy, od kiedy wychowawczyni posadziła nas w jednej ławce. Całe osiem lat szkoły podstawowej byłyśmy nierozłączne. Jedna pomagała drugiej, wspierałyśmy się w nauce i zwierzałyśmy się sobie z dziewczyńskich spraw.

Nasze drogi się rozeszły, gdy ja zdałam do najlepszego liceum w mieście, Asia natomiast dostała się do trochę gorszego, przynajmniej na liście rankingowej. Zabawne, że wtedy to ja zazdrościłam jej. W mojej opinii lepiej trafiła, bo kiedy ja musiałam porządnie skupiać się na nauce, by trzymać wymagany poziom, ona miała dużo więcej swobody. Jednak mimo moich rozlicznych zajęć i korepetycji spotykałyśmy się, gdy tylko miałam wolny czas albo gdy „koniecznie, absolutnie, bezwzględnie” musiałyśmy o czymś poplotkować. 

Potem ona znalazła chłopaka, ja zdałam na studia, ona kończyła kurs rchunkowości i planowała ślub, ja zdobywałam tytuły inżyniera i magistra, ona zaszła w ciążę, ja szukałam pracy…

Fortuna z nieba 

I właśnie wtedy, u progu mojej zawodowej drogi, zmarła babcia Eliza. Moja ukochana babcia, która zawsze mnie hołubiła, rozpieszczała i nie wypuszczała od siebie, póki nie zjadłam wszystkich pyszności, jakie dla mnie przygotowała. Jak się okazało, babcia miała swoje tajemnice. Dopiero po jej śmierci odkryliśmy, że była właścicielką nie tylko swojego mieszkania, ale także tego obok, za ścianą. Za troskliwą opiekę mocno schorowana, samotna sąsiadka zapisała babci w testamencie swoje mieszkanie. Babcia Eliza słowem nie pisnęła – jakby się wstydziła takiego hojnego aktu wdzięczności – i po cichu, przez piętnaście ostatnich lat życia, po prostu je wynajmowała. Sprawa wyszła na jaw w biurze notariusza, który poinformował mnie, że babcia przekazała mi obydwa mieszkania, na dobry start w dorosłe życie. Jako że byłam jedynaczką, a rodzice nie zmierzali podważać ostatniej woli babci, z dnia na dzień stałam się właścicielką dwóch nieruchomości.

Jeden lokal sprzedałam, by móc zainwestować w coś bardziej nowoczesnego niż dwa pokoiki w starej kamienicy, a drugi wynajmowałam dalej i na spokojnie szukałam dobrej pracy. Miałam szczęście – nie ukrywajmy, ono też jest w życiu ważne – ponieważ duża firma szukała biotechnologów z wykształceniem inżynierskim. Posłałam CV i list motywacyjny, przeszłam dwa etapy selekcji i załapałam się do młodego, dynamicznego zespołu w nowym dziale. Duża firma, duże pieniądze na rozwój, duże stawki na początek. Dodając do tego pieniądze z wynajmu mieszkania po babci, nie musiałam się martwić o byt. Daleko mi było do milionerki, nie mogłam w każdy weekend polecieć na Hawaje, ale stać mnie było na zagraniczne wypady podczas urlopów, a na zakupach w galeriach nie musiałam się wielce ograniczać. I chętnie się tym swoim dobrobytem dzieliłam. Nie tylko z rodzicami.

Kiedy moja przyjaciółka urodziła córeczkę, byłam niemal prawie równie szczęśliwa jak ona. Co kilka dni zjawiałam się u nich z jakimś nowym ubrankiem albo zabawką dla Julki. Ucieszyłam się, wręcz urosłam w dumę, gdy Aśka powiedziała:

– No to zostałaś ciotką, ciociu Gosiu.

– Super. Ciotka to brzmi dumnie! Nie tak jak mama, ale prawie. Nie doczekam się siostrzeńców ani bratanków, skoro nie mam siostry ani brata, więc cała moja ciotczana miłość przypadnie Julci.

Żartowałam, obolała po cesarce Asia śmiała się i syczała na przemian, a Julka wykrzywiała się słodko, gdy zawierałyśmy tę niepisaną umową.

Ciocia? A może sponsorka?

Wiadomo, że do obowiązków szanującej się ciotki należy pamiętanie o urodzinach, imieninach przyszywanej siostrzenicy, a także o wszelakich świętach lub okazjach, kiedy bez prezentu zjawić się nie wypada. Ale pomiędzy tymi ważnymi wydarzeniami będzie płynąć codzienne, zwykłe życie Julki, z jego małymi troskami i radościami, i bardzo chciałam w nim uczestniczyć, doradzać, słuchać zwierzeń, wspierać, oczywiście też rozpieszczać i nie żałować na kieszonkowe.

Niestety z biegiem lat coraz częściej dochodziłam do wniosku, że dumna rola ciotki to głównie wydatki. Nie zabawa, opieka duchowa, mentorstwo, raczej… sponsoring. Dziwnym trafem bardzo często, kiedy chciałam wpaść do przyjaciółki z wizytą, ona akurat była z Julką w galerii handlowej. Oglądała kolejne sukienki albo zabawki i ze smutną miną odwieszała na stojak bądź odkładała na półkę.

– W tym miesiącu jest u nas ciężko… – wzdychała. – Może z kolejnej wypłaty…

Jak słyszałam coś takiego, czułam się niejako wywołana do tablicy, wytknięta palcem, jako ta bogata, którą stać, więc brałam odłożony towar i szłam do kasy.

– Oj, nie trzeba – protestowała Aśka. – Mam wyrzuty sumienia, że cię naciągam, ale jeśli chcesz… Julcia na pewno się ucieszy.

W ten sposób pozwalała mi dokonać zakupu. Raz, drugi, dziesiąty... Aż usłyszałam, niby rzucone żartem stwierdzenie, że w końcu nie mam dzieci, więc na kogo innego miałabym wydawać pieniądze. Zmusiłam się do uśmiechu, ale poczułam się niekomfortowo, delikatnie mówiąc. Jak ludzki bankomat. Zwłaszcza że Aśka znała moją sytuację. Wiedziała, że niedawno zakończyłam długoletni związek, bo nie mogliśmy się porozumieć z Arkiem co do wspólnej przyszłości. Właśnie dlatego, że ja chciałam mieć dzieci, a on niekoniecznie. Jest nam dobrze tak, jak jest, powtarzał, dzieci wszystko zmienią. To na pewno. Ale ich brak też nam nie pomógł.

Z drugiej strony… może Asia miała rację? Będzie, co ma być, zostanę kiedyś mamą albo nie, ale już teraz miałam przyszywaną siostrzenicę, która mnie potrzebowała. Pytanie: do czego?

– Znów jedziesz do Hiszpanii? Nie znudziło ci się? A może tym razem weźmiesz Julkę? Ma już siedem lat, a nigdy nie była za granicą.

Ja pierwszy raz wyjechałam z naszego kraju jako dwudziestopięciolatka i jakoś nie czułam się poszkodowana. Poza tym…

– No nie wiem… bałabym się wziąć za nią odpowiedzialność za granicą. Nigdy nie wiesz, co się może zdarzyć…

– Niby racja – zgodziła się ochoczo Aśka. – To może wyskoczycie nad nasze morze w lipcu? Byłoby fajnie, wy spędzicie razem czas, my z Markiem odpoczniemy.

Zgodziłam się, bo znowu poczułam się przyparta do muru jej argumentacją, a potem już niespecjalnie się zdziwiłam, że w całości sfinansowałam ten wyjazd; Julka nie dostała nawet dziesięciu złotych od rodziców. Dobrze, że spakowali jej kostium kąpielowy, myślałam z drążącą mnie jak kornik ironią.

Po tygodniu wakacji z niesforną siedmiolatką wróciłam do domu bardziej zmęczona, niż byłam przed wyprawą.

– Opieka nad cudzym dzieckiem jest dużo bardziej męcząca niż pilnowanie własnego – uświadomiła mnie po fakcie koleżanka z pracy. – Wiem z doświadczenia, bo czasem zajmuję się bratankami i choć to rodzina, stres jest olbrzymi. Dużo większa odpowiedzialność. A ty w ogóle nie masz dzieci, więc twoja odporność jest zerowa. Skoro mało nie osiwiałaś przez młodą, nie zgadzaj się więcej na podobne przysługi.

Nie zamierzałam, choć już się bałam reakcji Joanny, gdy odmówię zabrania Julki na kolejne wspólne, fantastyczne wakacje.

Wykorzystywana czy mająca gest?

Wraz z rozpoczęciem przez Julkę szkolnej edukacji liczyłam się z tym, że będę uczestniczyć w sfinansowaniu wyprawki do pierwszej klasy. Wróciły wspomnienia, jak z wypiekami na twarzy kompletowałam swój pierwszy w życiu piórnik i owijałam podręczniki w kolorowe okładki.

– Może kupię jej tornister na kółkach, co myślisz? Żeby nie musiała dźwigać takich ciężarów jak my.

Uśmiechnęłam się do przyjaciółki, która zmarszczyła nos.

– Myśleliśmy o laptopie. Takim porządnym, żeby na jakiś czas jej wystarczył.

– Nie uważasz, że to dość drogi prezent jak na siedmiolatkę?

– Okazja też jest wyjątkowa. Ile razy w życiu idzie się pierwszy raz do szkoły? Przecież to będzie pomoc naukowa dla niej, nie zabawka.

Zamilkłam, bo zwyczajnie zabrakło mi słów. Kupiłam Julce tego laptopa, a w podzięce usłyszałam:

– No, ciocia się postarała. Prawda, Julka? Podziękuję ładnie.

Szybki uścisk i cmok w policzek nie sprawiły mi takiej przyjemności, jak chyba powinny. Postarałam się? Czyli że niby wcześniej się nie starłam? Czułam się w swojej roli ciotki coraz gorzej, jak brelok przy karcie kredytowej.

Jednak zbuntowałam się dopiero przed trzynastymi urodzinami Julki. Dotąd zawsze byłam zapraszana na tort i kawę, wraz z resztą rodziny. Tym razem, kiedy zapytałam Ilonę, jaki prezent chciałaby dostać Julka, okazało się, że najlepiej pieniądze.

– Jest coraz starsza, wybierze się na zakupy i sama coś sobie kupi.

– To może razem pójdziemy? Zrobimy sobie babski dzień. Kino, coś dobrego do jedzenia, zakupy…

– Raczej nie, ona woli pieniądze.

– No dobrze, a co z przyjęciem urodzinowym?

– W tym roku nie robię. No, może dziadkowie przyjdą na tort, bo by mi żyć nie dali.

– Aha – mruknęłam. – A ja mam przerzucić kopertę przez próg czy zrobić przelew?

– Jak ci wygodnie.

Spojrzałam z niedowierzaniem na moją przyjaciółkę. Zignorowała ironię czy naprawdę nie widziała w swojej propozycji nic niestosownego? Jeśli tak ma wyglądać bycie ciotką, to chyba pora się wypisać. Nie wiem, czy nie krzywdzę Julki, ale nie zamierzam być wiecznie traktowana jak drukarka pieniędzy, tylko dlatego, że mnie stać, że nie mam na kogo wydawać pieniędzy, że kopnęło mnie szczęście zostanie przyszywaną ciotką. Czego zażądają ode mnie na ślub Julki? Mercedesa?

 

 

 

 

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również