Uzdrawiająca moc natury jest powszechnie znana i praktykowana od wieków. Ale najnowsze badania jasno pokazują, że regularny kontakt z naturą i umiejętność korzystania z jej zasobów przynoszą niepomierne korzyści nie tylko profilaktycznie, ale także w leczeniu wielu powszechnych chorób cywilizacyjnych takich jak alergie, nowotwory, a nawet covid-19!
Spis treści
Hipokrates był jednym z najsłynniejszych antycznych lekarzy. To on stwierdził: "Lekarz leczy, natura uzdrawia". Był głęboko przekonany, że medycyna powinna jedynie wspomagać proces leczenia, natomiast jego pozytywny skutek pochodzi z natury.
Analizowaniem jej uzdrawiających mocy zajmuje się obecnie coraz więcej naukowców. Wśród nich jest John R. Reddon, profesor psychologii na Uniwersytecie Alberty w Kanadzie. Bada on ludzi, którzy nie mają styczności z przyrodą: więźniów. Profesor Reddon uważa, że kondycja osadzonych zależy w dużej mierze od tego, co widzą ze swojej celi. Czy jest to tylko betonowe podwórko, czy mają widok na las?
Można zauważyć znaczące zmiany w zdrowiu psychicznym i fizycznym, gdy osoba ma za mało kontaktu z naturą , podsumowuje psycholog.
Howard Frumkin, profesor medycyny środowiskowej, jest pewien: "Powiązanie człowieka z przyrodą jest tak głębokie, że należy je nazwać uniwersalnym. Z czego to wynika? – Przez większą część historii nasza biologia była silnie związana ze środowiskiem naturalnym. Ci, którzy dobrze je rozumieli, zwiększali swoje szanse na przeżycie", wyjaśnia prof. Frumkin.
Innymi słowy, widok jeziora oznaczał dla naszych przodków bezpieczny dostęp do wody, a łąki i lasy wskazywały na łatwość zdobycia pożywienia. Emocje towarzyszące kontaktom z naturą były więc dobre i pełniły rolę nagradzającą dla osobnika, wzmacniając ten pozytywny stosunek do przyrody. "Byłoby wręcz niewiarygodne, gdybyśmy po kilku tysiącach lat zapomnieli o wszystkich tych doświadczeniach i całej wiedzy naszych praojców", mówi amerykański socjobiolog prof. Edward Wilson, który opracował hipotezę biofilii: potrzeby poczucia wspólnoty z innymi organizmami.
Środowisko może nas jednak leczyć nie tylko poprzez sam mechanizm psychosomatyczny, ale też bardziej bezpośrednio. Oto, co ujawniły najnowsze badania.
Lekarze od dawna wiedzą o prozdrowotnych właściwościach morskiego powietrza – ma działanie relaksujące i łagodzące, szczególnie w chorobach oskrzeli. Teraz jednak naukowcy z Uniwersytetu w Gandawie odkryli, że jego lecznicza moc może być znacznie potężniejsza.
Gdy belgijscy uczeni zbadali tzw. aerozole morskie – zawiesinę, która wytwarza się w powietrzu bezpośrednio przy brzegu ze wzburzonej wody – odnaleźli w nich substancję produkowaną przez algi: homojessotoksynę. Jej stężenie we wdychanym nad morzem powietrzu jest niewielkie, lecz korzystne dla zdrowia.
W eksperymencie laboratoryjnym z komórkami raka płuc naukowcy zaobserwowali, iż wywołuje ona apoptozę, czyli mechanizm samobójczy w komórkach nowotworowych – pod warunkiem, że jest podawana razem z lekiem immunosupresyjnym, który przeciwdziała zaatakowaniu tej substancji przez układ odpornościowy.
Immunosupresanty są już stosowane w innych terapiach przeciwnowotworowych, np. w celu zapobiegania odpowiedzi immunologicznej na dany lek. W połączeniu z toksyną z alg zawartą w powietrzu morskim mogłyby stać się w przyszłości obiecującym sposobem leczenia raka płuc.
Biliardy synaps
Mózg dorosłego człowieka składa się z ok. 86 miliardów komórek nerwowych, które są połączone ze sobą synapsami. Ich łączna liczba jest bardzo trudna do oszacowania. Może ich być nawet kilkaset bilionów albo wręcz kilka biliardów.
Według niektórych szacunków, gdyby ułożyć wszystkie połączenia nerwowe pojedynczego człowieka jedno za drugim, otrzymalibyśmy łącznie odcinek o długości 5,8 miliona kilometrów. Można byłoby go owinąć wokół równika aż 145 razy!
Wielu lekarzy postrzega spacery jako uniwersalną broń na różne dolegliwości fizyczne – ale co tak naprawdę dzieje się w naszych mózgach podczas codziennej rundki po lesie lub parku? Naukowcy z Uniwersytetu w Pittsburghu sprawdzili to w trakcie długoterminowego eksperymentu przeprowadzanego na grupie 299 ochotników.
W tym celu rejestrowali odległość, jaką uczestnicy testu pokonywali każdego tygodnia, a następnie na przestrzeni lat wielokrotnie skanowali ich mózgi. "U starszych ludzi organ ten zaczyna się kurczyć. To może upośledzać pamięć – wyjaśnia kierujący badaniem psycholog prof. Kirk Erickson.
Jednak u osób, które codziennie przemierzały co najmniej 1–2 kilometry, skany wykazały, że znacząco wolniej spadała ilość substancji szarej w mózgu.
Wyniki dowodzą, że spacery w istotny sposób obniżają ryzyko rozwoju demencji lub choroby Alzheimera – tłumaczy współpracownik prof. Ericksona, dr Cyrus Raji.
U 116 z 299 uczestników badania po ponad 10 latach pojawiła się demencja albo inne zaburzenia poznawcze – u spacerujących ryzyko wystąpienia tych schorzeń było o około połowę mniejsze.
Krótkowzroczność to epidemia, która dotyka coraz więcej dzieci. Podczas gdy w Europie problem dotyczy na razie co drugiej młodej osoby, w krajach Azji Wschodniej (np. w Japonii) aż 19 na 20 nastolatków i młodych dorosłych cierpi na tę wadę wzroku.
Już w 2008 roku australijskie badania wykazały, że krótkowzroczność rozwija się szczególnie we wczesnym etapie życia. Naukowcy znaleźli bezpośredni związek między czytaniem lub patrzeniem na ekrany z bliska a krótkowzrocznością.
W trakcie tych czynności gałki oczne zmieniają kształt: wydłużają się. Jak jednak się przed tym uchronić? Nowe analizy przeprowadzone na Tajwanie wykazały, że u dzieci w wieku szkolnym, które każdego dnia spędzają co najmniej dwie godziny na zabawie na świeżym powietrzu, ryzyko krótkowzroczności spada o 50%.
Odpowiada za to dopamina, produkowana przez komórki amakrynowe siatkówki, gdy tylko padnie na nie promień słońca. Ten neurotransmiter dba m.in. o to, by gałki oczne się nie wydłużały. Naturalne światło słoneczne jest zatem u młodych ludzi skuteczną ochroną przed wadą wzroku!
Odkąd zaczęła się szerzyć wciąż nie do końca poznana infekcja wirusem SARS-CoV-2, naukowcy z całego świata poszukują na nią leku. Pandemia już dawno dotarła do najodleglejszych zakątków globu – poza kilkoma odosobnionymi wyspami na Pacyfiku.
Firmy farmaceutyczne chcą znaleźć szczepionki i leki, lecz jedno pytanie nie przestaje nurtować lekarzy od samego początku pandemii: dlaczego u niektórych ludzi przebieg choroby jest cięższy niż u innych? I jak układ odpornościowy, najważniejsza ochrona naszego organizmu, może się przygotować na starcie z taką infekcją?
Najnowsze badania wykazują, że ważną rolę w obronie immunologicznej przed COVID-19 odgrywa światło słoneczne. To ono w głównej mierze odpowiada bowiem za produkcję w ciele człowieka witaminy D, która prawdopodobnie jest istotnym czynnikiem wpływającym na charakter infekcji.
Gdy indyjscy naukowcy zbadali jej poziom u pacjentów zarażonych wirusem SARS-CoV-2, odkryli coś zdumiewającego. W grupie A, która składała się z przypadków bezobjawowych, tylko ok. 32% osób miało deficyt witaminy D. W grupie B – pacjentów z wyraźnymi objawami, a niekiedy ciężkim przebiegiem choroby – niedobór witaminy D wykryto u 97% zakażonych.
Ponieważ codzienne obowiązki, ale i klimat nie wszystkim pozwalają spędzać wystarczająco dużo czasu na dworze, indyjskie badanie kończy się następującą wskazówką:
W celu uporania się z COVID-19 zalecamy podawanie suplementów witaminy D grupom ludności szczególnie narażonym na infekcję”.
W kulturach azjatyckich, a zwłaszcza w ukształtowanej przez szintoizm kulturze japońskiej, uważa się, że lasy kryją w sobie niezwykłe moce. Znane tam jako shinrin-yoku kąpiele leśne są nie tyle formą terapii, co treningiem uważności. Polega on na pójściu do lasu i chłonięciu otoczenia wszystkimi zmysłami.
To, co na pierwszy rzut oka może trącić ezoteryką, ma potężne działanie prozdrowotne na osoby, których styl życia azjatyccy badacze klasyfikują jako prowadzący do "suboptymalnego stanu zdrowia" (lub w skrócie: "subzdrowia").
"Subzdrowie to stan pomiędzy zdrowiem a chorobą" – wyjaśnia grupa chińskich naukowców w badaniu opublikowanym w 2019 roku. Do tej pory najwięcej uwagi temu zjawisku poświęcono w medycynie azjatyckiej i amerykańskiej. Najczęstsze jego objawy to zmęczenie, znużenie, zaburzenia pamięci, ból gardła – innymi słowy: najróżniejsze dolegliwości, których często nie da się powiązać z konkretną przypadłością.
Osoby subzdrowe nie są wprawdzie chore, ale prawdopodobnie wkrótce będą, ponieważ ich system odpornościowy jest osłabiony. Tu właśnie wkracza do gry shinrin-yoku. Jak wykazały bowiem różne badania, organizm potrzebuje zaledwie kilku minut w lesie, aby pozbyć się tych objawów.
Na przykład poziom kortyzolu i ciśnienie krwi znacznie spada, a stymulowany jest układ przywspółczulny – część systemu nerwowego odpowiedzialna m.in. za relaks. Jeden spacer po lesie redukuje stres i wspiera naszą odporność!
100 tysięcy uderzeń
Tyle razy w ciągu doby mięsień sercowy kurczy się, a następnie rozkurcza, kurczy i znów rozkurcza, aby zapewnić obieg krwi w naszym układzie krążenia. W trakcie jednego uderzenia serca organ ten przetłacza z każdej komory ok. 70 mililitrów krwi (to tzw. objętość wyrzutowa serca) – w ciągu zaledwie minuty przepompowywana w ten sposób zostaje cała krew w organizmie. U zdrowego człowieka jest jej od 4,5 do 6 litrów.
Wiosna oznacza dla wielu z nas początek sezonu kichania: Polskie Towarzystwo Alergologiczne szacuje, że ok. ośmiu milionów Polaków cierpi na katar sienny. Z tego powodu naukowcy tacy jak prof. dr Karl-Christian Bergmann z berlińskiego szpitala klinicznego Charité przez cały rok sprawdzają stężenie pyłków i reakcję alergiczną u ochotników w mobilnych laboratoriach.
Nie chodzi tylko o swędzenie oczu i cieknący nos – nieleczone uczulenia mogą się rozprzestrzeniać. Niebezpieczeństwo alergii jest niedoceniane – uważa prof. Bergmann.
Dlaczego jednak cierpi na nie coraz więcej osób? Grupa fińskich naukowców zbadała tę kwestię i ustaliła bezpośredni związek pomiędzy miejscem, w którym dorastamy, a uczuleniami. Skóra każdego z nas jest siedliskiem mnóstwa mikrobów, ale na ciałach "mieszczuchów" gromadzą się inne gatunki niż u mieszkańców wsi.
Mikrobiota w naturalnych środowiskach bardziej wspiera ludzki organizm – tłumaczył zmarły w 2016 roku biolog prof. Ilkka Hanski.
Fiński naukowiec i jego współpracownicy, którzy kontynuują badania w tej dziedzinie, zauważyli, iż szczególnym problemem jest malejąca bioróżnorodność bakterii. Może ona w przyszłości doprowadzić do drastycznego rozprzestrzenienia się alergii.
Przyczyną spadającej bioróżnorodności jest intensywna urbanizacja. Na skórze osób mieszkających w miastach żyje znacznie mniej bakterii z grupy Gammaproteobacteria. Jak stwierdzili fińscy badacze, to właśnie one odgrywają decydującą rolę w obronie immunologicznej: są bezpośrednio odpowiedzialne np. za tłumienie reakcji zapalnych organizmu wynikających z kontaktu z pyłkami lub zwierzętami.
Nie jesteśmy sami – w oraz na naszych ciałach żyje do 100 bilionów mikroorganizmów, takich jak bakterie. Aż 99% tych pasażerów na gapę kolonizuje ludzki przewód pokarmowy (jest ich zazwyczaj 100 miliardów w mililitrze stolca), a ok. biliona organizmów żyje na skórze.