Bliskość emocjonalna wyraża się przez dotyk. Warto się przytulać, dotykać swoich bliskich, przyjaciół, psa. Bez tego nie poczujesz się ważna, kochana, potrzebna. Czas pandemii i trzymania dystansu wyraźnie udowodnił nam, jak bardzo istotny dla naszej psychiki i poczucia szczęścia jest zmysł dotyku.
Dotyk to zapomniany zmysł. Bo wydaje nam się, że słuch, wzrok – są najistotniejsze. Powonienie, smak lubimy dopieszczać – wyrafinowanymi potrawami, nowymi perfumami. A dotyk? Włożyliśmy go do szufladki z napisem „seks”.
Tymczasem dotyk to fundament nie tylko naszych relacji z innymi ludźmi, bliskości emocjonalnej, ale w ogóle naszego „jestem”. „To pierwszy język, którego się uczymy i pozostaje naszym najważniejszym środkiem ekspresji przez całe życie” – pisze w książce "Born to Be Good: The science of a Meaningful Life" ("Zrodzeni do dobra, Nauka o życiu pełnym sensu") prof. Dacher Keltner z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley.
Okazuje się, że za pomocą samego tylko dotyku jesteśmy w stanie przekazywać innym ważne informacje. Może nie takie jak „Kup trzy cytryny i masło”, ale dotyk zdaje się być idealny do sygnalizowania stanów uczuciowych. Bez użycia słów.
W ciekawym amerykańskim eksperymencie wolontariusze mieli przekazać osobom niewidomym osiem emocji (od „jestem zły”, „czuję obrzydzenie”, przez „jestem wdzięczny” po „kocham cię”). Odbiorcy mogli odczytywać intencje tylko ze sposobu, w jaki ich dotykano – wolontariusze się nie odzywali. Okazało się, że z ponad 70-procentową skutecznością potrafimy ocenić, co chciał nam powiedzieć ktoś, kto nas dotknął. Każdy zresztą zna te sytuacje: przyjaciółka ostrzegawczo uszczypnęła cię w ramię, brat dał ci kuksańca, żeby zademonstrować, jak bardzo nie podobała mu się twoja ironiczna uwaga na temat jego umiejętności kulinarnych i tak dalej.
Dotyk to my. To bliskość emocjonalna. Tworzymy to, co między nami, dotykając się w określony sposób – lub unikając tej formy kontaktu, co jest bardzo wymowne. Prof. Keltner przeanalizował jeden z najbardziej kontaktowych sportów – czyli koszykówkę – sprawdzając, jak bardzo „dotykowe” są poszczególne drużyny. Liczono ilość klepnięć po barach, przybijania piątek („high five”), czochrania włosów, objęć pomiędzy zawodnikami. Okazało się, że najwyżej w tej konkurencji zapunktowały zespoły Boston Celtics i Los Angeles Lakers. I nie tylko w tej: te dwie drużyny wygrywały w sezonie najwięcej meczów. Najgorzej – zarówno pod kątem osiągnieć sportowych i dotykowych – wypadły Sacramento Kings i Charlotte Bobcats. Wyszło też na jaw, że zawodnicy, którzy zdobywali dla drużyny najwięcej punktów, najczęściej dotykali kolegów z zespołu. Przypadek? A może dotykiem kreowali silną więź, bliskość emocjonalną, sprawiali, że to właśnie do nich leciały celne asysty, im najczęściej podawano piłkę pod koszem?
Naukowcy dopiero badają wpływ dotyku na nasze związki z innymi ludźmi, ale już dokonują spektakularnych odkryć. Kelnerzy, którzy przy wręczaniu rachunku lekko musną dłoń klienta, dostają wyższe napiwki niż ci „zdystansowani”. Lekarz, który ze współczuciem pogłaszcze dłoń czy ramię pacjenta, jest nie tylko lepiej przez niego oceniany. Pacjent ma wrażenie, że sama wizyta… trwała o połowę dłużej, niż w rzeczywistości! Nie dziesięć minut, a piętnaście.
Skąd to poczucie? Może stąd, że dotknięci w odpowiedni sposób czujemy się otoczeni opieką, mamy przekonanie, że oto specjalista naprawdę pochylił się nad nami, naszym zdrowiem i naszymi problemami. Zobaczył w nas człowieka – i tego człowieka dotknął, a nie numeru PESEL ze szpitalnej karty.
Bycie niedotykanym – niszczy, a potem nawet zabija. W okrutnym eksperymencie w XIII wieku udowodnił to panujący na Sycylii Fryderyk II. Chciał poznać „naturalny język człowieka”. W tym celu wybrano grupę noworodków, które odebrano matkom i przekazano mamkom, które miały jasną instrukcję: miały do dzieci nic nie mówić i ich nie dotykać. „Lecz trudził się on na próżno, ponieważ wszystkie dzieci umarły. Nie mogły bowiem żyć bez pieszczot, radosnych twarzy i czułych słów swoich przybranych matek”, zanotował kronikarz. Głupi król. Nie przyszło mu do głowy, że nie pozwalając mamkom mówić do dzieci w uniwersalnym języku człowieka, dotyku, pozbawiając je bliskości emocjonalnej, skazuje je na śmierć.
Wielokrotnie dowiedziono, że tak właśnie jest. Choroba sieroca to przecież niedobór dotyku. Powoduje zaburzenia przemiany materii i endokrynologiczne – dlatego dzieci słabiej rosną. Bo dotyk powoduje wydzielenie oksytocyny, ale też zmniejsza poziom kortyzolu – hormonu stresu i aktywuje nasze wewnętrzne „wojska”, czyli komórki NK (Natural Killers, jedne z limfocytów).
Dotyk to nie przyjemność, luksus czy fanaberia. To podstawowa potrzeba człowieka. Ukuto nawet termin „skin hunger” – głód skóry. Biologiczne pragnienie bycia dotykanym. Kiedyś cierpiało na tę dolegliwość wielu owdowiałych seniorów, pozbawionych bliskości emocjonalnej.
Prof. Tiffany Field zatrudniła ich w charakterze masażystów na oddziale neonatologicznym – z korzyścią dla wcześniaków i samych seniorów. Ale, jak zauważa Tiffany Field, wielu z nas przez ostatni rok groził właśnie „skin hunger”. Bo zabroniono nam się dotykać. Nie wolno było klepnąć w plecy koleżanki w pracy, podać dłoni ulubionemu sprzedawcy warzyw na bazarku, cmoknąć w policzek fryzjerki.
Stosujmy się do zasad, walczmy z pandemią, ale nie dajmy się zagłodzić. Pamiętajmy o proporcjach, określonych przez terapeutkę rodzin, Virginię Satir: 4 przytulenia dziennie, żeby przeżyć, 8, żeby czuć się dobrze, 12, żeby się rozwijać. Nie wiem, jak ty. Ja idę się do kogoś przytulić. Więc zostaw na chwilę komputer i zrób to samo.
Zadbaj o właściwą porcję dotyku. Możesz, nawet jeśli jesteś singielką i stosujesz się do zasad społecznej izolacji. To trudniejsze, ale da się zrobić.
Nie masz się do kogo przytulać? Przytulaj się… sama. Naukowcy doradzają, by podczas pogaduszek z przyjaciółką, córką, matką na Skypie czy Zoomie, objąć się. Mocno, ramionami. Najlepiej by twój rozmówca zrobił to samo. Patrzcie sobie w oczy. Albo je zamknijcie, ale mówcie coś do siebie. Wyobraź sobie, że czujesz na skórze nie swoje ramiona, ale tamtej kochanej osoby. Pogłaszcz się po głowie. Śmieszne? A dlaczego wmasowywanie kremu w skórę nie jest śmieszne, a pieszczotliwe głaskanie – tak?
A propos masażu. Jak najbardziej warto go robić. Kup masło do ciała o bogatej konsystencji i zapachu, który lubisz (wanilia? Malina? Czekolada?). Codziennie, zanim pójdziesz do łóżka, masuj się z użyciem tego produktu. Ważna uwaga: w taki masaż trzeba włożyć trochę siły. Tak, jakbyś rozmasowywała bolący mięsień. Prof. Tiffany Field odkryła, że nacisk w dotyku jest kluczowy: nawet wcześniaki masowano, stosując pewien nacisk na ich maleńkie ciała. Dlaczego ten nacisk jest taki ważny? Nie do końca wiadomo. Jedna z hipotez mówi, że przypomina nam to wrażenia, jakich doświadczaliśmy, przychodząc na świat i przeciskając się przez kanał rodny, a może nawet jeszcze wcześniej, w ciasnym już brzuchu mamy.
Słyszałaś o czymś takim, jak kołdra obciążeniowa? Warto pamiętać, że jak dotąd nie dowiedziono w żadnych badaniach jej dobroczynnego wpływu, ale sama znam jedną osobę, która dzięki takiej kołdrze zaczęła dobrze sypiać. Pomysł jest prosty: kołdrę powinno się czuć (czyli wracamy do idei masażu z delikatnym naciskiem, promowanej przez prof. Tiffany Field). Kołdrę kupuje się na określoną wagę ciała – powinna stanowić mniej więcej 10 procent twojego ciężaru. Czujesz się pod nią lekko przygnieciona, ale nie na tyle, by mieć wrażenie, że coś cię dusi i zgniata. Wiem, bo sama sprawdziłam. Przyjemne. Warto spróbować.
Pożycz psa. Nikt nie powiedział, że tylko przytulając się do człowieka możesz wyrobić limit dziennej porcji dotyku i zaspokoić potrzebę bliskości emocjonalnej. Nie masz psa? Zaproponuj sąsiadom, że zaprzyjaźnisz się z ich czworonogiem. Poznaj go, zacznij wyprowadzać na spacery. Z czasem pies sam zacznie wpychać łeb pod twoją dłoń, będzie dotykał cię pyskiem, ocierał się o twoje nogi.