Z Damianem Michałowskim rozmawiamy o życiowym balansie, żonie, której, jak mówi, zawdzięcza to, gdzie dziś jest i dzieciach, które są sensem jego życia. Prowadzący "Dzień dobry TVN" opowiada nam też o współczesnym modelu tacierzyństwa, w którym miłość i czułość są na pierwszym miejscu.
Niebawem miną dwa lata, odkąd trafiłeś do "DDTVN".
To prawda, ogłoszono nas w lutym, a w marcu prowadziliśmy już pierwszy program. Niesamowicie szybko to zleciało. Sam jestem zdziwiony. Pracę w DDTVN, z ręką na sercu, uważam za najlepszą w życiu. Moim zdaniem nie ma lepszego programu telewizyjnego. 3,5 godziny czystego szaleństwa – tematy od kiszenia kapusty, poprzez nowotwory na pogodzie skończywszy. Odnalezienie się w każdym z tych tematów i płynne przejście z jednego do drugiego, to naprawdę nie lada wyzwanie.
Czego się o sobie nauczyłeś podczas pracy w tym programie?
To na tyle specyficzny program, że każdego dnia czegoś się uczę. Z każdym gościem i poruszanym tematem. Zawsze byłem dobrym słuchaczem, człowiekiem, który od czasu do czasu zada pytanie, ale te 2 lata w programie dały mi jeszcze większą uważność i pokorę. Bo wszystko co robimy, jest oceniane. Można udawać, że tego nie ma, że nie zauważa się na przykład hejtu, ale to nie ma sensu. Trzeba zauważać swoje błędy, a jak się popełniło gafę, to po prostu posypać głowę popiołem i przeprosić. Nauczyłem się też jeszcze lepszej organizacji czasu, bo połączyć wszystkie moje aktywności nie jest łatwo. Zwłaszcza tak, żeby rodzina na tym nie ucierpiała.
Wyświetl ten post na Instagramie
No właśnie. Dużo pracujesz, działasz na kilku polach jednocześnie. Chyba masz dobry planer, żeby się w tym wszystkim odnaleźć?
Faktycznie, jak tak sobie człowiek popatrzy na to, że mam „Dzień dobry TVN”, studio skoków narciarskich, program a właściwie dwa programy - poranny (10-14) i popołudniowy w radiu Zet (Gość Radia Zet) i Instagrama, który też zajmuje sporo czasu, to naprawdę można złapać się za głowę. Za tym wszystkim stoi jednak moja żona - to ona zarządza całym tym kalendarzem. Kluczem do sukcesu jest bardzo dobre partnerstwo w związku. Tym planerem jest więc najlepsza żona na świecie.
Gdyby nie żona, nie byłbym w miejscu, w którym jestem. Dzięki niej mogę czasami być poza domem, bywa że i kilkanaście godzin. Mam w niej wielkie wsparcie i oparcie. Nie jest tak, że mi wylicza z zegarkiem w ręku, że tego dnia mnie nie było tyle i tyle godzin. Daje mi komfort, żeby zrobić to, co jest do zrobienia, ale kiedy jest czas dla rodziny, to skupiamy się wyłącznie na niej. Taki też jest mój warunek, który sam sobie postawiłem – nie ma takiej opcji, żebym nie miał czasu dla moich dzieci.
Wspomniałeś o prowadzeniu studia skoków narciarskich. Idąc tam, czułeś presję?
Tak! I przyznaję, że przychodząc tam, musiałem niektórym dziennikarzom sportowym coś udowodnić. To niesamowite, że ktoś może kręcić nosem, że chłopak ze śniadaniówki będzie teraz prowadził skoki narciarskie. Mam 33 lata i od 16 lat pracuję w mediach, a lwią część tego zawodowego życia spędziłem, pracując w redakcjach sportowych, więc dla mnie to taki powrót do korzeni. Gdy dostałem propozycję prowadzenia skoków narciarskich, przez moment się nie zastanawiałam. Żona też bardzo mnie wspierała i wręcz namawiała. Posłuchałem żony (śmiech). I nie żałuję, bo już po pierwszym tygodniu okazało się, że jak niektórzy kręcili nosami, tak szybko przestali. Oczywiście ta presja była ogromna, ale ja się nie oglądam na nikogo i staram się robić to, co lubię. Skoro ktoś mi powierzył to zadanie, to znaczy, że mi zaufał, uwierzył we mnie i powinienem to robić. Zwłaszcza, że mi to sprawia frajdę.
Masz teorię, dlaczego skoki są sportem narodowym w naszym kraju?
To jest niebywałe, że trwa to od ponad 20 lat. Ostatnio to analizowałem. Jak Adam Małysz wygrywał w sezonie 2000/2001, to był czas, kiedy my trochę szukaliśmy sportowego bohatera narodowego. A Adam wyskoczył nagle z Turniejem Czterech Skoczni. To były czasy, gdy nasi piłkarze znowu nie awansowali na Mistrzostwa Europy w Belgii i Holandii. Nie do końca nam się wiodło w innych dyscyplinach. I nagle pojawia się on – swojski chłop, z którym każdy mógł się utożsamiać. Wąsaty , chudy skoczek narciarski, zwykły Polak, który coś osiąga. Inaczej niż piłkarze, którzy zawsze byli półka wyżej, niedostępni z powodu ich wysokich zarobków, Adam był swojakiem. To zawsze był równy facet. Taki, który przyjdzie, napije się z tobą herbaty z prądem, a przy okazji wygra Mistrza Świata. Jak on nas uniósł tą dyscypliną sportu! Okazało się, że jesteśmy w czymś najlepsi, więc cały naród poszedł w te skoki. I dobrze, bo to bardzo fajny sport. Nie tylko same skoki, ale też cała ta otoczka. W każdym domu w sobotę i niedzielę, najczęstszym zdaniem podczas gotowania obiadu było: „Zawołaj mnie jak nasi będą skakać”. To nam weszło w krew. I mam nadzieję, że będzie cały czas trwało.
Sport jest dla ciebie ważny także prywatnie
Chwytałem się w życiu chyba każdej dyscypliny. Zawsze to lubiłem. Od zawsze marzyłem, żeby pojechać na igrzyska olimpijskie. Początkowo jako zawodnik, najlepiej siatkarski, ale zdałem sobie sprawę, że trzeba bardzo dużo trenować, a że jestem na to zbyt leniwy, uznałem, że tam pojadę ale jako dziennikarz sportowy (śmiech). No i się udało! A tak poważnie, to ten sport był w moim życiu zawsze. Rodzice mnie zawsze w jego stronę pchali. Byłem małym misiem, takim trochę nieporadnym Damiankiem, więc oboje rodzice co i rusz zapisywali mnie na kolejne zajęcia – tata na ju - jitsu, mama na aikido, tata na siatkówkę, mama na tańce. Potem doszedł tenis, koszykówka. I tak mi to zostało. Super, że mogłem sobie wybierać dziedziny, które mnie interesują.
Tak też wychowujesz swoje dzieci?
Tak, z Heniem chodzimy na piłkę nożną trzy razy w tygodniu. Jest nią zafascynowany. No dobra, nie tyle grą, co przygotowaniami, rozgrzewką i treningiem. Bo jak już przychodzi do samej gry, to jego entuzjazm nieco gaśnie (śmiech). Hela też ma w przedszkolu sporo różnych aktywności, ale najbardziej lubi tańce i gimnastykę. Świetnie jeździ na hulajnodze. Po to też się wyprowadziliśmy z Warszawy, żeby móc rodzinnie pojeździć na rowerach kiedy tylko najdzie nas ochota. Za punkt honoru postawiłem sobie, żeby nauczyć Henia jeździć na rowerze od razu bez bocznych kółek. No i się udało, z czego jestem niesamowicie dumny! To mój sukces pedagogiczny. Wskakiwałem w buty do biegania, on na rower. Trzy dni biegania z kijkiem i daliśmy radę. Jak puściłem kija, a on się zorientował, najpierw uderzył w płacz, że go puściłem, a potem przeszedł w gigantyczną euforię wykrzykując „Tata, ja jadę!” On jest takim trochę wariatem jak ja, z klockami lego też jest mocno zaprzyjaźniony. Do tej pory, mimo że jest już zima, jeździmy z Heniem na rowerze. A ma dopiero 5 lat. Lubi to, a ja się cieszę, bo dziecko zmęczone to dziecko spokojniejsze.
Wyświetl ten post na Instagramie
Przedstawiając się podkreślasz, że najpierw jesteś ojcem, potem mężem a dopiero potem dziennikarzem
Jestem zakochany w dzieciach. Zawsze chciałem je mieć. Kocham je i zrobiłbym dla nich absolutnie wszystko. Dlatego tak mi zależy, żeby mimo tych obowiązków które mam na głowie, zachować ten balans. Uważam, że jak jest dobrze w domu, to jest dobrze w pracy, a jak się coś w domu popsuje, to prędzej czy później odbije się to także na pracy. Jak przychodzę do telewizji albo radia, muszę być w dobrym humorze, bo mam go do przekazania innym, a jak mam z tyłu głowy jakieś myśli, że np. zaniedbałem rodzinę, że coś skiepściłem, to daleko na tym wózku nie pojadę. Poukładane życie rodzinne, relacje z żoną i dzieciakami to priorytet. Jeśli mam spokój w domu, to wiem , że bez względu na to czy w pracy będzie dobrze czy źle, to przynajmniej wracam do szczęśliwego domu.
Klucz do mądrego rodzicielstwa?
Wszystko robimy z żoną "na czuja". Jak czasem nasi znajomi – świeżo upieczeni rodzice - przychodzą do nas po lekturze podręczników i mówią, że „moje dziecko jeszcze nie mówi, nie chodzi czy nie sika do nocnika”, to mówię, żeby posłuchali dziecka, wsłuchali się w nie, bo do każdego trzeba wchodzić indywidualnie i nie wrzucać go w żadne ramy. Każde jest przecież inne. Niech dziecko będzie dzieckiem, a my mu się przyglądajmy. Żyjemy w czasach kiedy każdy każdego ocenia i czujemy się zobligowani, żeby wszystko robić według jakichś wytycznych. Nie pozwalamy się dzieciom ubrudzić, zjeść słodyczy, raz na jakiś czas pójść później spać. Przecież to im krzywdy nie zrobi. Czasem wrzucam zdjęcia z wakacji i gdy widać na nim, że dzieci oglądają bajkę, z miejsca pojawia się komentarz w stylu: „O, bajka. Czyli się dzieci nie potrafią bawić bez bajek”. Potrafią ale są wakacje, jak obejrzą pół godziny „Psiego patrolu” to im naprawdę te oczy nie wypadną. Trzeba znaleźć w tym wszystkim złoty środek.
Wyświetl ten post na Instagramie
Na Instagramie pokazujesz fajną rzecz – wychowujesz dzieci inaczej niż nasi ojcowie. Pokazuje im czułość, okazujesz miłość.
Tak i wcale się tego nie boję. Kiedyś to było nieco wstydliwe, żeby facet miał przytulić albo powiedzieć „kocham cię”. Na szczęście to się powoli zmienia. Tego nauczyli mnie moi rodzice. Nie musimy tylko łapać zwierzyny i przywozić jedzenia do domu, jak to drzewiej bywało, tylko możemy dać swoim dzieciom emocje, uczucie, przytulanie. Nie wstydzę się tego, tylko się tym szczycę. Moje dzieci słyszą w domu „kocham cię, „jesteś najlepszy na świecie”, a także „Kocham cię bez względu na to, czy jesteś najlepszym czy najgorszym piłkarzem na świecie, kocham cię bez względu na wszystko”. Współczesny tata jest męski, ponieważ jest wrażliwy. Hasło: „do ojca to nie podchodź bo on tylko krzyczy” na szczęście już jest coraz mniej nieaktualne
Henio i Helenka - co to za młodzi ludzie?
Helenka jest dziewczynką o twarzy aniołka ale ma w sobie małego wewnętrznego diabełka (śmiech). To wariactwo, mały tajfun na dwóch nogach. Myślałem że to Henio jest szalony, ale on już się uspokoił, jest bardziej dojrzały, jest starszym bratem. Jest też przytulanką. Oboje są bardzo uczuciowi z czego jestem dumny. Lubią się przytulać, trzymać za ręce i spędzać z nami czas. Helena to mała diablica, Henio zadaniowiec o sportowym zacięciu. Helena potrafi wszystko wywrócić do góry nogami. Nudy u nas nie ma. A dzieci to jak przyzna chyba każdy rodzic, najlepsi nauczyciele cierpliwości. Jak Helenka miała pół roku, a Henio prawie trzy, to wybraliśmy się z nimi do Tajlandii na wakacje z plecakami. Marzy mi się, żeby w nowym roku wybrać się z nimi w podobną daleką wyprawę.
Wyświetl ten post na Instagramie
Wywiad ukazał się w magazynie SHOW 26/2021