Polka i Anglik, Dorota Kobiela-Welchman i Hugh Welchman. Zakochani w sobie i w kinie. To oni zrobili głośny film "Chłopi". Jak mówią, wspólna praca nie szkodzi ich związkowi, tylko go umacnia.
DK Welchman, czyli Dorota Kobieta-Welchman – absolwentka ASP w Warszawie i Warszawskiej Szkoły Filmowej. Reżyserka i scenarzystka filmów animowanych, m.in. „Serce na dłoni”, „Mały listonosz”, „Szkice Chopina”. Za zrealizowany wspólnie z mężem, Hugh Welchmanem, film „Twój Vincent” otrzymała m.in. nominację do Oscara i Złotego Globu. Członkini Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej, Europejskiej Akademii Filmowej i PAF. Związana ze studiem BreakThru Films.
Hugh Welchman – producent, reżyser, założyciel BreakThru Films. Ukończył studia polityczne, filozoficzne, ekonomiczne na Oxford University i londyńską National Film and Television School. Jest producentem takich filmów jak „Wronie jajo”, „Piotruś i wilk”, „The Most Beautiful Man in the World”, „Nocna wyspa”, „Państwo Chomikowie”, „Skrzaty fortepianu”, „Szafa Zbigniewa”, „Strach na wróble”, „Szkice Chopina”, „Kleks”, „Magiczny fortepian”, „Mały listonosz”, „Chłopi”.
Lubimy porównywać się do naszych psów. Ja to Fredzio, Hugh to Roman. Fredzio ma lekką nerwicę, lubi leżeć pod kołderką, tulić się. Mniej chętnie chodzi na spacer, a jak pada deszcz, to w ogóle. Roman jest wiecznie uśmiechnięty, socjalizuje się z psami, jak Hugh, który jest otwarty i towarzyski. Mąż skupia się na pozytywach, ja mam tendencję do przeżywania, analizowania, czarnowidztwa. Może dlatego tak dobrze się dogadujemy i uzupełniamy. W pracy wychodzi nam to dość naturalnie, bo też mamy trochę inne zdolności i kompetencje. Każde z nas skupia się na tym, co robi najlepiej. Nie wiem, czy Hugh jest typowym Anglikiem? Lubi pić herbatę z mlekiem - u mnie na Śląsku to nazywa się bawarka. Poza tym dużych różnic kulturowych nie zauważyłam. Jesteśmy z podobnej klasy społecznej, średniej, wykształconej, i w naszych domach nigdy się nie przelewało. Gdy się pokłócimy, szybko łapiemy się wzrokiem i zaczynamy się śmiać. Nauczyliśmy się przyznawać do błędu i umiemy przepraszać.
Ostatni czas nie był dla nas łatwy. Medialny rozgłos wokół „Chłopów”, z jednej strony miłość widzów, z drugiej czarny PR, wszystko to kosztowało nas dużo stresu. Ale przez nasze osobiste doświadczenia nabraliśmy większego dystansu. Przez wiele lat staraliśmy się o dziecko. Nie udało się nam, poroniłam i bardzo przeżyliśmy tę stratę. To wszystko utwierdziło nas w tym, żeby zawsze stać po swojej stronie, nie obwiniać się, tylko wspierać. I tak dzieje się od samego początku, a jesteśmy ze sobą ponad 14 lat.
Pierwszy raz usłyszałam o Hugh od mojego przyjaciela z liceum i ze studiów na ASP, Kamila Polaka, reżysera. Był pod jego wrażeniem, bo pracował przy filmie „Piotruś i wilk”. Słyszałam też od innych twórców z łódzkiego Se-Ma-Foru, że Hugh jest silną osobowością, ma swoje zdanie. Pierwszy raz spotkaliśmy się na festiwalu animacji w Łodzi. Zamieniliśmy ze sobą kilka słów, ale nie trafił mnie „piorun sycylijski”. Lepiej poznaliśmy się, gdy Hugh produkował film „Zaczarowany fortepian”. Kamil mnie polecił i dostałam zlecenie na malowanie kadrów. Jestem perfekcjonistką i jak już coś robię, totalnie się poświęcam. W trakcie pracy nie było czasu, aby lepiej się poznać. Gdy już trwała postprodukcja i zrobiło się luźniej, zaczęliśmy rozmawiać. Opowiedziałam Hugh o swoim pomyśle na krótkometrażowy film o Vincencie van Goghu. On zaprosił mnie, aby o tym pogadać. Siedzieliśmy w „Łodzi Kaliskiej”, dyskutowaliśmy. Potem obydwoje musieliśmy wyjechać z Łodzi. Hugh do Anglii, ja do Bytomia, by spędzić czas z moją chorą ukochaną babcią. Nasz kontakt się jednak nie urwał. Coraz bardziej czułam, że nadajemy na tych samych falach.
Na początku trochę się opierałam tej miłości. Hugh nie miał żadnych wątpliwości i mówił bezpośrednio, że powinniśmy być razem. W końcu, w jego urodziny, w lutym, zrobiłam mu prezent i powiedziałam o swoich uczuciach. Szybko zadecydowaliśmy, że zamieszkamy razem. Hugh stwierdził, że stworzymy film o Vincencie w jego firmie producenckiej BreakThru Films. A po kilku miesiącach poprosił mnie o rękę… To było w Nowym Jorku na szczycie Empire State Building. Mam lęk wysokości, ale on o tym jeszcze zbyt dobrze nie wiedział. Nasz ślub i wesele były tradycyjne, polskie i w dodatku w Łodzi. Koniec listopada, śnieg, zimno. Ślub odbył się kościele protestanckim na Piotrkowskiej, wesele na 200 osób w restauracji. Była moja rodzina ze Śląska, jego z Anglii, przyjaciele z różnych krajów. Wszystko się ładnie udało.
Żyjemy pracą, filmami. To trudne, bo nie ma prawie czasu na nic innego. Ale Hugh dba o naszą higienę psychiczną i fizyczną. Jest fanatykiem ruchu, biegów, spacerów. Kocha górskie wędrówki, a ja mu towarzyszę i dzięki temu walczę ze swoim lękiem wysokości. Po „Chłopach” byłam w złej formie, przepracowana, miałam problemy zdrowotne, ale nie chciałam odpuścić. Byliśmy na wielu wyjazdach, także w Stanach w związku z kampanią oscarową. On wiedział, że mam skierowanie do szpitala. Kupił mi bilet do Polski i zadecydował za mnie. I pewnie dobrze, bo przeszłam operację woreczka żółciowego. Spędziłam potem cztery tygodnie na rekonwalescencji.
W domu najczęściej gotuje mąż. Wyjmie z lodówki wszystko, co jest, aby nic się nie zmarnowało. Pomiesza i po 20 minutach jemy świetne danie, np. warzywne curry. Ja za to sprzątam, bo szybciej widać efekt. Wybraliśmy Trójmiasto – jest nam bliskie, kochamy jego położenie i tu mamy studio. Nie wykluczam, że kiedyś pomieszkamy w Anglii, bliżej rodziny męża, siostrzeńców. Wciąż mamy marzenia, te dotyczące rodziny, firmy, filmów. Przyjaźnimy się i kochamy, nie chcielibyśmy, żeby żadne zewnętrzne sprawy nas różniły. Do tej pory udawało nam się nawet w trudnych momentach być razem. Ale przecież kiedy są emocje, smutek, złość, wtedy łatwo zranić drugą osobę. Dlatego tak ważne, żebyśmy pielęgnowali związek, uczucie i wiedzieli, co jest ważne, a co mniej.
Do Łodzi zaprosił mnie polski minister kultury. We współpracy z ministerstwem miałem stworzyć film na obchody 200-lecia urodzin Chopina. Zacząłem więc produkcję „Magicznego fortepianu”. Podobała mi się praca w Polsce, bo Polacy są twórczy, ale też zauważyłem, że lubią się spierać i narzekać, szczególnie ci ze starszej generacji. Podziwiałem pasję i determinację dwudziesto-, trzydziestolatków, którzy byli bardzo kreatywni, otwarci. Ciekawe dla mnie były spotkania z ludźmi, którzy przeżyli dzieciństwo w epoce PRL, tak jak Dorota. Zatrudniłem ją, aby przygotowała obrazy i koncepcję plastyczną tego projektu i już po tygodniu jej pracy w studiu byłem w niej zakochany. Trochę pokrzyżowało to moje plany. Wcześniej myślałem o radosnym życiu singla, byłem po zakończeniu długoletniego związku. Zresztą, odkąd skończyłem 13 lat, byłem kolejno w trzech długich relacjach. Jednak zdecydowałem się zaprosić ją na spotkanie. To była randka, choć Dorota nie bardzo zdawała sobie z tego sprawę. Rozmawialiśmy o jej planach. Marzyła o skromnym, siedmiominutowym filmie o Vincencie van Goghu. Byłem zachwycony tym pomysłem, chciałem to wyprodukować. Tworzenie z Dorotą, czyli DK, jak ją nazywam, „Twojego Vincenta” to był bardzo piękny i ekscytujący czas. Byłem pod wrażeniem jej talentu. Ona zdecydowała, że będzie artystką już w wieku 14 lat. Miała zdolności plastyczne, była zainteresowana kulturą, sztuką. Wyjechała z rodzinnego Bytomia do Warszawy uczyć się w liceum plastycznym. Ja w jej wieku byłem bardziej zainteresowany sportem. Później fascynowały mnie myśli o podróżach i teatrze. Ale moja matka, która nigdy nie miała pieniędzy, mówiła, że bycie aktorem czy artystą to nie najlepszy pomysł i że potrzebuję dobrej, stabilnej pracy. Zdecydowałem się i ukończyłem studia z filozofii, ekonomii i polityki na Uniwersytecie Oksfordzkim. Coraz więcej myślałem też o filmach, produkcji, ale nie miałem pojęcia, jak je robić. Dlatego pojechałem do Londynu na kolejne studia w National Film and Television School. W tej świetnej szkole przeszedłem transformację. Większość czasu spędzałem na oglądaniu dzieł Bergmana, Felliniego i innych reżyserów Art House. To bardzo różniło się od czasu dorastania, kiedy oglądałem głównie produkcje hollywoodzkie.
Oboje z Dorotą kochamy filmy. Lubimy o nich gadać, wzajemnie się inspirować. Jeśli coś robimy, to się temu kompletnie poświęcamy. Dorota jest bardziej introwertyczna, melancholijna, wrażliwa, ja za to mam „twardszą skórę” i jestem ekstrawertykiem. Przed każdym naszym projektem długo rozmawiamy. Gdy potem wspólnie piszemy scenariusz, mamy czas na dyskusje i spory. Kiedy robiliśmy film o van Goghu, chciałem zdobyć większą wiedzę o tym artyście. To ja zbierałem materiały i informacje biograficzne potrzebne do pracy, przeczytałem o malarzu aż 33 książki. Razem stworzyliśmy scenariusz, a potem wyreżyserowaliśmy akcję na żywo. Dorota była bardziej odpowiedzialna za animację malarstwa, a ja pracowałem nad dźwiękiem i muzyką. Taki podział pozwala nam uniknąć konfliktów, gdy praca już się toczy. Przy „Chłopach” Dorota była też głównym reżyserem. Czasem oczywiście zdarza się, że mamy różne zdania, jednak to ostatecznie sama praca wymusza takie, a nie inne decyzje.
Prace nad „Chłopami” trwały pięć lat i od początku towarzyszyło nam wiele traumatycznych zdarzeń. Najpierw rodzinne, zdrowotne, a potem problemy z finansowaniem filmu. Po pandemii pojawiła się inflacja, która dotknęła wszystkie cztery kraje koprodukcji, potem jeszcze wojna w Ukrainie. A my w Kijowie mieliśmy studio animacji.
Myślę, że po tej długiej podróży z „Chłopami” staliśmy się sobie jeszcze bliżsi. Żona czasem od stresu w pracy ucieka w pieczenie ciast. Starannie wszystko miesza, wałkuje, a efekt jest wspaniały. Jakiś czas temu przeszliśmy na weganizm, ale teraz jesteśmy wegetarianami, bo trudno utrzymać taką dietę, gdy np. podróżujemy. W dodatku nie mamy od dłuższego czasu kuchni – kupiliśmy stary dom w Gdyni i właściwie budujemy go od nowa. Wszystko się ciągnie, bo mamy problemy finansowe i wynajmujemy mieszkanie obok naszego studia. Wybraliśmy Gdynię, ponieważ potrzebujemy zieleni, wzgórz, lasów, morza. Lubimy spacery, wspinaczkę, biegi, a ja tenisa, ale nie mam na to ostatnio czasu. Relaksuje mnie oglądanie zawodów tenisowych, teraz z powodu braku telewizora słucham ich w radiu. Mieszkamy z kotem, który jest z nami od początku, i mamy trzy adoptowane psy. Jeden z wakacji w Grecji, drugi ze wsi, gdzie kręciliśmy „Chłopów”, a trzeci, ostatni, uratowany, też ze wsi, w której wszystkie psy otruto. Ripley jest malutka, wszędzie chodzi z nami, dwa pozostałe teraz są w Anglii z moją rodziną. Mam nadzieję, że niedługo budowa się skończy i wszyscy razem wprowadzimy się do domu. Patrzymy w przyszłość i nie skupiamy się na złych emocjach, tylko na tym, co pozytywne. To dla nas ważne.