Kosmetyki to nasza pasja i praca. Codziennie sprawdzamy działanie i składy produktów pielęgnujących i upiększających ciało. Oto kilka kosmetycznych perełek, które przetestowałyśmy na własnej skórze!
Matylda: Linię Effaclar znam i uwielbiam od lat. Pomimo dojrzałego wieku regularnie zmagam się z niedoskonałościami cery. Moim głównym problemem są zaskórniki, a ostatnio także pojawiające się w okolicach brody i żuchwy krostki. Te ostatnie to skutek uboczny trwającej pandemii - jestem kolejną osobą zmagającą się z tak zwanym maskne.
Dotąd radziłam sobie z tymi problemami, sięgając po krem La Roche-Posay Effaclar Duo+, ale kiedy pojawiła się okazja, żeby przetestować nowe serum z tej linii, nie mogłam sobie odmówić tej przyjemności. Zwłaszcza, że znalazłam w jego składzie kilka bardzo cenionych przeze mnie składników. Kluczowymi substancjami odpowiedzialnymi za działanie nowego produktu La Roche-Posay są kwas glikolowy, który lekko złuszcza skórę i ją nawilża, niacynamid, który zmniejsza wydzielanie sebum i widoczność porów oraz przyspiesza gojenie się stanów zapalnych i kwas salicylowy, który działa bakteriobójczo, przeciwzapalnie i odblokowuje ujścia mieszków włosowych, zapobiegając powstawaniu zaskórników.
Efekty działania serum La Roche-Posay Effaclar widać prawie natychmiast - po wieczornej aplikacji, cera rano jest w wyraźnie lepszym stanie. Stany zapalne są ukojone i "na dobrej drodze" do wygojenia, zaskórników jest jakby mniej, a pory skóry mniej rzucają się w oczy. Ja używam tego kosmetyku tylko do pielęgnacji wybranych fragmentów skóry (głównie strefy T), a w ciągu dnia nie zapominam o użyciu kremu z filtrem. Bo kwasy glikolowy i salicylowy uwrażliwiają cerę na działanie promieni ultrafioletowych.
Matylda: Jeśli chodzi o balsamy do ciała, jestem dość wymagająca. O skórę na ciele nie dbam może z takim samym oddaniem, jak o tą na twarzy, ale uważam, że zasługuje ona na troskę i dobre kosmetyki. I takim dobrym kosmetykiem do ciała jest według mnie emulsja z olejem sezamowym Neutrogena Deep Moisture. Dlaczego? Bo na drugim miejscu na liście składników tego produktu znalazłam nawilżającą skórę glicerynę. A z tak wysoką pozycją w INCI tej substancji spotykałam się dotąd zazwyczaj tylko w kremach do twarzy.
Innym wartym uwagi składnikiem Emulsji do ciała Neutrogena jest olej sezamowy. Ten bogaty w witaminę E i B olej chroni skórę przed przyspieszającymi jej starzenie się wolnymi rodnikami, wzmacnia jej naturalną barierę ochronną oraz poprawia jej elastyczność. Emulsja do ciała Neutrogena szybko się wchłania, pozostawiając na skórze nietłusty film. Skóra zaraz po użyciu tego kosmetyku jest gładka i miękka. Zaskakująco długo utrzymuje się na niej przyjemny zapach charakterystyczny na kosmetyków Neutrogena, a dzięki zawartej w emulsji mice, skóra także delikatnie opalizuje.
Matylda: Chociaż lubię dobre balsamy do ciała, jeśli mogę wieczorem oszczędzić trochę czasu i pominąć ten krok w pielęgnacji, chętnie to robię. Ostatnio umożliwia mi to Regenerujący peeling do ciała Resibo, który nie tylko złuszcza zrogowaciały naskórek, ale też nawilża skórę i ją natłuszcza. Ma też znaczącą przewagę nad moimi do niedawna ulubionymi peelingami kawowymi - po jego użyciu kabina prysznicowa nie wymaga mycia.
Bardziej jednak od zapewnianych przez ten kosmetyk wygody i oszczędności czasu, cenię jego skład. Zawarte w nim naturalne oleje (słonecznikowy, sezamowy i z awokado) wspomagają regenerację skóry, chronią ją przed utratą wody, wygładzają i zmiękczają. Wchodzący w jego skład ekstrakt z lotosu działa przeciwzapalnie, a witamina E - antyoksydacyjnie. Po użyciu peelingu Resibo moja skóra jest miękka, gładka, pięknie pachnąca i doskonale wypielęgnowana.
Marysia: Mnie również zachwycił pewien peeling, który szybki poranny prysznic zamienia w przyjemny, relaksujący rytuał. Kwiatowy peeling marki Amvi poza szeregiem pielęgnacyjnych właściwości, przede wszystkim wspaniale pachnie. I ten kwiatowy, działający na zmysły zapach, błyskawicznie mnie odpręża i wprawia w dobry nastrój. I jakkolwiek idealistycznie i przesadnie to brzmi - tak właśnie jest!
Zawarta w peelingu kompozycja olei wygładza, uelastycznia i porządnie natłuszcza skórę. Po wyjściu spod prysznica, nie używam już balsamu - skóra jest gładka, miękka i przyjemna w dotyku. Peeling cenię nie tylko za skład (w 96% naturalny), działanie i wrażenia olfaktoryczne, ale również za... "wielkie serce". Otóż Amvi Cosmetics to pierwsza polska marka kosmetyczna która 1% przychodu ze sprzedaży swoich produktów przekazuje na rzecz fundacji Rak'n'Roll. Każdego produktu i przez cały czas!
Marysia: A skoro mowa o zapachach, które wprowadzają nas w szczególny nastrój, to mój najnowszy faworyt. W sam raz na wiosnę. Choć wcale nie jest zwykłym, kwiecistym, rześkim, wiosennym zapachem. Izia La Nuit nie jest ani trochę oczywistą kompozycją. Otwiera się elegancko, wieczorowo, tajemniczo. Po chwili wkrada się nuta słodyczy, która coraz wyraźniej daje o sobie znać, aż na koniec zostajemy z całkiem rześkim, kwiatowym, ale i sensualnym, głębokim zapachem.
Niekwestionowaną bohaterką tej wody perfumowanej jest róża. Róża nieprzypadkowa, bo rosnąca w ogrodzie samej Isabelle d’Ornano, założycielki marki Sisley. Oprócz róży w zapachu wyczujemy nuty czarnej porzeczki, rześkiej mandarynki, zmysłowe lambdanum i paczuli, skórzane akcenty mchu dębowego i słodką mleczną wanilię.
Mam wrażenie, że Izia La Nuit bardzo ciekawie współpracuje z moim nastrojem - sprawdza się rano, kiedy zaczynam dzień i szukam energetycznego zapachu, ale równie dobrze czuję się z nią w leniwe, powolne, spokojne wieczory, kiedy chcę żeby zapach zamiast rozbudzać, otulił mnie.
Marysia: Uwielbiam takie kosmetyki! Ekologiczne, wegańskie, wielofunkcyjne, skuteczne, stworzone z sercem. Po zużyciu tej kostki do demakijażu nie zostanie po niej żaden ślad, żadne plastikowe opakowanie czy jakiekolwiek zanieczyszczenie dla środowiska! Powiecie pewnie: a co z kartonowym pudełkiem? Jest biodegradowalne! Wszystko, czemu przyświeca idea zero waste, bliskie jest memu sercu, ale przyznaję, że czasem trzymam eko kosmetyki na dystans, bo wiem, że, mimo najszczerszych chęci, ich ekologiczność nie zawsze idzie w parze z efektywnością, skutecznością i komfortem stosowania.
Kostka Oreka zdała egzamin już podczas pierwszego użycia. Choć przyznam, że na widok słowa "alcohol" na pierwszym miejscu na chwilę się zmartwiłam - na szczęście mowa o składniku "Cetyl alcohol", tzw. "dobrym alkoholu", który poprawia poziom nawilżenia i zapobiega nadmiernemu parowaniu wody z powierzchni.
Kostka Oreka zastąpić może mleczko do demakijażu, płyn micelarny, tonik, peeling, żel do mycia - ja stosuję ją w tych dwóch ostatnich sytuacjach. Spieniam ją pod ciepłą wodą i myję całą twarz - nie omijam rzęs, bo kostka ani trochę nie podrażnia oczu. I nie wysusza skóry - co było dla mnie miłym zaskoczeniem. Moje doświadczenie z podobnymi kostkami myjącymi było inne - ta jako pierwsza zerwała z tą łatką.
Kostka oczyszcza skórę (dzięki zawartości węgla aktywnego), nawilża i zmiękcza ją (kwas mlekowy, glinka porcelanowa), odżywia (olej kokosowy, masło shea), łagodzi (skrobia ryżowa, pantenol i alantoina) i wzmacnia barierę naskórka (witamina E). Dostępna jest w dwóch rodzajach - klasyczna oczyszczająca i... antysmogowa. Ta antysmogowa wzbogacona została o substancje aktywne, które chronią przed działaniem smogu - oczyszczający ze szkodliwych pyłów PM1 pollustop i tworzący ochronny film zatrzymujący pyły PM2.5 chitosan.
Marysia: Na koniec mam jeszcze hit, który, co prawda nowością nie jest (ma już pewnie rok), ale wyjątkowo mnie oczarował. To tusz do rzęs Unlimited marki Avon. Sięgając po przeróżne maskary, a w życiu przetestowałam ich może i setki, nigdy nie zwracam uwagi na to, co w opisie zapewnia producent. Wydłużająca, podkręcająca, unosząca, pogrubiająca, zapewniająca "efekt zalotki" - nie ma to dla mnie większego znaczenia, bo wiem, że coś, co jest hitem dla koleżanki, dla moich rzęs może okazać się niewypałem. Po tę maskarę sięgnęłam z lekką dozą niepewności. Lubię grube, oversize'owe szczoteczki z klasycznymi włoskami, a ta ma gumowe, króciutkie włoski. I jeszcze to wyprofilowanie...
Teraz, gdy pracuję w domu i wychodzę z niego tylko w maseczce, nie nakładam na skórę ani grama makijażu. Tusz jest w zasadzie moim jedynym makijażowym "szaleństwem". I muszę przyznać, że tusz Unlimited można spokojnie określić mianem "szaleństwa". Naprawdę świetnie wydłuża rzęsy! Wystarczy kilka pociągnięć aby stworzyć na oczach przysłowiowe "firanki". A szczoteczka, co do której pozostawałam tak nieufna, okazała się świetnym narzędziem do rozdzielania i unoszenia rzęs. Jej wygięcie i luka w środku sprawiają, że jednorazowo można nią nałożyć na włoski więcej tuszu, przy okazji nadając im więcej objętości.
Tusz ma jeszcze jedną ważną, szczególnie w czasach noszenia maseczek właściwość, którą specjalnie testowałam w różnych warunkach. Wydychane znad maseczki powietrze z pięknie pomalowanych rzęs nie robi fantazyjnie rozmazanych plam na powiekach. A to niestety powszechny problem z maseczkami i tuszami do rzęs, szczególnie, gdy temperatura za oknem odrobinę spada.