Chciał mieć brata, ale rodzice byli sławni, zajęci, rozchwytywani, więc zamiast rodzeństwa miał akwarium z rybkami. Przekonał się, że życie spełnia nasze marzenia w najmniej oczekiwanym momencie. W życiu Igora Brejdyganta, scenarzysty i pisarza, brat pojawił się późno, po trzydziestce. I to jaki brat! Krzysztof Zalewski, wokalista, zwycięzca programu "Idol". Nie zapałali do siebie miłością od razu, więź budowali przez wiele lat. Ale dzisiaj obaj się z niej cieszą. Bo brat jest jak drugie plecy, czasem pomoże ci dźwigać ciężar, który ciebie przerasta.
Twój STYL: Wiedział pan, że ma brata?
Igor Brejdygant: Skąd! Sądziłem, że jestem jedynakiem. Dowiedziałem się, gdy ja miałem 31, a Krzysiek 18 lat i występował w telewizyjnym talent show.
Prezent od losu?
To sprawa złożona. Los wcześniej obdarował mnie utalentowanymi i znanymi rodzicami. Pamiętam z dzieciństwa, jak mama, Nela Obarska, dostawała na scenę ogromne kosze kwiatów, była primadonną Operetki Warszawskiej. Ojciec, Stanisław Brejdygant, był sławnym aktorem – jako najmłodszy w historii polskiego teatru w wieku 23 lat zagrał Hamleta. Tacy rodzice to obciążenie dla młodego człowieka. Jak stworzyć siebie? Jak udowodnić, że nie jestem gorszy? Jak się z tym zmierzyć? Ledwo wydobyłem się z kompleksu niższości, zyskałem poczucie, że zapracowałem na swoje nazwisko, a tu pojawia się młodszy o 13 lat brat (Krzysztof Zalewski - przyp. red.), który wygrał Idola. To był 2002 rok. Nie miałem wielkich osiągnięć, pracowałem w filmie, reklamie, utrzymywałem z tego rodzinę, ale nie byłem gorącym nazwiskiem.
Krzysztof został też nowym idolem dla pana rodziny?
Tata poznał nas ze sobą właśnie na planie Idola. Moja starsza córka Gabrysia, która miała wtedy siedem lat, była fanką tego programu i bardzo chciała zobaczyć go na żywo. Co ciekawe, chciała poznać nie tylko Krzyśka, ale przede wszystkim Mariusza Totoszkę, bo była jego fanką. Totoszki w ogóle nie pamiętam, doskonale zapamiętałem jednak chwilę, w której spotkałem Krzyśka pierwszy raz i od razu dostrzegłem podobieństwa do ojca. Uderzające. Znałem jego zdjęcia z młodości, byli jak dwie krople wody. Krzysiek był też wtedy dość podobny do ojca w zachowaniu, absorbujący, apodyktyczny, mocno egocentryczny. Jeżeli oczekuje pani, że powiem, że poczułem z nim od razu metafizyczną więź, że wybuchła we mnie braterska miłość, rozczaruję panią. Nic takiego nie miało miejsca. W zasadzie nie pamiętam większych emocji związanych z tamtym spotkaniem.
Ale przecież przed tym pierwszym spotkaniem musiała odbyć się jakaś rozmowa z ojcem, w której dowiedział się pan o istnieniu Krzyśka.
Była, ale nie pamiętam jej szczegółów, miałem dość własnych problemów. Byłem po terapii alkoholowej, rodziła mi się druga córka, więc byłem zajęty sobą. Przyjąłem tę informację spokojnie. Jasne, zdziwiłem się, ale świat mi się przez to bardziej nie skomplikował, już był wystarczająco złożony. Nie byłem dzieckiem, tylko trzydziestolatkiem, więc rodzice i ich tajemnice nie znajdowały się w centrum mojego świata. Oczywiście wiadomość mnie zaciekawiła, przed spotkaniem obejrzałem nawet odcinek Idola. Początkowo nie utrzymywaliśmy jednak z Krzyśkiem kontaktów.
Byliśmy obcymi sobie, dorosłymi już mężczyznami. Więź przyszła z czasem.
Może nie byliśmy na nią gotowi w chwili spotkania? Po Idolu Krzysiek zaszył się, by tworzyć swoją muzykę, ja miałem już osiągnięcia jako autor scenariuszy. Może to głupie, ale z czasem poczułem się ważniejszym i w pewnym sensie lepszym partnerem dla młodszego brata. Chyba obaj dojrzewaliśmy do tej relacji. Może musiałem najpierw wyzbyć się choć trochę egocentryzmu. Z mojej terapii najbardziej pamiętam hasło: „Przestać być próżnym nie oznacza zacząć myśleć o sobie źle, tylko zacząć o sobie myśleć mniej”. Sądzę, że później zbliżyło nas również przyjście na świat Lwa, syna Krzyśka, który dziś ma ponad cztery lata. Ja byłem już zaprawionym w bojach ojcem, mogłem być mu trochę pomocny.
Ojciec wyjaśnił, dlaczego ukrył przed panem istnienie brata?
Nie musiał mi tego jakoś bardzo tłumaczyć, byłem już dorosłym facetem, to i owo o świecie wiedziałem.
Tata powiedział mi o Krzyśku już po rozpadzie małżeństwa z moją mamą.
Myślę, że zależało mu na tym związku i dlatego nie zdecydował się na wyjawienie prawdy wcześniej z obawy przed konsekwencjami. To w sumie dość klasyczna historia.
Pan nie wiedział o Krzysztofie, a Krzysztof o panu?
Wiedział. Bo przecież ojciec nie chciał opuścić mojej mamy, kiedy Krzysiek był w drodze na świat. Ojciec miał z nim kontakt, choć pewnie nie tak częsty, jak by oczekiwało tego dziecko. Nie pytam o to, to są bardzo delikatne tematy. Myślę, że Krzysiek musiał być wtedy na ojca bardzo zły. Może na mnie też. Ja pewnie bym był na jego miejscu. Ale dziś wolę budować naszą przyszłość, niż dywagować nad przeszłością.
Jedynacy często marzą o rodzeństwie.
Tak, to było nawet trochę zabawne, prosiłem rodziców o brata, ponieważ na naszym osiedlu na Okęciu koledzy mieli braci. W dodatku starszych. Dawali im wsparcie, poczucie, że zawsze staną w ich obronie. „Wszyscy mają bratów, a ja nie” – skarżyłem się, niezbyt gramatycznie, ale mama mówiła, że jest zajęta, bo ma próby, spektakle. „W poniedziałek mogłabyś urodzić” – wymyśliłem, bo poniedziałki miała wolne. Ten brat, oczywiście najlepiej od razu starszy, był wielkim marzeniem.
Byłem dość samotny w dzieciństwie, a rodzice nawet na psa się nie zgodzili, bo w domu była nielakierowana klepka, którą mógłby zniszczyć.
Moim jedynym towarzyszem był pluszowy miś, któremu robiłem zastrzyki. No i rybki. Ale kiedy brata „dostałem” od losu, nie był już mi aż tak niezbędny, bo przywykłem do bycia jedynakiem, no i miałem własną rodzinę.
Co ważnego wydarzyło się na waszym pierwszym spotkaniu?
Niewiele. W ramach dobrych obyczajów zaprosiłem Krzyśka do siebie. Nie miałem specjalnych oczekiwań. Przyszedł, pograł trochę na pianinie, a potem… cisza. Gabrysia trochę była zła na niego, że wygrał Idola, bo kochała się w Totoszce i to za niego trzymała kciuki. Nie miał dobrego wejścia do rodziny. Zaczęliśmy budować więź znacznie później. Zadzwonił pewnego dnia, chciał się spotkać, poradzić. Poczułem się ważny, bo mało się znaliśmy, a jednak to mnie prosił o radę. To spotkanie przełamało lody. Od tego czasu mamy coraz więcej wspólnych tematów, rozumiemy się często bez słów. Utworzyła się silna, głęboka więź – może obaj jej potrzebowaliśmy.
Jak powiedzieć znajomym, że od dzisiaj mam brata?
Zwyczajnie, tata znalazł mi brata. Mam niewielkie grono przyjaciół, którym nie trzeba wiele tłumaczyć. Mają otwarte głowy i serca. Powiedziałem to ot tak, po prostu.
A dziś? Jak wygląda wasza codzienność?
Spotykamy się u taty, bywamy u siebie. Krzysiek próbował mnie zachęcić do boksu, byłem na kilku treningach, ale to chyba już nie dla mnie sport – zbyt wyczerpujący, bardzo wydolnościowy. Ciężko mi się było zmotywować do kontynuacji. Dla Krzyśka wystarczającym uzasadnieniem jest to, że musi trzymać formę. Występ sceniczny jest niebywale wydolnościowym zajęciem, szczególnie gdy ktoś występuje tak witalnie jak Krzysiek. Ja wolę zamiast boksu zrobić remont domu – wydatek energetyczny podobny. Ale to fajne przyglądać się temu, jak jesteśmy różni. Mieć brata, to zobaczyć w alternatywnej wersji swój własny los, trochę pozazdrościć, trochę poczuć ulgę i żyć własnym życiem.
Co panów łączy?
Mamy podobny światopogląd, choć Krzysiek, pewnie z racji wieku, jest bardziej radykalny, ja mam w sobie większą wyrozumiałość i zgodę na koncyliację. Mamy podobne doświadczenia życiowe: przemianę od egocentryzmu do otwierania się na potrzeby innych. Ja jestem bardziej oldschoolowy – potrafię wyremontować dom, naprawić auto. Krzysiek, podobnie jak ojciec, nie za bardzo wie, z której strony się trzyma młotek.
Jesteśmy podobni w patrzeniu na małżeństwo.
Nasz ojciec, który ma trzecią żonę, uważa, że dopiero przy tej trzeciej „przechodzi się na zawodowstwo”, my jesteśmy zdania, że takie zmiany nie są wcale dobre, bo nie dają szans poznać się ludziom bliżej. Może łączy nas też ambicja, apetyt na więcej. To również mamy po ojcu, który – mam wrażenie – choć ma 87 lat, codziennie wstaje po sławę. Poza tym ja jestem introwertyczny, Krzysiek ekstrawertyczny, co widać choćby na jego koncertach. Lubię na nie chodzić.
Brat czyta pana książki?
Czasem nawet jeszcze przed wysłaniem do wydawnictwa. Zwykle odnoszę się do jego uwag, choć nie ukrywam, że najbardziej lubię recenzję: „No i znowu zarwałeś mi dwie noce”. Są i inne korzyści – jeśli mu się podoba to napędza mi followersów na Instagramie. Czasem wydawca dzwoni do agentki Krzyśka z prośbą, żeby pokazał na swoich social mediach moją nową książkę, od razu przybywa mi na profilu ludzi, którzy później już zostają, czytają mnie i śledzą. Ja takiej mocy sprawczej nie mam. Jestem pewno nawet bardziej analogowy, niżbym chciał. Z podziwem patrzę też, jak Krzysiek pomaga potrzebującym, uczestniczy w akcjach charytatywnych, myśli o innych. To i mnie inspiruje, by pamiętać, żeby nie skupiać się tylko na sobie, ale dać coś z siebie innym.
Jestem dumny, że mój brat ma wielkie serce.
Młodszy brat, a jednak „zaplecze”.
Brat to inspiracja i motywacja. A czasem tarcza, o której wiesz, że obroni cię przed światem. Mam w Krzyśku drugie plecy, kiedy życie zwala na moje własne zbyt dużo, mam z kim przegadać, poradzić się, a nawet pomilczeć. Bo brat jest zawsze. Mam tylko nadzieję, że on ma podobne odczucie.
Igor Brejdygant - ur. 24 marca 1971 r. w Poznaniu. Pisarz, scenarzysta, reżyser, fotograf i aktor. Syn aktora Stanisława Brejdyganta i primadonny Operetki Warszawskiej Neli Obarskiej. Studiował na Wydziale Organizacji Sztuki Filmowej PWSFTviT w Łodzi.
Autor powieści kryminalnych: "Paradoks", "Szadź", "Rysa", "Układ", "Wiatr", "Spirala". Napisał scenariusze między innymi do: "Paradoksu", "Zbrodni", "Prostej historii o morderstwie".
Jest starszym bratem piosenkarza Krzysztofa Zalewskiego.