Kobieta po przejściach i mężczyzna z przeszłością. Spotykają się. Zakochują. I… bywa, że bardzo się męczą przez długi czas, jak w piosence Agnieszki Osieckiej. Co mają zrobić z tą miłością? Jak odnaleźć szczęście w miłości? Jak nie powtarzać starych schematów w nowych związkach, jak zbudować udaną relację na gruzach poprzedniej? Pytamy o to Małgorzatę Ohme, psycholożkę.
Prawie każdego to spotyka. Miłość i jej koniec. A potem pojawia się światełko w tunelu – szansa na nowy związek. Co zrobić, żeby był dłuższy od poprzedniego i szczęśliwszy?
Najpierw trzeba… dobrze się rozstać. A to długi, wyczerpujący emocjonalnie, żmudny proces. Wielu z nas nigdy go nie kończy, ba! Wielu z nas nigdy go tak naprawdę nie zaczyna: bo wskakujemy w nową miłość jeszcze w trakcie trwania tej poprzedniej, przesiadamy się jak na dworcu do innego pociągu. Spieszy się nam, bo gdzieś tam czeka już nowy on czy nowa ona lub choćby fantazja o idealnym partnerze, który lada moment się pojawi.
Dlatego surfujemy wieczorami po serwisach randkowych, wdajemy się w długie dyskusje na portalach społecznościowych z nieznajomymi. Jedną nogą tu, a drugą już w przyszłości, oczywiście świetlanej. Utwierdzają nas w tym przekonaniu reportaże w telewizji, magazynach: o świetnych rodzinach patchworkowych, w których czwarta żona zaprzyjaźnia się z byłą drugą teściową swojego męża i razem z dziećmi trzeciej żony pieką szarlotkę. Wszystko to wygląda ładnie, kolorowo. Kusi. Nikt nie chce być samotny, łatka singla, rozwódki, porzuconej, nadal potrafi boleć.
Poza tym goni czas, prawda? Wiele moich przyjaciółek podsumowuje wieloletnie związki, już zakończone, słowami: zmarnowałam na niego tyle lat. Mają poczucie, że źle zainwestowały. I szybko muszą odrobić straty.
Tak, wiele kobiet rzeczywiście boryka się z poczuciem, że poprzedni związek to była zła inwestycja. A jeśli dotąd nie urodziły dziecka, a chcą, mają świadomość, że czasu jest coraz mniej. Podchodzą więc do sprawy zadaniowo: teraz to ja już wiem, co poszło nie tak, dokonam korekt w obliczeniach i wytypuję idealnego kandydata.
Pragniemy, żeby nasz kolejny związek był bardziej udany – to naturalne. Wydaje mi się jednak, że zbyt często wychodzimy z tego starego związku z wygórowanymi oczekiwaniami co do tego, jaki ma być ten nowy. Drugi partner ma znacznie, znacznie gorzej od pierwszego!
Bo ma do wyboru dwie drogi. Albo musi bardziej i lepiej kochać, rozśmieszyć, dopieszczać, albo musi być inaczej. Jeżeli tamten był typem intelektualisty w okularach, to ten ma uprawiać sporty ekstremalne.
Moja przyjaciółka po rozstaniu zawiesiła sobie w sypialni tablicę i zaczęła wypisywać cechy kandydata na kolejną miłość. W trakcie rozmowy potrafiła nagle zerwać się, chwycić kredę i zapisać: „Uczciwy, tak, właśnie tego słowa mi brakowało. On musi być uczciwy!”.
Bo jak już będzie i spełni jeszcze pięćdziesiąt kolejnych wymagań, to wszystko się samo ułoży, tak? To myślenie magiczne. Pierwszy krok do porażki. Zakładamy, że powodzenie w kolejnym związku zależy tylko i wyłącznie od tego, jaki będzie partner. Widzimy w nim narzędzie: ma być kluczem otwierającym drzwi, te drzwi, których ostatnim razem nie udało nam się sforsować. Za nimi czeka ogród rozkoszy ziemskich, szczęśliwa, udana relacja. Ale jej kształt, powodzenie, nie zależą od nas! Podobnie, jak – zapewne – nie od nas zależy klęska w zakończonym już związku. W naszym mniemaniu. To błąd. W ten sposób zrzucamy odpowiedzialność za własne życie i szczęście na barki kogoś innego, kogo w dodatku znamy od niedawna.
Zapominamy, że związek to praca, wysiłek?
Właśnie. Zamiast więc snuć rozważania nad tym, jaki on ma być, czego chcemy, pomyślmy, czego nie chcemy. Na przykład: już nigdy więcej nie chcę milczeć, gdy ktoś na mnie krzyczy, już nigdy nie chcę być jedyną osobą, która umie włączyć pralkę i chodzi na wywiadówki, już nigdy więcej udawania, że uwielbiam pozycję od tyłu, choć jej nie cierpię.
Wbrew pozorom myślenie o tym, czego sobie już nie życzymy w nowym związku, zostawia znacznie więcej przestrzeni dla drugiego człowieka z jego pasjami, przyzwyczajeniami, charakterem.
Myślmy natomiast, co ja mogę zrobić w kolejnej relacji: mówić, że potrzebuję szacunku, oczekuję, że on na równi ze mną będzie wypełniał obowiązki przyszywanego taty, rozmawiać o seksie, dawać partnerowi w łóżku wskazówki.
Ale czy on będzie chciał słuchać? Moja znajoma powiedziała, że uczucia mężczyzny są jak mydło, w każdym kolejnym związku jest ich mniej. Prawda?
Że każdą kolejną kobietę mniej kocha? Nie zauważyłam takiej prawidłowości. Widzę natomiast inną regułę: mężczyźni po rozstaniu szybko tworzą projekt „druga rodzina”. Tak jakby potrzebowali jakiegoś domowego ogniska, przy którym muszą się jak najszybciej ogrzać. To o tyle zrozumiałe, że wraz z rozstaniem mężczyzna często traci całe swoje dotychczasowe życie: partnerkę, codzienne obcowanie z dziećmi, mieszkanie, bo musi się wyprowadzić. Ona zostaje na starych śmieciach – bez niego. On buduje wszystko od początku. I, niestety, rzadko ogląda się na innych. Prawie zawsze muszę tłumaczyć pacjentom, którzy mają już nowe kobiety, że ich dzieci nie są zobowiązane natychmiast tego zaakceptować. A są stawiane przed faktem dokonanym: idą w piątek w odwiedziny do taty i dowiadują się: to jest Malwina, moja przyjaciółka, i jutro jedziemy w trójkę na Mazury. Dziecko czuje się zagubione, zdezorientowane. Jego matka wpada w szał: tak szybie „ułożenie sobie życia” przez byłego odbiera jako przejaw braku szacunku, a na dodatek chorej rywalizacji. Jakby on chciał pokazać: zobacz, jak mało się dla mnie liczysz. Spójrz: już mam lepszą. Boli. I przeszkadza w gojeniu starych ran.
Czyli nie ma ratunku. Kiedy zawierasz związek, zawsze w tle jest widmo poprzedniego?
Oczywiście. Mówi się, że gdy wychodzisz za mąż po raz pierwszy, bierzesz sobie nie tylko mężczyznę, ale i jego matkę, ojca, jędzowatą siostrę. A kiedy wychodzisz za mężczyznę po przejściach, bierzesz sobie jego byłą żonę czy żony, ich rodziny, jeśli utrzymują kontakt, a jest tak często, dzieci. Można powiedzieć: to jest ten ból. Bo tego się nie da wymazać.
Jednak można potraktować to jako wartość. „O rany, będę mieć własnego dzieciaka i na dodatek dwoje jego od święta. Masakra!”, tak najczęściej myślimy. Programujemy samych siebie. A przecież może być inaczej! Mogę, zamiast „obcych bachorów” mieć co drugi weekend fajną, zgraną paczkę dzieci, które same się sobą zajmą, świetnie spędzą czas i uzbierają wspaniałe wspomnienia z dzieciństwa.