Jednym razem brakuje czasu na miłość, innym - na dzieci. Kiedy indziej zapominają o nas przyjaciele. Dlaczego? Bo często, robiąc karierę, nie mamy czasu na zwykłe życie. I to jest ta ciemniejsza strona zawodowego powodzenia, opowiadają kobiety sukcesu.
Sukces zawodowy wzbudza wiele emocji – od podziwu po zazdrość. Najczęściej jest okupiony ciężką pracą, ale przydaje się również łut szczęścia. Wspinanie się po szczeblach kariery bywa trudne i frustrujące, ale na szczycie czeka nagroda: spełnienie, satysfakcja i pieniądze. Wydaje się, że nic nie jest w stanie tego zepsuć. Czy na pewno? W jaki sposób sukces zmienia ludzi? Co im daje, co odbiera?
Po zaledwie dwóch latach pracy w firmie farmaceutycznej zostałam dyrektorem sprzedaży. Nie byłam zaskoczona, dążyłam do tego. Rozpierała mnie duma i miałam głowę pełną pomysłów. Kiedy obejmujesz tak odpowiedzialne stanowisko, to musisz poświęcić się pracy w stu procentach. Rozumiem to, a z drugiej strony zaczyna do mnie docierać, jak wiele tracę. Ledwo znajduję czas dla siebie, a co dopiero mówić o najbliższych.
Coraz bardziej ciąży mi fakt, że moimi dziećmi nieustannie opiekuje się niania. Bywają takie dni, kiedy spędzam z nimi zaledwie pół godziny, kładąc je do łóżek. Do oczu napływają mi łzy, gdy pomyślę o obietnicach, które składałam im na porodówce – miałam się z nimi bawić, zabierać na pikniki nad rzekę i budować wieże z klocków. Rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Pierwsze kroki syna widziałam przez kamerkę, a córka odpięła boczne kółka i pojechała na rowerze pod okiem babci.
Relacje z mężem też się ochłodziły, są teraz bardziej formalne. Staramy się wygospodarować choć jeden wieczór w miesiącu na randkę w naszej ulubionej restauracji, ale to przecież nie wystarcza, żeby zadbać o związek. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego wszystkiego i… nic nie mogę zmienić. Czuję się jak w potrzasku. Zależy mi na stanowisku, ciężko pracowałam na swój sukces. Płacę jednak za niego bardzo wysoką cenę. Może zbyt wysoką. Nie mam czasu dla rodziny, a przyjaciele już nawet przestali pytać, kiedy wreszcie się z nimi spotkam. Obiecuję sobie, że jeszcze tylko kwartał, dokończę tę ważną kampanię sprzedażową, dopilnuję ważnego kontraktu, a później przystopuję. Tyle że to potem pojawia się nowy klient, nowe wyzwanie…
Inaczej wyobrażałam sobie kobietę sukcesu, jaką miałam się stać. Kiedyś emanowałam radością życia, zarażałam ludzi entuzjazmem i pozytywną energią. Kiedy to się zmieniło? Wtedy, gdy zdałam sobie sprawę, że ludzie są interesowni i tak już będzie zawsze. Mam pozycję i pieniądze, a więc jestem przydatna. Nic poza tym. Moja klinika stomatologii estetycznej pęka w szwach, przewijają się przez nią setki ludzi. Uśmiecham się do nich promiennie z billboardu przed wejściem. Ale w sercu mam pustkę.
Nigdy nie kieruję się emocjami, zawsze wszystko analizuję i dokładnie kalkuluję. Zbyt wiele przeżyłam, aby móc sobie pozwolić na podejmowanie pochopnych decyzji. W świecie biznesu nie istnieją przyjaźnie, ale ja odrzuciłam również prywatne znajomości. Boleśnie przekonałam się, że ludzie zabiegają o moje względy, by czerpać z tego korzyści. Czasem są to kontakty do specjalistów, darmowe zabiegi „po znajomości”, czasem chęć ominięcia kolejek w państwowej służbie zdrowia, innym razem pieniądze, dalekie podróże i bywanie w luksusowych restauracjach. Lista potencjalnych korzyści nie ma końca.
Chłód w obejściu, celowa wyniosłość pomagają mi trzymać ludzi na dystans. Miewam kochanków, ale nie mam ukochanego. Pojawia się wielu znajomych, ale ani jednego prawdziwego przyjaciela. Doskwiera mi samotność. Szczególnie dotkliwa, gdy wracam do pustego mieszkania. Lśniące czystością, niemal sterylne, wnętrza są urządzone zgodnie z najnowszymi trendami, ale nie ma w nich życia. Nie tak miało być. Kiedy pięłam się po szczeblach kariery, nikt mnie nie uprzedził, że sukces i samotność idą ze sobą w parze. A może to ja gdzieś zbłądziłam?
W życiu osiągnęłam już wszystko, co sobie zaplanowałam, i mogę teraz odcinać kupony od własnych sukcesów. Mogę cieszyć się życiem na poziomie, pozbawionym większych trosk. I byłoby pięknie, gdyby nie pewien nawyk, jaki w sobie wyrobiłam przez lata pracy w biznesie rozrywkowym. Przed zaangażowaniem się w jakąś znajomość oceniam przydatność danej osoby. Nie tracę czasu na ludzi, którzy nie mają mi nic do zaoferowania. Brzmi brutalnie? Być może, ale świat rozrywki rządzi się swoimi prawami. Musiałam znaleźć sposób nie tylko na przetrwanie w tej swoistej dżungli, ale przede wszystkim na osiąganie sukcesów.
Odhaczyłam wszystkie punkty na swojej liście zawodowych marzeń, a jednak nawyk pozostał. Chciałabym to zmienić, ale nie wiem, czy jeszcze potrafię szczerze kogoś polubić. Wszystkie moje przyjaciółki są powiązane z branżą, w której działam. Czasami wychodzimy razem na drinka i wyglądamy wtedy, jak paczka dziewczyn z „Seksu w wielkim mieście”, ale to tylko puste znajomości. Takie awaryjne przyjaciółki, które w razie czego mogłabym zatrudnić albo one mnie. Chciałabym poznać kogoś, z kim nie będą mnie łączyć więzy zawodowe. Kogoś, komu będę mogła tak po prostu zaufać i rozmawiać przez cały wieczór o wszystkim i o niczym. Otworzyć się.
Tymczasem dawne koleżanki zajęły się własnym życiem, a mnie jest ciężko zawiązać nowe znajomości. Z dawnych czasów mam tylko jedną przyjaciółkę. Zośka jest uznaną prawniczką i nieraz pomagała mi rozwikłać skomplikowane sytuacje w mojej firmie producenckiej. Wychodzi więc na to, że nawet ona jest z gatunku tych „przydatnych”. Gdyby była nauczycielką czy fryzjerką, czy nasza znajomość by przetrwała? Nie sądzę. Gdyby mój mąż mnie zainwestował w moją firmę, czy zostałby moim mężem i wspólnikiem? Pewnie nie. Jak to o mnie świadczy? Nie najlepiej i zdaję sobie z tego sprawę. Osiągnęłam dużo, ale kiedy spoglądam w lustro, czuję niechęć do kobiety, którą widzę w odbiciu. Nie chciałabym mieć za przyjaciółkę takiej osoby, jaką się stałam. To przykre. Ale skoro już zmierzyłam się z tą świadomością, może to pierwszy krok ku zmianom…
Sukces zawodowy często pozostawia w cieniu stęsknioną rodzinę, niszczy przyjaźnie i kompletnie zmienia podejście do innych ludzi. Nie bez powodu w ramach nauk psychologicznych funkcjonuje taka dziedzina jak psychologia sukcesu. Sporo mówi się o tak zwanym work-life balance, czyli równoważeniu proporcji pomiędzy obowiązkami zawodowymi a życiem prywatnym.
Trzeba znać (i stosować) różne strategie radzenia sobie z wyzwaniami, które niesie ze sobą udana kariera – po to, aby uniknąć wypalenia zawodowego i nie przypłacić sukcesu depresją czy pracoholizmem. Osiąganie kolejnych kamieni milowych na drodze kariery może wymagać wyrzeczenia się własnych przekonań czy naginania zasad moralnych. Może zmuszać nas do balansowanie na cienkiej linie między oczekiwaniami innych a własnym sumieniem. To pozostawia na nas piętno i sprawia, że po latach widzimy w lustrze zupełnie inną osobę, niż byśmy chcieli.