Partnerzy

Justyna Posadzy i Łukasz Rostkowski L.U.C.: "Razem to nasze ulubione słowo"

Justyna Posadzy i Łukasz Rostkowski L.U.C.: "Razem to nasze ulubione słowo"
Justyna Posadzy i Łukasz Rostkowski L.U.C
Fot. Karol Kacperski

On nie chciał się zakochać w dziewczynie z Trójmiasta. Ona była w związku i nie myślała o zmianie... Dziś L.U.C. i Justyna Posadzy mówią, że "Czują łączność na wielu poziomach, nie tylko w kwestii konsystencji dobrego tiramisu".

Kim jest Justyna Posadzy?

Justyna Posadzy – ukończyła studia z Komunikacji Społecznej i Dziennikarstwa na Uniwersytecie Gdańskim i tam też podyplomowe z Marketingu Internetowego i PR. Od ośmiu lat zajmuje się marketingiem i PR-em, jest menedżerką i copywriterką nagrodzoną m.in. nagrodą Builder Leaders. Obecnie pracuje jako dyrektorka marketingu w dużej grupie kapitałowej. Mama trzyletniego Teo.

Kim Jest Łukasz Rostkowski L.U.C.?

L.U.C., czyli Łukasz Rostkowski – producent muzyczny, kompozytor, raper, autor tekstów, reżyser wideoklipów, koncertów i widowisk. Absolwent Wydziału Prawa, Administracji i Ekonomii Uniwersytetu Wrocławskiego. Na swoim koncie ma kilkanaście konceptualnych albumów i projektów. Założyciel międzynarodowej Rebel Babel Film Orchestra. Twórca muzycznej ścieżki m.in. do „Chłopów”, uhonorowany wieloma nagrodami (m.in. Fryderykami). Ojciec Teo, partner Justyny

JUSTYNA POSADZY O POCZĄTKACH ZNAJOMOŚCI Z ŁUKASZEM ROSTKOWSKIM 

Jest czerwiec 2013 r. Razem z przyjaciółmi odwiedzam nowo otwartą restaurację na dachu Muzeum Marynarki Wojennej, z obłędnym widokiem na marinę gdyńską i morze. Na plaży trwa koncert z okazji Cudawianek. Kolega wykrzykuje: „O, przyszedł L.U.C.!”. Nie słucham rapu, więc nie kojarzę. Za to widzę lekko zmęczonego gościa w dziwnej fryzurze i z długą brodą. Kolega jest nim zafascynowany, ale wstydzi się prosić o autograf. Podchodzę i mówię bez szczególnego zaangażowania: „Słuchaj, nie znam cię, ale słyszałam, że jesteś dobrym muzykiem, dałbyś mi autograf dla kolegi?”. Łukasz jest bardzo komunikatywny. Dosiada się do stolika, przegadujemy cały wieczór. W końcu zaczyna świtać, wracam do domu. Od koleżanki wiem, że Łukasz pyta o mnie. Ona mówi: „Zdradzę ci tylko dwa słowa - Justyna i awokado”. Po studiach dostaję pierwszą pracę jako junior marketing manager w agencji reklamowej o takiej nazwie. Wkrótce ktoś pisze do mnie na firmowy Skype, że jest zainteresowany kampanią. Idę na spotkanie, okazuje się, że to Łukasz. I dociera do mnie właśnie, ile trudu wykonał, by mnie ponownie zobaczyć. Czuję, że mu się podobam, ale szybko deklaruję, że mam partnera i nie jestem zainteresowana związkiem. Rozmowa mnie wciąga. Jest zabawnie, bez nadęcia i popisów, czuję, jakbym znała go od lat. Brzmi jak mężczyzna z dawnych lat – szarmancki, oczytany i elokwentny. Okazuje się, że łączą nas żeglowanie, snowboard, rowery, ale też podobne wartości. Nie przestajemy się ze sobą kontaktować.

Poprzedni partner często mnie rozczarowuje, Łukasz wysłuchuje i pociesza. Kiedy kończę toksyczny związek, Łukasz zaprasza mnie do Hiszpanii na rowery. Zwiedzamy muzea, jeździmy rowerami po górach, cały czas się śmiejemy i objadamy hiszpańskimi tapasami. Ale wciąż jesteśmy tylko przyjaciółmi. Potem znów przez telefon opowiadamy sobie o kolejnych nieudanych randkach. Koleżanki coraz więcej słyszą o Łukaszu: „Super się dogadujecie, czemu nie spróbujecie być razem?”. Nowe myśli zaczynają się pojawiać w głowie. Zaprasza mnie na koncert do Wrocławia. Widzę go na scenie, w swoim żywiole – dotychczasowy obraz wrażliwego i spokojnego mężczyzny dopełnia się. Sceniczne zwierzę, silny samiec alfa, charyzmatyczny. Zakochuję się w nim. Doceniam coraz bardziej jego szczerość i prawość, to, że przy nim jestem sobą. Przez rok spotykamy się głównie w weekendy kiedy on przyjeżdża do Gdyni, lub rzadziej, gdy ja – do Wrocławia. Razem jeździmy na koncerty, zwiedzając Polskę. W końcu on decyduje się na przeprowadzkę.

 

 

JUSTYNA POSADZY O WSPÓLNYM ŻYCIU Z L.U.C. ŁUKASZEM ROSTKOWSKIM

Zaczyna się szalony czas dalekich podróży: kamperem po Stanach, nagrywając reportaże, zwiedzamy Malezję, Bali, Europę. Łukasz jest niezwykłym połączeniem siły i delikatności, uporządkowania i chaosu, bezpieczeństwa i nieprzewidywalności. Chodzi z głową w chmurach i równocześnie twardo stąpa po ziemi. To nocny marek, lubi buszować do późna. Ja wstaję i chodzę spać wcześnie. Świetny w decyzjach długofalowych dotyczących rodziny, ja częściej ogarniam codzienność. On wieczorem robi nam kanapki lub, gdy chcemy pocelebrować, szykuje nasze ukochane mohito. Bardzo marzył o dziecku, ja zwlekałam. Gdy Teoś przyszedł na świat trzy lata temu, totalnie zmienił nasze życie. Dziś czujemy się najmniejszą, ale i najsilniejszą drużyną tego świata. Przyglądamy się Teo, analizujemy, co ma ze mnie, co z taty. Łuki czerpie garściami z tacierzyństwa, choć czasami jest aż nadto opiekuńczy. Ma niesamowite pokłady wyobraźni, opowiada magiczne historie. Obaj są energetyczni, bawią się w to, co lubią chłopcy - przepychanki, siłowanie.

Ale początki były trudne. L.U.C.-owi przez zbyt intensywny tryb życia, stresy koncertowe, rowerowe enduro, a finalnie troskę o moją ciążę nagle zaczęło coś migać w oku. Okazało się, że to bardzo poważne odklejenie siatkówki i musi być natychmiast operowany, by nie stracić wzroku. Ja z kolei dostałam ciężkiego zapalenia piersi, miałam przeraźliwie wysoką gorączkę. Gdy temperatura spadła, jeździliśmy z niemowlęciem do okulistów, prosząc o pomoc dla Łukasza. Po operacji musiał przejść dwumiesięczną rekonwalescencję. Miałam rozpiski, kiedy karmienie, kiedy zakraplanie oka. Udało nam się przejść ten trudny czas i to nas jeszcze bardziej zbliżyło.

Łuki bardzo dużo pracuje, ma koncerty, pisze i produkuje muzykę do filmów, seriali, spektakli i widowisk. To człowiek interdyscyplinarny. Ostatniej zimy „Chłopi” stali się polskim kandydatem do Oscara. Codzienność nabrała tempa, a Łuki mocno zaangażował się w promocję filmu w kraju i za granicą. Wyjechał na jakiś czas do Kanady, później dwukrotnie do Ameryki. Dużo byliśmy sami z Teo, mocno tęskniąc za Łukaszem. Ta sytuacja odbiła się na moim zdrowiu. Teraz wszystko powoli wraca do normy, ale wiemy, że zeszłoroczne tempo życia nam nie służy. Dbamy o siebie nawzajem, chcemy się ze sobą zestarzeć.

L.U.C. ŁUKASZ ROSTKOWSKI O JUSTYNIE POSADZY

Justyna jest moją bratnią duszą i wiem, że jesteśmy sobie pisani. Czuję to z każdym dniem, choć oczywiście codziennie pracujemy nad naszym związkiem. Pomimo różnych charakterów rozumiemy się bez słów, czujemy głęboką łączność na wielu poziomach i to nie tylko w kwestii konsystencji dobrego tiramisu. Justyna jest zorganizowana jak rozkład jazdy szwajcarskich kolei. Gdy wyjeżdżamy, ona jest spakowana tydzień wcześniej, ja robię to ze dwie godziny przed lotem. Ma umiejętność logicznego i analitycznego myślenia. Ja bywam naiwny i spontaniczny, idę we wszystko, a ona często jest moim rozsądkiem. Imponuje mi życiową ostrożnością i asertywnością. Ma wielkie umiejętności organizacyjne, biznesowe i kreatywne, a do czegokolwiek się bierze, zamienia w złoto. Ostatnio, kiedy wybrałem się na Paszporty „Polityki”, zapytałem, co mam włożyć. Ona, czytając coś w telefonie, pokazała szybko palcem na spodnie, sweter i kamizelkę. Był to dziwny zestaw, ale zaufałem jej. Następnego dnia w mediach zostałem okrzyknięty ikoną mody. Bardzo nas to rozbawiło. Justyna pracuje w marketingu, reklamie, PR, dostaje nagrody i jestem z niej bardzo dumny. Dziś jest dyrektorką w poważnej firmie kapitałowej. Wspiera mnie na wielu płaszczyznach, pomaga biznesowo, wizerunkowo i po prostu życiowo. Uwielbiamy prawie wszystko robić razem. Razem to nasze ulubione słowo.

 

 

L.U.C. ŁUKASZ ROSTKOWSKI O POCZĄTKACH ZNAJOMOŚCI Z JUSTYNĄ

Poznałem ją 11 lat temu 22 czerwca. To moja ulubiona magiczna liczba i data, bo dużą wagę przywiązuję do metafizyki. Nie było jeszcze autostrady i droga na koncert do Trójmiasta była gehenną. Jechałem 8 godzin w upale. Związany mocno z Wrocławiem, po drodze pomyślałem: „Żebyś tylko nie zakochał się teraz w jakiejś dziewczynie znad morza, bo będzie to logistyczna apokalipsa”. A tu po koncercie, na after party na dachu Muzeum Marynarki Wojennej pojawił się anioł. Gapiłem się na nią jak Armstrong na Ziemię z Księżyca. Była cudem absolutnym. Rozmawialiśmy, a potem zniknęła jak Kopciuszek. Zacząłem jej szukać, nie wiedziałem, że jest w relacji. To skomplikowało sprawę. Byłem po rozwodzie, ale też wracały echa tego małżeństwa i nie chciałem mieszać się do innego związku. Potrafiliśmy nie rozmawiać kilka miesięcy, a potem nagle do siebie zadzwonić. Gdy jednak chciałem się spotkać, nigdy nie miała czasu lub tylko godzinkę. Kiedyś przeglądałem jej zdjęcia na Facebooku i zobaczyłem fotkę z sylwestra w Livigno. Ja też tam byłem w tym samym czasie i okazało się, że już tam wpadła mi w oko. Bardzo mi się podobała jej klasyczna uroda i kolorowe ubrania na deskę. Pomyślałem, że to chyba Polka, ale wtedy się tylko minęliśmy.

Kiedy po latach w końcu się rozstała z partnerem, odezwała się do mnie. Zaprosiłem ją, bez zobowiązań, do Hiszpanii, robiłem tam projekt Rebel Babel Dialog I. W nocy przyśniło mi się, że mamy razem dzieci, a rano zobaczyłem print screen biletu lotniczego. Czekałem na ten moment ponad trzy lata, więc nigdy nie zapomnę tego dnia. Spędziliśmy przepiękny tydzień, choć była rozbita po rozstaniu. Potem trwało to jeszcze wiele miesięcy, zanim się zeszliśmy. W pewnym momencie powiedziała, że mnie kocha, i dziękuję, że nie odpuściłem. Od tego czasu jesteśmy razem. Śmiesznie, bo nigdy nie gotowała. W jej domu mama i babcia świetnie gotują, a w związkach robili to partnerzy. A tu trafiła na faceta, który może jej najwyżej ugotować jajko albo zgotować jakąś kreatywną niespodziankę. Okazało się, że też ma do tego absolutny talent. Szakszuka na śniadanie, orientalna zupa na trawie cytrynowej czy kapuśniak - wszystko jest wybitne. Z reguły jest słodka i radosna, czasem potrafi jednak dotkliwie ukąsić. Jest perfekcjonistką, więc od lat spisujemy „traktaty wersalskie” o to, ile kubków mogę nie wstawić do zmywarki i zostawić w całym domu. Potrafi z powagą mówić coś całkowicie irracjonalnego i zamierzam kiedyś wydać książkę z jej tekstami typu: „Szybko, bo umrę z głosu i będę zła” albo „Idziemy zobaczyć, co u lodów?”.

L.U.C. ŁUKASZ ROSTKOWSKI O TACIERZYŃSTWIE

Przeżywała miesiące i lata mojej pracy nad „Chłopami”, dawała mi wsparcie i przestrzeń. Jesienią ustaliliśmy, że pojadę do Ameryki. Przyjęła ogromny trud opieki nad Teo. Za dużo brała na siebie i podupadła na zdrowiu, dlatego staramy się teraz myśleć o życiu na nowo. Kilka lat temu ja miałem załamanie nerwowe i ona mnie ratowała. Bardzo lubię powiedzenie, że jeśli Bóg chce ci przesłać prezent, pakuje go w problem. Gdy wydarza się coś złego, cierpimy, nie rozumiemy, a potem się okazuje, że to lekcja, która nam pomogła coś zmienić na lepsze.

Kiedyś myślałem, że nie będzie mi dane być ojcem. A jednak mam rodzinę, dziecko, fajną pracę. Teo, nasz Wicherek, zredefiniował nam życie. Nie chcę już tyle podróżować. Justyna jest wspaniałą matką, zaskoczyła mnie, bo bywa temperamentna, a przy synku ma tyle cierpliwości i miłości. Dziś szukamy harmonii. Wiemy, że ważny jest czas tylko dla nas, czas rodzinny i czas dla każdego z nas osobno. 

Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 07/2024
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również