Katarzyna Nosowska ma teraz długie jasne włosy i wygląda świetnie. Jakby świeciła od środka. Jest żoną Pawła, z którym zeszła się po kryzysie, wzięli ślub. Stworzyła wielopokoleniowy dom.
Spis treści
– Nigdy nie było tak intensywnie jak teraz – mówi Katarzyna Nosowska. Choć Hey, zespół, od którego wszystko się zaczęło, skończył trzydzieści lat. Ważna jest dla niej nowa płyta. "Degrengolada" to analiza do szpiku kości: relacji społecznych, politycznych wariactw, męskości w kryzysie, miłości, za jaką się tęskni. Boli, kiedy się słucha? No, właśnie nie. W tekstach jest drugie dno. O tym rozmawiamy. I nagle nasza rozmowa staje się opowieścią Kaśki o jej własnej drodze do w końcu odnalezionego szczęścia.
Katarzyna Nosowska: Pięć lat temu, w 2017, przeżyłam osobisty armagedon, życie mi runęło. Dotarłam do miejsca, w którym musiałam zadać sobie ważne pytania i wybrać nową ścieżkę. Teraz nad sobą pracuję. Badam swój skład od środka. Jak saper namierzam kabelki, które trzeba przeciąć, żeby ładunki wybuchowe we mnie nie eksplodowały. To ciężka praca, ale fascynująca ze względu na odkrycia. Od pięciu lat każdy rok postrzegam jako przełomowy.
Twój Styl: Jak brzmiało najważniejsze pytanie, które sobie zadałaś?
Kim jestem? Po prostu. Dziś celem mojego życia jest dokopanie się do wiedzy na swój temat. Nie interesuje mnie zdobywanie informacji na temat wielkiego świata, komputer w mojej głowie się przeciążył. Jestem na drodze do pokochania siebie. Wiem, że to brzmi tanio, coelhowsko, ale jest duża głębia i wzruszająca wartość w stwierdzeniu, że chcę dojść do siebie po to, żeby siebie objąć, przytulić. Zrozumiałam, że wewnętrzna pustka, którą czułam, brała się z głodu miłości. Długo myślałam, że ona może przyjść z zewnątrz – poznam partnera, który mi pustkę zasypie, może zrobi to moje dziecko, może wypełnią ją lajki albo publiczność wynagrodzi mi ją brawami. Próby zapełniania tego pustego miejsca we mnie czymś z zewnątrz dawały efekt trwający sekundę. Jakbym jadła powietrze. Dziś umiem dawać sobie wypełnienie trwałe.
Musisz mieć na nie recepturę. Z czego tę trwałość budujesz?
Zaczęłam siebie szanować. Akceptować prawo do tego, że się czasami potykam, błądzę i będę robiła tak do śmierci. Stare przekonania biorę na rękę, ważę: co to właściwie jest, skąd ja to mam? I okazuje się, że pewne rzeczy na swój temat wzięłam na wiarę, zaufałam innym, właściwie dlaczego? Powinnam ufać sobie. A ja zawsze podważałam, lekceważyłam swoją intuicję. Teraz tego nie robię. Ale też przestałam się upierać, że wszystko, co złe, robią mi ludzie. „To oni, oni są winni!”. Otóż, kurde, nie. Takie podejście wymaga szczerości. Jest tekst w jednej z piosenek: „Pokaż mi swoje owoce, a nie pierd… na rolce, że masz jabłonkę”. To mówię do siebie. Sprawdzam swoją uczciwość każdego dnia. Zależy mi na prawdzie. Nareszcie zaczynam szczerze kochać siebie taką, jaka jestem. A przez to mam dużo miłości do ludzi.
Do kogo konkretnie?
Na przykład mama. Nasza relacja jest teraz bardzo żywa, mieszkamy razem. Niedawno miałyśmy mega awanturę o śmieci: "Dlaczego my (Paweł i ja) ich jeszcze nie wyrzuciliśmy?!" Mówię: „To są nasze śmieci i będą wyrzucone w swoim czasie”. A ona na to: „Jestem twoją matką, chyba mam prawo wymagać pewnych rzeczy!”. Ja: „Nie masz prawa!”. Klasycznie. Potem już były teksty w stylu: „Ptaki wykopane z gniazda mają swoje życie, matkom nic do tego!”. No i poszło. Ale co ja z tym zrobiłam? Mogłabym krzyczeć: „Matko, dlaczego tak się zachowujesz?!”, i wymagać zmiany jej postępowania. Żeby było mi wygodniej, żebym miała spokój. Nie! Kiedy dochodzi do spięcia, nie wsiadam już na mamę i nie tłukę jej do głowy: „Musisz się zmienić!”. Teraz idę do pokoju i pracuję z moimi emocjami. Matka jest, jaka jest. Ewidentnie coś we mnie odpala, ale to moja wściekłość we mnie buzuje. Na niej po winnam się skupić, choć to może być nieprzyjemne. Bo zaczynam schodzić w ciemne otchłanie. Niby emocje są z teraz, dotyczą scysji z mamą, ale nagle się okazuje, że to, co we mnie siedzi, jest znacznie starsze, że ciągle jeszcze pracuje we mnie przeszłość. Grzebię w tym dziś odważnie.
To się przekłada na twoje relacje z dzieckiem?
I tu powiem ci coś niesamowitego. Kilka dni po spięciu z mamą dzwoni syn, z daleka. Był w Japonii. Ma jakąś rozterkę, wylew emocji, które potrzebuje gdzieś upuścić. Robi mi aferę, tak mnie czołga. Dawniej pewnie bym się popłakała: dlaczego tak do mnie mówi? Wchodziłabym mu w zdanie albo się darła. Teraz wysłuchałam bez przerywania jego wywodu i stwierdziłam: „To dla mnie za dużo, potrzebuję pomyśleć, co mi powiedziałeś, chciałabym skończyć rozmowę spokojnie”. Odparł, że okej, rozumie. I się rozłączyliśmy. Poczułam, że to jest jak teatr wymyślony dla nas, żebyśmy mogli się odnaleźć w swoich rolach. Ja robię awanturę matce, po czym mija parę dni i dostaję taki sam wpierdziel od syna. Dzięki temu mogłam zrozumieć, co ona czuła, i pojąć, że to wszystko jest powiązane. W tym sensie mama, inni ludzie i różne trudne zdarzenia służą mi w mojej pracy nad sobą. Dla tego napisałam na płycie, że dziękuję wszystkim, którzy słowem i uczynkiem przyczyniają się do tego, że dowiaduję się prawdy na swój temat.
Cały wywiad można przeczytać w czerwcowym wydaniu Twojego STYLu.