Wywiad

"Miałem fajnych rodziców". O alkoholizmie taty i terapii DDA rozmawiamy z reżyserem Konradem Aksinowiczem

"Miałem fajnych rodziców". O alkoholizmie taty i terapii DDA rozmawiamy z reżyserem Konradem Aksinowiczem
Konrad Aksinowicz na planie filmu 'Powrót do tamtych dni'.
Fot. Akpa

Filmów o alkoholizmie widzieliśmy już wiele, ale tak poruszającego jak "Powrót do tamtych dni" chyba jeszcze w polskim kinie nie było. Reżyser, Konrad Aksinowicz, mówi nam o różnych obliczach nałogu i o tym, dlaczego na przekór wszystkim zaangażował Macieja Stuhra.

PANI: Historia Tomka, któremu dzieciństwo niszczy alkoholizm ojca, jest w dużej mierze twoją historią. Do nakręcenia „Powrotu do tamtych dni” przymierzałeś się, gdy twój tata jeszcze żył. Jak na to zareagował? Pokazujesz przecież, że potrafił być agresywny, że wstydziłeś się go przed kolegami.

KONRAD AKSINOWICZ: Pierwszy raz pokazałem tacie scenariusz w 2012 roku. Wtedy tekst miał 180 stron i opowiadał nie tylko o dzieciństwie, ale też o dorosłym życiu Tomka, o jego problemach z kobietami, z pracą, z podejmowaniem decyzji. Ojciec przeczytał i powiedział: „Fajnie to napisałeś, tylko że ja nic z tego nie pamiętam”. Byłem już po terapii dla Dorosłych Dzieci Alkoholików i wiedziałem, że kiedy ktoś pije litr wódki dziennie i urywa mu się film, naprawdę nie wie, co robi.

Kiedy kilka lat później ojciec zmarł, poszedłem sprzątać jego mieszkanie i odkryłem, że prowadził notatki na temat swojej choroby, a pod koniec lat 90. korespondował z moją dziewczyną. Dzięki tym zapiskom i listom zrozumiałem go jeszcze lepiej. Pisał między innymi, że trudno mu się ze mną dogadać, że chciałby to zmienić. Wymieniał plusy i minusy picia. Plusem było, jak twierdził, że ma lepszy kontakt ze mną.

To dość szokujące.

Ale zrozumiałem i to. Przypomniałem sobie jedną z naszych najfajniejszych rozmów, już pod koniec jego życia. On był wtedy po jednym czy dwóch piwach, zrelaksowany, wyluzowany. A ja postanowiłem, że nie powiem tego, co zawsze w takich sytuacjach, czyli: „Znowu piłeś!” albo: „Chuchnij!”.

Aż trudno uwierzyć, że kiedy przeczytał scenariusz, martwił się tylko tym, że nie pamięta, co robił pod wpływem alkoholu. Nie wściekł się, że chcesz o tym wszystkim opowiedzieć?

Nie, on wierzył, że to będzie dobry film. Powiedziałem mu, że chcę, by zagrał go Maciej Stuhr, że byłby jego konsultantem. Ojciec też był aktorem, więc od razu zapytał: „No dobra, ale jaką rolę masz dla mnie?”. Odpowiedziałem: „Coś znajdę”. To się nie udało, tata zmarł, zanim zaczęliśmy pracę na planie. Ale dzięki filmowi czuję, że jego życie się nie zmarnowało. I to jemu dedykuję „Powrót...”.

Wielu ludzi po seansie mówiło mi: „Jak pan mógł mu wybaczyć? Ja bym nie wybaczył”. Tłumaczę, że każdy DDA przechodzi inny proces, ja akurat wybaczyłem i jestem wdzięczny za to, co mam.

A mamie wybaczyłeś? Dla wielu osób niezrozumiałe jest to, że ona nie odeszła od ojca, a nieraz nawet prosiła cię, byś się za nią wstawiał, gdy robił się brutalny. Nie masz o to żalu?

Mama była współuzależniona, podobnie jak ja. Mogła rozstać się z ojcem i pojechać ze mną do Sobieszowa pod Jelenią Górą, do babci. Wtedy jednak musiałaby zrezygnować z bycia aktorką we Wrocławskim Teatrze Lalek, a to był jej wielki sukces. Dla mnie to też byłaby katastrofa, bo lubiłem Wrocław, miałem tu przyjaciół. Tak jak jest, jest właściwie – ja się z tym godzę. Mam nadzieję, że po filmie nikt nie będzie miał do mamy pretensji. Zanim zacząłem nad nim pracować, rozmawiałem z nią, mówiłem, że może być osądzana. Pokazałem jej „Powrót...” w surowej wersji. Oglądała go, jakby to nie była jej historia, jakbym jej puścił coś na Netfliksie. Mimo że tam jest przecież moje podwórko, a Weronika Książkiewicz, która gra postać zainspirowaną moją mamą, zrzuca synowi kanapkę z okna naszego dawnego mieszkania. Ale też pewne elementy zostały udramatyzowane.

 

Czy masz na myśli jedną z mocniejszych scen – tę, w której Tomek chowa matkę w tapczanopółce, by nie dopadł jej będący w pijackim amoku ojciec?

To jest niesamowite, bo nam akurat się to nie przytrafiło, ale po pokazie przychodzili do mnie ludzie i mówili: „Ja też chowałem mamę w tapczanopółce”. Może to jest jak w „Łowcy androidów”, gdy kobieta dowiaduje się, że jej wspomnienia nie należą do niej?

Może my, DDA, mamy wspólną historię? Wszyscy jesteśmy tacy sami? Tapczanopółka to jest podstawa ukrywania się przed przemocą domową.

Czy ojciec kiedyś wyrządził wam krzywdę?

Nie, ale czasami mówił, że to zrobi. Było tak jak w filmie – zapowiadał, że mnie oszczędzi, za to dorwie matkę. Już jako dziecko miałem kamerę i kiedyś nagrałem jego groźby. Pokazałem te nagrania Maćkowi Stuhrowi, by pomóc mu w pracy nad rolą. Był w szoku, mówił: „Jaką on ma dykcję!”. No miał dykcję, był przecież aktorem. Tłumaczyłem Maćkowi, że alkoholik nie musi bełkotać, może mówić normalnie. 

To niezwykłe, że po obejrzeniu tych nagrań i zagraniu twojego ojca Maciej powiedział w jednym z wywiadów: „Konrad miał fajnych rodziców”. Ty się z nim zgadzasz?

Tak. I właśnie dlatego wybrałem Maćka, żeby wcielił się w mojego tatę, choć wszyscy mi to odradzali, mówiąc, że on nie może zagrać alkoholika. A na planie zdarzało się, że ktoś mówił: „Nie, alkoholicy tak się nie zachowują”, bo np. była scena, w której z ust pijaka padały słowa: „dziękuję” lub „przepraszam”. Tylko że alkoholizm nie jest taki prosty. Dlatego też plakat filmu wygląda tak, a nie inaczej – mógłby być plakatem kolejnej części „Listów do M”. Są Stuhr, Książkiewicz, która grała głównie w komediach romantycznych. Myślę, że część ludzi znajdzie się na seansie przez pomyłkę i może być rozczarowana. Z drugiej strony, jedna z osób, które obejrzały „Powrót…”, mówiła mi, że gdy Alek zaczął atakować swoją rodzinę, wyszła z kina, bo się spodziewała, że zaraz zobaczy coś w rodzaju „Domu złego”. A jak wiesz, „Powrót…” jest zupełnie inny. I nie takie kino było moją inspiracją.

Jestem ciekawa jakie?

„Lśnienie” Stanleya Kubricka i „Obcy – ósmy pasażer Nostromo” Ridleya Scotta. W połowie filmu jest moment przełomowy i potem każda scena to suspect – zastanawiamy się, czy chłopiec powinien iść do ojca, który go woła, czy powinien mu pomóc. Jest też element horroru, który noszą w sobie Dorosłe Dzieci Alkoholików. Horror zresztą nie jest, jak często myślimy, wtedy gdy facet atakuje babkę nożem. Horror jest wtedy, gdy jest już po wszystkim. Tak jak w „Misery” według Stephena Kinga – facet siedzi ze swoją agentką w restauracji, spokojnie sobie rozmawiają i nagle on widzi Annie, która omal go nie zabiła, w kelnerce podającej im jedzenie. To jest horror i to jest życie DDA, jeśli nie skonfrontują się z przeszłością. Ja latami śniłem o pijącym ojcu, wciąż przeżywałem na nowo tę historię. Ale teraz, po zrobieniu „Powrotu…”, śnię już o ojcu trzeźwym. Debiutant Teodor Koziar fantastycznie zagrał Tomka Malinowskiego. W roli jego ojca, alkoholika, wystąpił Maciej Stuhr. Matkę zagrała Weronika Książkiewicz.

Film był, jak przyznałeś, rodzajem terapii. Czy dlatego zależało ci na tak dokładnym oddaniu realiów? Odtworzyłeś z niezwykłą starannością swoje mieszkanie z młodości, w „Powrocie…” można zobaczyć twoje pamiątki.

Byłem pod wielkim wrażeniem scenografii w filmie „Ostatnia rodzina” Jana P. Matuszyńskiego. Okazało się, że tworzyły ją oryginalne rzeczy Beksińskich. Gdy się tego dowiedziałem, zrozumiałem, że każdy z nas ma swój system wartości przejawiający się między innymi tym, że wybierzemy taki, a nie inny długopis lub czajnik. Dlatego właśnie podczas pracy nad „Powrotem…” oglądałem rekwizyty i mówiłem: „Takiej książki nie miałem”, „Takie klocki będą OK, coś takiego dostałem od ojca”, „Ten plakat wisiał w moim pokoju”. W ten sposób powstała spójność wyborów i tak odtwarzamy charakter bohaterów. Kiedy aktor ma dobry kostium, lepiej gra. A mnie jako reżyserowi też było łatwiej dzięki dokładnemu odtworzeniu scenerii. Tym bardziej że mieszkanie było dla mnie ważnym elementem opowieści i w pierwszych scenach skupiam się na jego topografii, oprowadzam widza po tych 39 metrach kwadratowych.

Ważnym elementem jest też lego.

Znalazłem chłopaka w Poznaniu, który zbiera oryginalne nierozpakowane pudełka z lego z lat 90. Pół roku namawiałem go, żeby nam je wypożyczył. Zgodził się dopiero, gdy powiedziałem mu, że pozna Maćka Stuhra. Te zestawy klocków są nieraz warte 10 tys. zł, nie ważyłem się ich dotykać. Jednak nie wszystkie artefakty lat 90., którymi dysponowałem, zdecydowałem się pokazać.

Miałem na przykład materiał z „5-10-15” z Gosią Halber, którego nie wykorzystałem, bo chodziło mi raczej o pokazanie, co się dzieje, gdy ludzie oglądają telewizję, a myślami są gdzie indziej. Natomiast Gosia jest dla mnie bardzo ważną osobą. To ona wiele lat temu powiedziała mi o terapii dla DDA i dzięki niej na nią poszedłem.

Oglądając „Powrót…”, można dojść do wniosku, że największym problemem dziecka alkoholika jest przedwczesne dorastanie. To ono opiekuje się uzależnionym ojcem i współuzależnioną matką, a nie oni nim.

To jest faktycznie najważniejsze i rzutuje na całe życie. Potem takie osoby chcą sobie wynagrodzić, że nie miały dzieciństwa. Wielu ludzi z syndromem DDA nie ma dzieci. Przyjmuje się, że to wskutek sukcesów, jakie oni odnoszą, bo są często świetnymi pracownikami korporacji, lekarzami. Ale nie o to chodzi. Po prostu ich uwaga jest skoncentrowana na rodzicach, którzy wciąż czegoś potrzebują.

Tatą opiekowałeś się do końca?

Nie, bo terapia pomogła mi tego uniknąć. Ojcu trudno było się z tym pogodzić. Manipulował, walczył, nie rozumiał, dlaczego przestałem mu pomagać.

Gdy zadzwonił ostatni raz, powiedział, że sobie nie radzi, wiedziałem, że znowu pił. Byłem wściekły, wrzasnąłem: „Nie dzwoń więcej!”. „Nie zadzwonię”, odpowiedział. Tydzień później umarł. Znów uratowała mnie terapia – bez niej pewnie do końca życia nosiłbym w sobie pytanie: „A co by było, gdybym wtedy tego nie powiedział?”.

W czym jeszcze pomaga terapia DDA?

Tacy ludzie jak ja myślą, że nie mają wyboru – czy to w pracy, czy w związku, czy w restauracji, gdzie nie ośmielimy się powiedzieć, że jedzenie jest niesmaczne. Teraz już wiem, że mam swoje prawa, że wolno mi zaprotestować. Ale wiesz, kiedy tak naprawdę to odkryłem? Gdy robiłem prawo jazdy. Bo najpierw chciałem wszystkich przepuszczać, ciągle bałem się jechać. Tylko że gdy jesteś kierowcą, często nie możesz kogoś przepuścić, nawet jeśli masz ochotę, bo byłoby to niezgodne z przepisami. Musisz jechać pierwszy i już! To bardzo mi pomogło w zrozumieniu, że mam swoje prawa.

Twój poprzedni film, „W spirali”, też został doceniony w Gdyni. Teoretycznie jest to inna historia, ale i tutaj pokazujesz toksyczny związek, z którego nie sposób się wyplątać.

Terry Gilliam powiedział kiedyś Quentinowi Tarantino: „Rób takie filmy, jakie tylko ty możesz zrobić”. Ja to sobie wziąłem do serca. Chcę opowiadać o tym, co czuję i rozumiem. I to dotyczy zarówno „Powrotu…”, jak też „W spirali”. Może zresztą tych podobieństw jest więcej? Może Krzysztof i Agnieszka z „W spirali” są DDA i potrzebują spiralnej emocji, by utrzymać związek? Opowiadanie historii z własnej perspektywy pozwala mi osiągnąć większą wiarygodność, a co za tym idzie, zaufanie współpracowników. Mam nadzieję, że dzięki „Powrotowi…” będę mógł zrealizować kolejne projekty. Takie, które tylko ja mogę zrobić. 

Tekst ukazał się w magazynie PANI nr 01/2022
Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również