Ich początki nie były wcale proste. – Nie przepadałam za Maćkiem, za dużo szpanował – wspomina Katarzyna Błażejewska-Stuhr. A jednak im się udało. I to jak!
Jest taka rozkładówka Życie towarzyskie w "Pani" z 2007 roku, gdzie na jednej stronie jest Maciek, a na drugiej ja, bileterka w dredach. To premiera "Boskiej" w Polonii i tam się poznaliśmy. Przez całe studia pracowałam. Najpierw jako bileterka w Polonii i Nowym Teatrze, potem zostałam szefową biura obsługi widzów i koordynatorką pracy artystycznej w Nowym Teatrze, w którym on też grał. Wyjeżdżałam z zespołem na spektakle zagraniczne, zajmowałam się rozwiązywaniem problemów aktorów. Nie przepadałam za Maćkiem. Za dużo szpanował, ograniczałam kontakty z nim do minimum. Ponad dziewięć lat temu w spektaklu "Życie seksualne Dzikich" miał taką rolę, że większość czasu spędzał w kulisach, ja miałam wtedy godzinę czekania. Zaczęliśmy pierwszy raz normalnie gadać i popatrzyłam na niego inaczej. Coraz częściej rozmawialiśmy, zaprzyjaźniliśmy się.
Po pół roku, przed premierą "Kabaretu warszawskiego", powiedział, że się we mnie zakochał. Popłakałam się, bo miałam ustabilizowane życie rodzinne, dwuletniego syna. Wiedziałam, że zmiana naszych relacji będzie trudna, wywoła wiele emocji. Jego wyznanie uzmysłowiło mi, że czuję podobnie, tylko nie dopuszczałam do siebie tej myśli. Po jakimś czasie zaczęliśmy myśleć o tym, jak mogłoby wyglądać wspólne życie.
Maciek mieszkał wtedy u siostry, ale kupił dom do remontu na Żoliborzu. Zapytał mnie, czy zamieszkam tam z nim z synem. To mi pokazało, że poważnie myśli o związku. Dziś ze Stasiem mają bardzo dobrą relację. Na początku wołali do siebie "kumplu", teraz zdarza się, że syn powie do niego "tata". Ale oczywiście Staś ma swojego ojca i Maciek nigdy nie podważa jego roli.
Gdy zaczęliśmy wspólne życie, bardzo dużo pracował, wyjeżdżał na plany filmowe. Grał wtedy szefa mafii w rosyjskim serialu "Bezsenność", ponad dwa miesiące spędził w Moskwie. Potem codziennie wstawał o świcie na plan "Bez tajemnic". A jak miał trochę wolnego, spał do południa. Dopiero po pół roku bycia razem zauważyłam, że żyjemy w innym rytmie. Ja jestem rannym ptaszkiem, on woli chodzić spać i wstawać późno. Czasem namawia mnie, żebyśmy coś wieczorem obejrzeli, ale to ja zwykle rano odwożę Stasia do szkoły, Tadzia do przedszkola, więc muszę kłaść się wcześnie. Powiedziałam to, a on zaskoczony: "Przecież lubisz wstawać rano". "Ale niekoniecznie dlatego, że muszę", dodałam. Posłuchał, teraz stara się ogarniać poranne sprawy, gdy jest w domu. Jeśli ma wolniejszą głowę, nadrabia zaległości. Przyzwyczaiłam się, że przed premierą bywa "odłączony" i wiem, że nawet jeśli zadeklaruje, że coś zrobi, raczej nie zrobi. Na początku zdarzały się nam na tym tle spięcia, bo nie zdawałam sobie sprawy, ile to dla niego emocji, a ono tym nie mówił. Nie oczekuję, że się czegoś domyśli, tylko nauczyłam się jasno wyrażać potrzeby. Muszę mu też przypominać o różnych rzeczach, ale mamy do pomocy kalendarz online i inne aplikacje.
Maciek jest totalnie ugodowy. Nasza przyjaciółka Magda Popławska śmieje się, że aktor to najgorszy typ na męża. Myślę, że on jest jedynym, z którym wyobrażam sobie wspólne życie.
Nie czuję zazdrości, gdy całuje się w filmie z aktorką, wiem, że to czysto zawodowe. On z kolei mówi, że brzydzi się zazdrością, czasem nawet bywa mi z tego powodu smutno. Od kilku lat mamy duże poczucie symbiozy i obydwoje jesteśmy spokojni. Mąż jest niesamowicie pracowity. Na planie jest od 5 do 17, potem idzie do teatru i gra 5-godzinny spektakl u Warlikowskiego. Gdy ma w nim przerwę, przebiega 10 kilometrów. Wraca, bierze prysznic i wychodzi na 20-minutowy końcowy monolog we "Francuzach". Nigdy nie słyszałam, że jest zmęczony. Zdarza się, że proszę jego agenta, żeby tak planował mu czas, aby mógł się zregenerować. Przed pandemią zaczął robić nowe rzeczy, m.in. pracował ze studentami nad sztuką "Inni ludzie" we Wrocławiu. Cieszą go nowe wyzwania.
Dwa lata temu wybudowaliśmy domek na wsi. W pandemii żyliśmy tam prosto i skromnie, spaliśmy na materacu na podłodze, meble dostaliśmy od znajomych. On siał trawę, ja pisałam książkę, ale pod koniec zaczął za pracą trochę tęsknić. Oboje jednak nigdy się ze sobą nie nudzimy. Lubimy żyć aktywnie, jeździmy na rowerach, biegamy, pływamy na kajakach. Łączy nas poczucie humoru, choć on czasem ubolewa, że nie pękam ze śmiechu z jego dowcipów. Może nie jestem osobą, która płacze ze śmiechu, ale uwielbiam jego występy kabaretowe, parodie i żarciki. W domu Maciek często jest poważny, naśladuje tylko różne głosy, głównie, gdy czyta dzieciom książki. Lubi też samotność. W tym jest podobny do swego taty, który prowadzi trochę pustelnicze życie. Teściowa nauczyła sobie z tym radzić, ma przyjaciółki, jogę. Ja jestem duszą towarzystwa, mogę cały czas być otoczona ludźmi. Gdy przez ponad pół roku mieszkała z nami zaprzyjaźniona czeczeńska rodzina, dom był pełen gwaru. Maciek nie miał z tym żadnego problemu. To zaproszenie było ważne dla nas, dla naszego związku. Pokazało nam, że w najważniejszych rzeczach myślimy tak samo, a to daje niesamowitą siłę.
Katarzyna Błażejewska-Stuhr – dietetyk kliniczny, psychodietetyk. Autorka dziewięciu książek, w tym „Odżywianie dzieci mądre i zdrowe”, „Gotujemy pełną parą”, jedna z nich: „Koktajle dla zdrowia i urody”, była nominowana do nagrody Gourmand Cookbook Awards. Razem z Moniką Mrozowską napisała „Ucztę dla dwojga. Zdrowa dieta dla mamy i dziecka” oraz „Ucztę dla maluszka”. Autorka bloga „Mama w wielkim mieście”. Ma 36 lat, mama Stasia (10 l.) i Tadzia (4 l.).
Gdy związałem się z Kasieńką, miałem poczucie, jakbym wrócił do domu po długiej nieobecności. Podobnie zareagowała moja rodzina, a rodzice, choć nie są za bardzo wylewni, przyjęli ją z miłością. Byłem zaskoczony, gdy zobaczyłem, jak na jednej z pierwszych kolacji profesor Stuhr prosi o mówienie do niego "Jurku". Dziś żartuję, że bardziej kochają ją niż mnie. Na początku jakiś czas docieraliśmy się i poznawaliśmy, ale w głębi oboje czuliśmy, że ta relacja jest dla nas ważna. Dziesięć lat różnicy wieku w galopującym świecie to także inne kody kulturowe, język, poczucie humoru. Poza tym ja z natury i tradycji "stuhrowej" bywam małomówny. Łapię się na tym, że nie wiem, jak opowiedzieć, co czuję, muszę się temu przyjrzeć, "powąchać" to. Nauczyłem się więcej mówić, a i ona obniżyła pewne oczekiwania.
Zdarzają się nam sprzeczki, ale 90 proc. z nich miało miejsce w pierwszych dwóch latach. Dziś nie wpadamy już w zapętlone dyskusje, które wynikały z niezrozumienia. Wiele nas różni, ale w rzeczach najważniejszych, spojrzeniu na świat nie musimy chodzić na kompromisy. Bez nich związek się nie uda, ale wiemy już, na jakie chcemy iść, a na jakie nie. Najbardziej lubię te, które mnie zmieniają i wzbogacają jako człowieka. Dzięki szerokiej wiedzy medycznej żony mogę zdrowiej żyć, włączać się w działania ekologiczne. W dodatku zyskuję ja i planeta. Gdy gościliśmy naszych Czeczenów, często spotykałem się z pytaniami ludzi, dlaczego się zgodziłem. Prawda jest taka, że widziałem zaangażowanie Kasi w pomoc Madinie i jej dzieciom, by mogli pozostać w Polsce. Są rzeczy ważne i ważniejsze, a to była jedna z tych, które nadają sens. W moim zawodzie zdarzają się przedstawienia, które są ważne, niosą wzruszenia, ale irytuje mnie przywiązywanie zbyt dużej wagi do jakichś bzdur, które wiążą się z tzw. celebryctwem. Jeśli zrobiłem coś dobrego, co ma sens, to wymieniłbym oddanie szpiku i wsparcie uchodźców.
Kasia doskonale tonuje moje emocje i uderzenia wody sodowej, które zdarzają się aktorom. Ma chłodny osąd tego, co się wiąże się z blichtrem sławy, i pomaga mi zachować proporcje. Nie wyobrażałem sobie być w związku z aktorką. Są nawet udane relacje artystów, ale ja potrzebowałem innej kotwicy.
Kasia czasem wszystko planuje, innym razem improwizuje i świetnie jej to wychodzi. Codziennie ma sto nowych pomysłów na siebie, na naszą przyszłość. Dla mnie jest kwintesencją kobiecości i jak śpiewał Sting: "She can be all four seasons in one day". Szalona, ale i poukładana, można zawsze na nią liczyć. Posiada trochę wyszydzaną przez Osiecką życiową mądrość. Bardzo mnie wspiera, zajmując się dziećmi, psami, gdy jestem poza domem. Jest świetną mamą, wymagającą, cierpliwą, troskliwą, otwartą. Staram się to jakoś wynagrodzić i uczestniczyć w obowiązkach, gdy wracam. Podziwiam ją, bo zawsze znajduje czas na czytanie. Z zazdrością patrzę, jak połyka kolejne książki. Ja czasem za bardzo skupiam się na gazecie czy ekranie telefonu.
Filigranowa – gdy ostatnio kupowałem jej pierścionek, sprzedawczyni wysłała mnie do działu dziecięcego. Kiedyś z Nowym Teatrem wyjechaliśmy na festiwal Open’er z "Aniołami w Ameryce". Przedstawienie miało odbyć się w olbrzymim namiocie, kto pierwszy, ten zajmie lepsze miejsca. Padał deszcz, a drugiej strony pola namiotowego otworzono bramki i ruszył nieprzebrany tłum. W progu namiotu stała Kasieńka i mówiła: "No nie wiem, czy ja ich wszystkich zatrzymam i usadzę". A jednak się udało. Jest odważna i niczego się nie boi. Czuję się trochę ojcem sukcesu jej działań zawodowych, bo namówiłem ją do powrotu do wyuczonego zawodu dietetyka – skończyła akademię medyczną. Dumny jestem, że mi zaufała i się rozwija. Pisze książki, ma pacjentów, czasem pracuje więcej ode mnie, choć wydawało mi się to niemożliwe. Kiedy patrzę na nią, widzę siebie sprzed 10 lat. Ja już jestem na etapie, kiedy niektóre drzwi staram się przymykać. Śmieję się, że pandemia to była taka pierwsza próba przed emeryturą. Przez pół roku nie pracowałem, byłem utrzymankiem, teraz praca się o mnie upomniała.
Jesteśmy domatorami, ale lubimy czasem wyjechać. Fundujemy sobie wypady, gdzie cieszymy się sobą. Nie rozstajemy się nigdy na dłużej niż na tydzień, dwa. W domu na wsi mamy drewnianą balię, do której grzejemy wodę i cała pandemia nam w tej balii minęła.
Oboje lubimy gotować, ja jestem specem od makaronów i pasty pomidorowej, ale Kasia, choć lubi pomidory, nie jest fanką sosu, co ogranicza nieco moje możliwości. Co roku na święta robiłem bigos, ale potwornie mięsny, dziś też go trochę zmieniam. Żona umie niemal z gwoździa zrobić wieczerzę. Zaglądam do lodówki, a tam prawie nic, a ona w 20 minut szykuje wspaniałe warzywne danie. Naszym największym marzeniem jest to, żeby nic nie popsuło naszego szczęścia. Czasem nawet pytamy, czy jeśli jest tak dobrze, jakieś zło nie czai się za rogiem. Wierzę, że nie!
Maciej Stuhr – ukończył psychologię na Uniwersytecie Jagiellońskim i krakowską PWST. Współtworzy zespół Nowego Teatru w Warszawie, gdzie zagrał wiele ról u Krzysztofa Warlikowskiego, m.in. w „Aniołach w Ameryce”, „Francuzach”. Za rolę w filmie „33 sceny z życia” (2008) otrzymał nagrodę Zbyszka Cybulskiego. Grał w filmach m.in. u Andrzeja Wajdy, Wojciecha Smarzowskiego. Wykłada w warszawskiej Akademii Teatralnej. Ma 46 lat. Tata dorosłej Matyldy i małegoTadzia.