Wywiad

Krystian Ochman: O nauce polskiego, Eurowizji i wyborze Polski na studia

Krystian Ochman: O nauce polskiego, Eurowizji i wyborze Polski na studia
Krystian Ochman zdradza jakie słowa po polsku sprawiają mu największy problem.
Fot. EastNews

Krystian Ochman wygrał The Voice of Poland, narobił szumu na Eurowizji, nagrał świetnie przyjętą płytę. Ludzie go polubili, bo to skromny chłopak z wielkim talentem. Popowe piosenki śpiewa nietypowo - operowym głosem. Krystiana Ochmana pytamy o sławnego dziadka Wiesława, muzyczne początki i dlaczego wybrał Polskę, skoro mógł próbować swoich sił w Ameryce.

Krystian Ochman urodził się w 1991 roku w Stanach Zjednoczonych. Ma 2 paszporty – polski i amerykański. Urodził się w Stanach, choć obydwoje rodzice są Polakami (tata, Maciej Ochman, przed emigracją współtworzył popularny zespół Róże Europy). A jednak Krystian od kilku lat mieszka w Katowicach, studiuje śpiew operowy na Akademii Muzycznej. Ledwo przyjechał, od razu został zauważony w naszym muzycznym światku. To przez telewizję i... przez lockdown – z nudów zgłosił się na casting do programu The Voice of Poland. „W czasie pierwszej kwarantanny prawie pięć miesięcy spędziłem sam w katowickim mieszkaniu. Czułem, że dziczeję. Zastanawiałem się, jak wrócę do ludzi i będę rozmawiał. Wziąłem udział w przesłuchaniach, bo tak mi brakowało sceny i wszystkiego, co związane z występami, że zrobiłbym cokolwiek. Skupiłem się, dałem z siebie wszystko i udało się. A potem zaczął się intensywny czas, który wciąż trwa”. Dziennikarze natychmiast odkryli, że Krystian jest wnukiem Wiesława Ochmana, słynnego polskiego śpiewaka operowego, który w latach 70. i 80. robił karierę na świecie. Występował w Operze Paryskiej, mediolańskiej La Scali, prześpiewał kilkanaście sezonów w nowojorskiej Metropolitan Opera. Dziś śmieje się, że to wszystko na nic, bo jest tylko dziadkiem „tego Ochmana!”. Krystian dobrze mówi po polsku, choć czasem uciekają mu pojedyncze słowa. Nie zacina się wtedy, tylko natychmiast wrzuca angielski odpowiednik, po czym wraca do naszego języka. Urocze!

Twój STYL: Myślisz po angielsku czy po polsku?

Krystian Ochman: To zależy. Gdy jestem wkurzony i wejdzie mi do głowy „What the F***”, ciężko się uwolnić. Kiedy czuję się podenerwowany i chcę coś szybko wytłumaczyć, też przerzucam się na angielski, żeby mówić płynniej. Ale rzadko się denerwuję. Raczej jestem spokojny. Brakuje mi frazy? Wrzucam angielską, a potem wracam do polskiego. Jestem w Polsce, tu mówimy po polsku – i ja to szanuję.

TS: W którym języku lepiej się śpiewa?

KO: Raczej po angielsku, ale niektóre polskie utwory, np. Chryzantemy złociste, brzmią wspaniale. Lubię tę trudną wymowę. Angielskie piosenki piszę sam, a z polskimi ktoś mi pomaga, bo nie umiem ładnie ubrać w słowa emocji. Ale to ja mówię, o czym piosenka ma być. Potem śpiewam i sprawdzam, czy wszystko leży – jeśli nie, zmieniamy. Trochę dłużej to trwa, ale chcę, żeby w piosenkach były moje przemyślenia.

TS: Uczyłeś się języka, kiedy mieszkałeś w Stanach?

KO: Tak. W domu mówiliśmy po polsku. W soboty chodziłem do polskiej szkoły przez cztery czy pięć lat. Jeździłem na wakacje do dziadków tutaj, z mamą czytałem lektury, pomagała mi, kiedy czegoś nie rozumiałem. Ale postępy zacząłem robić dopiero, kiedy przeprowadziłem się na studia. Oczywiście wciąż nie jest idealnie. Największy problem? Z żartami i stand-upem, gdzie mówi się szybko, nawiązuje do popkultury, jest dużo kontekstów – na zrozumienie tego potrzeba czasu. Ale mówienie idzie mi lepiej – wcześniej popełniałem oczywiste błędy, np. „poszłem”, „przyszłem”. Trudno było się oduczyć. Ciekawe, wiele niepoprawnych form podłapałem od tych, którzy uczyli mnie w polskiej szkole w Stanach. To przecież nie byli nauczyciele, tylko zależy od dnia, od zmęczenia – czasem jest mocniejszy, czasem słabszy.

TS: Często przyjeżdżałeś do Polski, zanim przeprowadziłeś się tu na studia?

KO: Co kilka lat. W czasie wakacji na miesiąc, półtora. Kiedy miałem 14 lat, przez dwa tygodnie byłem na obozie żeglarskim, świetnie się bawiłem. Kiedyś przez półtora miesiąca objeżdżaliśmy z rodzicami Polskę. Mama i tata chcieli, żebyśmy na takich wyprawach – nie tylko tutaj, w Stanach też – pisali dzienniki o tym, co widzieliśmy, czego się dowiedzieliśmy. O historii, zabytkach, pomnikach przyrody, parkach narodowych. I nie mogło być tak, że „wstaliśmy, wsiedliśmy do auta, pojechaliśmy tu i tu, było fajnie”. To musiały być porządne historie z detalami. Potem często czytaliśmy je z bratem i siostrą na głos. Wtedy strasznie mnie to wkurzało, dzisiaj doceniam. Pewnie dzięki temu pamiętam z tych podróży więcej. 

TS: Skąd taki pomysł?

KO: Rodzice chcieli, żebyśmy się rozwijali, interesowali, pamiętali, gdzie byliśmy, co nam się podobało, co nie. Czasem nas przepytywali z tego, co opowiadał przewodnik. Po zwiedzaniu Sequoia National Park pytali o drzewa – jak długo i jak wielkie rosną, jakie zwierzęta tam mieszkają. Po wyprawie na Nową Fundlandię dużo rozmawialiśmy o wikingach. My oczywiście, jak to dzieci, woleliśmy się bawić. Ale rodzice nauczyli mnie zwiedzać. Nie wyobrażam sobie leżeć na plaży i nic nie robić.

Krystian Ochamn i dziadek Wiesław Ochman

TS: A jak zapamiętałeś wizyty sławnego dziadka Wiesława?

KO: On odwiedzał nas rzadziej niż babcia i dziadek ze strony mamy, ale był nie raz. Pamiętam, jak przyjechał, gdy miałem jakieś 8–9 lat, na koncerty. Zamknął się w pokoju i ćwiczył, prawie nie było z nim kontaktu. Akurat miałem alergię i katar, a on przed występem musiał dbać, żeby się nie przeziębić. Dziadek był zawsze skupiony na pracy, dużo czasu spędzał na nauce języków, nut, arii. Tak bardzo na siebie uważał, że kiedy wiało, a my jechaliśmy coś zjeść w mieście, on zostawał w domu. A z drugiej strony jest niezwykle kontaktowy. I ma świetne poczucie humoru.

TS: To ważna osoba w rodzinie?

KO: Dla mnie był dziadkiem, a nie gwiazdą czy celebrytą. Dopiero kiedy zacząłem interesować się operą, został moim idolem i mentorem. Zawsze fascynował mnie jego potężny głos, ale jako dziecko nie rozumiałem opery. Była czymś niejasnym: dlaczego oni opowiadają historię, śpiewając? Przecież tego nie da się zrozumieć! Szczególnie że najczęściej śpiewają w innych językach! Dlaczego to wszystko musi być takie „by the book”, skodyfikowane? Opera to nie jest łatwa rzecz dla dzieci.

TS: Nie słuchaliście w domu muzyki klasycznej?

KO: Bardziej musicali. Ale też The Police, Amy Winehouse, Michaela Bublégo czy nawet Zakopower. Był moment na Adele i Adama Lamberta. Hip-hopu i rapu zacząłem słuchać w liceum. TS: A kto i kiedy zauważył twój głos? KO: Kiedyś z babcią i dziadkiem ze strony mamy wracaliśmy z mszy. Babcia usłyszała, że mruczę i nucę sobie jakieś kościelne zaśpiewy. Stwierdziła, że mam dobrą pamięć do muzyki i słuch, może warto coś z tym zrobić. Zacząłem grać na fortepianie, potem na trąbce. Ale nie chodziłem do szkoły muzycznej, miałem rozmaitych prywatnych nauczycieli. Pierwszy raz przed widownią zaśpiewałem w wieku 13 czy 14 lat. Rodzice trochę mnie do tego popychali.

TS: Nauki śpiewu klasycznego nie można chyba zaczynać zbyt wcześnie?

KO: Na pewno nie przed mutacją, żeby nie nadwerężać głosu. Poza tym technika jest trudna, łatwo sobie zrobić krzywdę. Dlatego późno zacząłem śpiewać. Na początku pop, musicale. Aż w końcu dziadek Wiesław stwierdził, że mógłbym przyjechać do Polski i spróbować uczyć się śpiewu operowego. Że mam głos na tyle postawiony, że może bym się nadawał. Może!

Dlaczego Krystian Ochman studiuje w Polsce?

TS: A czemu w Polsce? W Stanach są świetne szkoły.

KO: I bardzo drogie. A konkurencja ogromna, żeby potem coś z tym głosem „zrobić”. Najpierw trzeba wydać majątek na naukę. 20–30 tysięcy dolarów za rok, zależy, czy studiujesz w swoim stanie, czy poza nim. A i tak nie ma gwarancji, że uda ci się dotrzeć np. na Broadway i będziesz miał z czego spłacać studencki kredyt. Opera w Ameryce nie jest tak popularna jak w Europie, dlatego tam kształci się raczej w kierunku musicali. Poza tym w Polsce mam na studiach bezpośredni kontakt z profesorem śpiewu, jeden na jeden – w Stanach właściwie tego nie ma. Dlatego Polska wygrała i jestem zadowolony.

Co dziwi Krystiana Ochmana w Polsce?

TS: Przyjechałeś tutaj i… co cię naprawdę zdziwiło?

KO: Polacy lubią ponarzekać i to czasem ciągnie człowieka w dół.

TS: W Ameryce się nie narzeka?

KO: Wszędzie się trochę narzeka, ale w Stanach z intencją, że w końcu się uda i będzie dobrze. Czyli teraz nie wyszło, ale potem będzie OK. A tutaj czasem mam wrażenie, że liczy się samonarzekanie. Jest źle i już zawsze będzie. Albo się pogorszy. Ludzie mniej się uśmiechają. Ale trochę to rozumiem – pogoda nie rozpieszcza. Przez dużą część roku jest szaro, aura co chwilę się zmienia. Dużo osób czuje, że nie zarabia tyle, ile powinno, żeby dobrze, spokojnie żyć. Historycznie Polska też dostała wiele nieprzyjemnych kopniaków, narodowe traumy działają i robią swoje. Sporo rzeczy dochodzi tutaj późno, po kilku latach. Byłem zdziwiony tym, czego się tutaj słucha na imprezach. Samych staroci! Sporo jest tematów tabu, których nie można poruszać. Mało widzę bezinteresownej serdeczności, uśmiechu i zwykłego „dzień dobry” na co dzień. Ale też Polacy są bardziej szczerzy. Częściej mówią, co myślą. Śmieszne jest, że narzekają na swój kraj, ale jeśli jesteś „z zagranicy”, lepiej, żebyś tego nie robił.

TS: My możemy na swój kraj popluć, ale inni nie?

KO: Dokładnie tak! Ale wiesz co? Wydaje mi się, że poziom edukacji tutaj jest wyższy niż w Stanach. Tam nie tak łatwo porozmawiać z kimś o tym, co się dzieje na świecie. Ludzi to nie interesuje, nie bardzo się orientują. A mnie nie ciekawi, kto i ile wypił na ostatniej imprezie. To są tematy dla gimnazjalistów. Można się z tego pośmiać, ale bez przesady!

TS: Za czym tęsknisz?

KO: Chyba za klimatem i za znajomymi. Z rodzicami sporo rozmawiam, brat do mnie ostatnio przyjechał.

TS: Na studiach został ci…

KO: ...jeszcze rok.

TS: Profesorowie nie mają problemu z twoją popową karierą? Nie masz z tego powodu trudniej?

KO: Nie, niektórzy mi pomagają i jestem im wdzięczny. Usprawiedliwiają nieobecności związane z koncertami, z nagrywaniem płyty.

TS: Nie komentują twoich występów?

KO: Raczej pomagają mi utrzymać technikę śpiewania.

Krystian Ochman: opera czy muzyka pop

TS: Ale śpiewanie rozrywkowe jest czymś innym niż operowe. I ponoć sobie nawzajem przeszkadzają.

KO: Tak, to różne rzeczy. I jeśli ktoś chce być śpiewakiem operowym, powinien skupić się wyłącznie na tym. Ale technika operowa pomaga w rozrywce.

TS: Czy to znaczy, że jeśli zacząłeś śpiewać pop, już nie ma odwrotu? Podjąłeś decyzję?

KO: Jeszcze nie wiem, w którym kierunku iść. Ogromną przyjemność sprawia mi bycie na scenie i nagrywanie utworów w studiu. Niestety, w końcu będę musiał wybrać, ale na razie chciałbym spróbować jak najwięcej różnych rzeczy.

TS: Myślisz, że w świecie opery trudniej się przebić?

KO: Telewizja, Eurowizja i talent show pozwoliły mi się pokazać, dały możliwość nagrywania w studiu. Ale nie byłoby tego bez klasyki, bez zdobywania wiedzy na uczelni. Wszystko osiągnąłem dzięki operze! Zarabiam dzięki wyszkolonemu instrumentowi, którym u mnie jest głos. Nie wiem, czy w innym wypadku odważyłbym się pójść do Voice of Poland. Głos to najwspanialsze narzędzie, jakie mam.

TS: Czy rodzice i dziadek doradzają ci w karierze?

KO: Chcą, żebym robił to, co daje mi szczęście. I żebym to robił mądrze – za szybko się nie wypalił, nie zniszczył głosu. Nie chciałbym przestać śpiewać w wieku 30 lat. Wolę być jak dziadek – aktywny do późna. On uważa, że powinienem robić to, co daje mi radość. Mama i babcia pewnie wolałyby, żebym wybrał klasykę albo chociaż musical. Dziadek radzi tylko wtedy, kiedy go o to poproszę. Sam z siebie – nie. Ale uwielbiam słuchać jego opowieści – są tak zabawne, że zawsze pękamy ze śmiechu. On ma w sobie coś takiego, że kiedy wchodzi do pokoju, wszyscy wiedzą, że pojawił się maestro. Nie chodzi o to, że jest głośny – ma w sobie charyzmę, energię. Jest prawdziwym mistrzem!

TS: I nie daje rad nieproszony. A o co go w takim razie pytasz?

KO: Kiedy coś nagram i nie jestem pewny, czy to dobre, proszę, żeby posłuchał. Bo wiem, że od niego dostanę konkretne uwagi. Wiele osób powie: „Super brzmisz, wszystko OK!”. Ale to nie pomaga. Kiedy dziadek coś powie, wierzę mu. Rozmowa z nim dodaje mi pewności siebie.

TS: Powiedział ci kiedyś, że jesteś nieprzygotowany? Że się do czegoś nie nadajesz?

KO: On by tak się nie wyraził, to nie w jego stylu. Ale mówi, kiedy trzeba coś poprawić, np. że kierunek dobry, ale nad czymś trzeba jeszcze popracować. „A może spróbuj tak. A może tak?” Chyba nigdy nie powiedział, że robię coś źle. Prędzej babcia. I nie chodzi o to, że jest nieszczery – po prostu daje budujące uwagi. Np. „Wracasz powoli do formy, jutro zrobisz te same ćwiczenia i będzie lepiej. Nie martw się”. To on mnie nauczył, żeby nie stresować się tym, nad czym nie mam kontroli. Że wszystko da się przeżyć, wszystko może się przydać, ze wszystkiego można wyciągnąć wnioski, które pomogą w przyszłości. Czasami „shit happens” i wtedy może jest trudniej, ale to nie znaczy, że już zawsze tak będzie.

 

Cały wywiad pojawił się we wrześniowym wydaniu Twojego STYLu.

TS 09/2022

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również