Magdalena Boczarska ostatnio musiała odpowiedzieć na pytanie, na co może pozwolić sobie kobieta po czterdziestce. Aktorka zagrała w filmie "Heaven in Hell", opowiadającym o relacji kobiety z o 15 lat młodszym partnerem. Gwiazda nie boi się ani trudnych tematów, ani aktorskich wyzwań. I wciąż uczy się być lepsza dla samej siebie.
Spis treści
Spotykamy się na warszawskim Powiślu, Magda jak zawsze jest w biegu, pomiędzy kolejnymi zadaniami. Naturalna, spontaniczna i bardzo emocjonalna. Mówi szybko, jest uważna i skupiona. I przez ponad dwie godziny ani na chwilę nie traci błysku w swoich wielkich, kocich oczach.
PANI: Zakochujesz się w rolach?
MAGDALENA BOCZARSKA: Nie we wszystkich. Bo z rolami jest jak z relacjami między ludźmi. Nie zakochujemy się przecież w każdym, kogo spotkamy na swojej drodze. Bywa, że relacja z rolą jest jak małżeństwo z rozsądku. A czasem wydarza się coś wyjątkowego, pojawia się jakaś magia. I ta chemia to jedna z najpiękniejszych rzeczy w moim zawodzie.
Kiedy ostatnio ją poczułaś?
Ostatnio nawet dwukrotnie, więc chyba jestem szczęściarą. Na planie „Heaven in Hell”, a potem „Różyczki 2”. Przed chwilą zakończyłam zdjęcia, tak naprawdę nie zdążyłam jeszcze „zlądować”. Ostatni rok okazał się dla mnie jednym z najintensywniejszych zawodowo, bo obydwa te filmy mnie w pewnym sensie przemieliły. I teraz otrzepanie się z nich dużo mnie kosztuje.
Czujesz brak?
Wyrwę, lej po bombie.
To czas pożegnania?
Pożegnanie to dobre słowo. Trzeba przez to przejść, przepracować i zamknąć w sobie jakiś etap. Ostatnio zgadałam się z kolegą, aktorem Irkiem Czopem, że reżyserzy wprowadzają nas w emocje, w świat, który tworzą, a potem wyprowadzić już musimy się z tego sami. A role czasem dotykają w nas pewnych niespodziewanych rzeczy, z którymi zostajemy, jak po rozgrzebanej terapii. Te ostatnie też we mnie coś otworzyły.
Co na przykład?
Musiałam stanąć twarzą w twarz z tematem przemijania. I teraz, chcąc nie chcąc, inaczej patrzę na siebie w lustrze. Mam świadomość, że jestem postrzegana jako atrakcyjna kobieta, czuję się ze sobą naprawdę dobrze, dotychczas nie zwracałam uwagi na upływ czasu, ale „Heaven in Hell” zmusił mnie do skonfrontowania się z tym trudnym dla wszystkich kobiet tematem. Bo to między innymi opowieść o tym, na co może sobie pozwolić kobieta po czterdziestce. Miłość między 44-letnią kobietą i 29-letnim mężczyzną nie jest traktowana jako coś naturalnego. W świecie Instagrama, wszechobecnym kulcie idealności, ciągle dziwi scenariusz, którym mężczyzna zakochuje się w starszej o 15 lat kobiecie. Szczęśliwie nie jest to już temat tabu, ale te z nas, które mają odwagę związać się z dużo młodszym mężczyzną, spotykają się z oceną i stygmatyzacją. Punktuje się tę różnicę wieku, rokując, że z pewnością w takiej relacji partner szybko zostawi ją dla młodszej. Co znamienne, w drugą stronę to tak nie działa.
Większości nie oburza ani nie dziwi, kiedy 60-letni mężczyzna wiąże się z 30-latką.
Ja sama jestem w związku z młodszym partnerem. Od dziewięciu lat tworzę z nim rodzinę.
Ale ciebie i twojego życiowego partnera Mateusza Banasiuka dzieli tylko siedem lat.
To prawda, ale dla mojej bohaterki relacja z kimś, kto jest 15 lat młodszy, na dodatek wywodzi się z kompletnie innego świata, to już duży przeskok. Olga jest kobietą w moim wieku, wolną, po przejściach. I spotyka na swojej drodze młodego mężczyznę, który zupełnie przypadkiem jest przystojnym Włochem. (śmiech) Musi uwierzyć w to, że może sobie na to pozwolić, że na to zasługuje. Bo zdaniem otoczenia to raczej partner dla jej 19-letniej córki. Na planie nie chcieliśmy niczego zakłamywać, dlatego kamera szukała moich zmarszczek, zamiast je ukrywać.
Nie bałaś się zagrać w filmie twórców serii „365 dni”?
Kiedy dostałam propozycję, miałam pełno wątpliwości, co zresztą dla producentów nie było specjalnym zaskoczeniem. (śmiech) „365 dni” odniosło spektakularny sukces frekwencyjny na świecie i ja to szanuję, ale artystycznie nie jest to mój rodzaj kinematografii. Dałam się przekonać swojej agentce i zaprzyjaźnionemu producentowi, żeby dać temu szansę, ale idąc na pierwsze spotkanie, byłam nastawiona raczej na odmowę. Po rozmowie szybko stało się dla mnie jasne, że twórcy chcą użyć zupełnie innego języka filmowego, wyruszyć w nową podróż. „Heaven in Hell” to przede wszystkim film o miłości - trudnej na wielu poziomach. Zaproszono mnie do szlifowania końcowego kształtu scenariusza, miałam wpływ na swoją bohaterkę. Uważam, że udało się nam opowiedzieć bardzo piękną historię.
Zaufałaś intuicji?
Kiedyś usłyszałam, że intuicja to przejaw Boga w człowieku. Lubię tak myśleć. Ale też przygotowania trwały kilka miesięcy. To wystarczający czas, żeby pewne rzeczy wiedzieć. Zyskałam pewność i spokój, że robimy coś ważnego i wartościowego, do tego w towarzystwie wspaniałych ludzi, z którymi naprawdę chciałam ten projekt zrealizować. Intuicja podpowiadała mi, że będę żałować, jeśli w to nie wejdę.
Emocje, które pokazujesz na ekranie, są bardzo prawdziwe.
Uważam, że ten film jest kobietom potrzebny, wyzwalający. Mam nadzieję, że udało mi się zbudować bardzo autentyczny obraz bohaterki, ubrać ją w wiarygodne i bliskie mi wątpliwości, emocje, namiętności, strachy i marzenia. Bardzo zależało mi na tym, by zbudować postać, z którą kobiety będą mogły się zidentyfikować. Nieidealną, wielowymiarową.
Nie tylko namiętną kochankę, ale też popełniającą błędy matkę?
Dla mnie kluczowa jest właśnie trudna, skomplikowana relacja mojej bohaterki z córką. Wiedziałam, że jeśli nie uda mi się jej „obronić” jako matki, nie ma szansy, by widz za nią podążył. Z Kasią Sawczuk, która gra moje dziecko, złapałam niesamowity kontakt. Mam z nią dwie takie sceny, w których, jak odkręciłam wszystkie kurki i puściły emocje, to potem długo nie mogłam dojść do siebie.
„Heaven in Hell” Tomasza Mandesa opowiada historię namiętnego uczucia, które połączyło Olgę (w tej roli Magdalena Boczarska) i Maksa (Simone Susinna). Mimo iż dzieli ich 15 lat różnicy. Ona kobieta sukcesu o ugruntowanej pozycji, matka dorosłej córki, on przystojny, młody mężczyzna czerpiący z życia garściami i żyjący wyłącznie chwilą. Zdawać by się mogło, że te dwa odmienne światy nigdy się nie spotkają, a jednak los postawił ich sobie na drodze. Olga nie potrafi poradzić sobie z mieszanką uczuć, które nią targają – poczuciem odpowiedzialności, wstydu, namiętności i tęsknoty za czymś, czego do tej pory nie doświadczyła. Natomiast Maks w „Heaven in Hell” uświadamia sobie, że życie z dnia na dzień już mu nie odpowiada, a kobieta, którą spotkał jest miłością jego życia. Kiedy skrywane tajemnice wyjdą na jaw, jeszcze bardziej skomplikują życie kochanków…
Film można obejrzeć od 19 maja na platformie Prime Video.
Cały wywiad przeczytacie z najnowszym numerze miesięcznika PANI.